ODKRYCIE FREDROWSKIEJ ZEMSTY
Przedstawieniu "Zemsty" w Teatrze Dramatycznym patronował - Fredro. Uznano go za najpewniejszego przewodnika po własnym dziele. A przewodnik taki okazuje się dziś niezbędny. Fredro bowiem - jak każdy prawdziwie wielki twórca - zawarł w "Zemście" głębokie prawdy o świecie i ludziach. To znaczy ukazał całą złożoność i niejednoznaczność ludzkich charakterów i postaw. Pokazał, jak sąsiaduje z sobą prawość i złość, wyrozumiałość i zacietrzewienie, porywczość i opanowanie, afekt i sentyment, jak blisko bywa nieraz od waleczności do pieniactwa, od rozwagi do obskurantyzmu. Dzięki owemu bogactwu Zemsta łatwo poddawała się krańcowo odmiennym interpretacjom. W miarę różnych potrzeb stawała się coraz to innym utworem tendencyjnym. Oczywiście, przy takich zabiegach zawsze traciła coś z Fredrowskiej głębi i mądrości. I osobliwego piękna. Tym razem zdecydowano się zaniechać zwyczaju dobierania z "Zemsty" tych treści i intencji, które wydawać by się akurat mogły dogodne i użyteczne. Jeśli przyznawano się, że celem obecnej inscenizacji było nawiązanie do tradycji Fredrowskiej, to przecież nie o sposób noszenia kontusza i okręcania się pasem przede wszystkim tu chodziło, ale właśnie o ukazanie różnych barw i odcieni tamtego świata, o dotarcie do owej skomplikowanej ludzkiej natury tak, jak ją znał - a znał genialnie - sam Fredro. Potraktowano więc tekst Fredrowski jak partyturę, którą należy umiejętnie odczytywać, a wówczas słowa - niczym dźwięki muzyki - zabrzmią czysto i prawdziwie. Zabrzmią najczystszą poezją.
* * *
Nie ma na scenie zgrzebnych ani malowanych płócien. Form plastycznych o dziwnych kształtach. Gołych podestów ani konstrukcji. W szarym, lekko przyćmionym świetle ukazuje się zamek. Po lewej od strony widowni stronie jest wieża z oknem zasłanianym drewnianą okiennicą, dalej widoczna jest kopułka niczym cerkiewna, jeszcze głębiej jakaś baszta. Poniżej okna, a bliżej widowni na półpiętrze jest ganek osłonięty naprędce przybitymi, nierówno uciętymi deskami. Schody prowadzą stamtąd na dziedziniec. Przedzielony on jest rozpadającym się murem. Po prawej stronie sceny położona jest niższa część zamku. Jest lepiej utrzymana. Zadbana. Widoczne są ślady renesansowej architektury. Pośrodku tego skrzydła, a naprzeciw okienka Rejentowego mieszkania w wieży znajduje się duże okno wychodzące z pokoju Cześnika. Na dziedzińcu po tej stronie muru rosną malwy. Jakże ta dekoracja przypomina scenę z "Zemsty" wystawianej w połowie ubiegłego wieku w warszawskich Rozmaitościach. I chyba wolno przypuszczać, że bliska jest zamierzeniom Fredry. Tworzy teatralną realność, która określa pozycję bohaterów komedii, pozwala im odnaleźć właściwy wyraz aktorski. Fredro dobrze zaznajomiony z codzienną pracą teatru, świetnie znający materię sceniczną, świadomie komponował tworzywo swojej sztuki. A to, że inspirował się przy tym autentycznym zamkiem w Odrzykoniu czy - jak przypuszcza Julian Krzyżanowski - w Bystrzycy, także nie było bez znaczenia. Określało styl sceny: niby romantyzując ale nie całkiem serio. Poza zamkiem mamy tu jeszcze dwie dekoracje. Fredro określa je w didaskaliach bardzo ogólnie. W tekście dopowiada nieco szczegółów. Pokój Cześnika skomponowany przez Cybulskiego sprawia wrażenie autentycznego. A w każdym razie wzorowanego na prawdziwym, stylowym wnętrzu zamkowym. Jest tu stół, dwa krzesła, fotel, w tyle kredensik i stojący zegar po lewej stronie sceny, w przodzie kanapka, poza nią zdobny piec. z boku parawan. Wszystko to świadczy o sporej jeszcze zamożności Cześnika i o jego zamiłowaniu do wygodnego, przyjemnego życia. Pokój Rejenta natomiast jest zimny, ponury, ciemny, obskurny. Widać, że mieszka tu człowiek z przyjemnością i satysfakcją udręczający siebie i innych. Jest więc pulpit, niewielki stół, drewniane zydle. Nie wiadomo tylko, dlaczego na scenie pokój ten jest dość wysoko wzniesiony, a pod nim widoczna jest piwnica, do której z zapadni wjeżdżają na moment słudzy, by za chwilę zjechać z powrotem w zamkowe czeluści.
* * *
Kim są w Teatrze Dramatycznym bohaterowie "Zemsty"? Pierwszym jest tu Cześnik Jana Świderskiego. Można by o nim powiedzieć to, co mówiło się o wielu wielkich wykonawcach tej roli: że to już pewnie ostatni na polskiej scenie aktor, który tak kontusz nosi. Jest dla nas ten Cześnik bardzo szlachecki. Wydobywa te cechy szlacheckości, które dziś wydają się typowe, ale nie tworzy przy tym postaci jednoznacznej. Widać po nim dobre, całkiem wysokie pochodzenie. Ma rozmach i szeroki gest. Lubi dostatek i wygodę. Musi mieć swobodę działania choćby na niewielkiej tylko przestrzeni i swobodę ingerowania w sprawy, które uważa za swoje. Jest porywczy, ale nie zawzięty. Może być srogi i groźny, ale potrafi być też wyrozumiały. Pozwala sobie na zwykłe ludzkie słabości. Ma w sobie dużo ciepła. Z jakim uśmiechem, nadzieją i przyjemnością planuje małżeństwo z Podstoliną. Do Papkina ma stosunek pobłażliwy. I chyba nie tylko go toleruje, ale darzy nawet pewną sympatią. Brzmią wreszcie w tej roli tony prawdziwie wysokie. Strofę o "Pani barskiej" mówi Świderski z dziwnym drgnieniem głosu. A już w moment później, przy słowach o demeszce odmienia się całkowicie. Jest silny, pewny, zaczepny. Na podobnym kontrapunkcie buduje rolę w scenie końcowej. Na widok Rejenta odruchowo - więc z siłą i rozmachem wyciąga szablę z pochwy niemal do połowy. Ale za chwilę uspokaja się i z prawdziwym, głębokim przekonaniem, niemal patetycznie wypowiada pamiętne słowa: "Ojców moich wielki Boże! Wszak gdy wstąpił w progi moje, włos mu z głowy spaść nie może". Wydaje się, że rola Cześnika sprawiała Świderskiemu najwyższą radość. Może czasem uśmiechał się trochę z tej postaci. Ale miał dla niej ogromną wyrozumiałość. I po prostu szczerze ją polubił. Rejent Gustawa Holoubka został w swojej klasie trochę podniesiony. Już w pierwszej scenie - gdy przy biciu dzwonu odchyla okiennicę i ze wzniesionymi oczyma, z niby to pokornie złożonymi rękami wyszeptuje modlitwę - widać, że to tylko poza, forma, gra; a że myśl jego choć chytra jest lotna i precyzyjna. Potwierdza się to znakomicie w scenie komponowania zeznań mularzy. Ten Rejent to nie byle pismak. To rasowy i bystry szlachcic, nazbyt głęboko - żeby to łagodnie określić - przejęty murem, zamkiem i Cześnikiem. Tym trudniej będzie mu przystać na zgodę. Ale to prawdziwy partner Cześnika. Trzecią postacią obecnej "Zemsty" jest Papkin. Dostaje oklaski już na pierwsze wejście. Bo jest to Papkin prawdziwie komiczny. We wszystkim: w wyglądzie, ruchu, geście, słowie. Jest śmieszny nie dlatego, że z usilnością gra błazna. Śmieszy dlatego, że sam się bawi. Odnosi się wrażenie, jakby Papkin podświadomie wyczuwał, że Cześnik trzyma go u siebie dla jego spontanicznej wesołości i całkiem w końcu nieszkodliwego kreowania siebie na coraz to innego bohatera - człowieka zakochanego, dzielnego, bystrego. Bo przecież Papkin Gołasa wcale nie wierzy ani w to, że się tak podoba kobietom, ani że tak sprawnie obraca swoją artemizą. Piosenkę o kocie śpiewa tylko dla efektu: dla sprawdzenia, czy uda mu się zwabić Podstolinę. Po każdej zwrotce nasłuchuje czy czar jego śpiewu już działa. Gdy okazuje się, że jeszcze nie, trzeciej zwrotki już nie śpiewa, ale wykrzykuje. Partnerzy Papkina podejmują te same zasady gry. Udają tylko, że sami są serio i jego traktują serio. A tak naprawdę kpią i z siebie, i z Papkina. I w ten sposób powstaje przepyszna zabawa. Może najbardziej poważnie traktuje swoją rolę - oczywiście poza młodymi - Dyndalski (Czesław Kalinowski). Jest znakomity w swoim oddaniu Cześnikowi. W pełnej wierze dla wagi wszystkiego, co się wokół niego rozgrywa. Jest ciepły, pogodny, serdeczny. Wyrazisty w każdym geście - przechyleniu ciała, lekkim uniesieniu głowy, w trzymaniu okularów na czubku nosa.
* *
W ten sposób wykształciła się jednolita postawa aktorów wobec tekstu, jednakowa zasada gry. Granie "Zemsty" okazało się przyjemnością. Wywoływało autentyczny uśmiech. Nie traktowano tu bowiem komedii z tą dostojną powagą, która rodzi nudę. Nie dopisywano Fredrze tendencji ani zamiarów, jakich nigdy nie miał. Nie chciał on tu bowiem pouczać, moralizować, strofować, karcić. Miał bowiem o sztuce nader wysokie mniemanie. Nie pragnął ani pomniejszać ludzi, ani ich nazbyt podnosić, ani też wiernie odtwarzać struktury społecznej. Widział wszystko, co w nich dobre i złe, małe i wielkie, śmieszne i poważne. Ale miał do nich prawdziwą sympatię. Bo mimo wszystkich strasznych rzeczy, które się wokół dzieją, przyjemnie jest żyć. Tę radość i wiarę w życie i ludzi miało w sobie przedstawienie w Teatrze Dramatycznym. Było bardzo polskie. I jeśli nawet wywyższyło bohaterów komedii ponad zamiar Fredry, to uczyniło słusznie. Czasami jest to niezwykle potrzebne. I wzbudziło szczery, serdeczny śmiech, co również jest bardzo potrzebne. A wiersz zabrzmiał nad podziw czysto i wyraziście. Pięknie.