Artykuły

"Zemsta"

Od wielu już lat insce­nizacje "Zemsty" wywo­ływały długotrwałe i na­miętne spory. Jak należy interpretować na scenie arcydzieło polskiej kome­dii? Różnie o tym mówio­no i przedtem, i potem. Doszukiwanie się ja­kiejś tradycji teatralnej, wywodzącej się z czasów Fredry, nie mogło prowa­dzić do wyjaśnienia z te­go prostego powodu, że tradycji takiej zgoła nie było. Aż do lat sześćdzie­siątych ubiegłego stule­cia aktorzy grający w "Zemście" mogli się wzo­rować na żyjących jesz­cze postaciach starego świata szlacheckiego. I wtedy "Zemsta" miała wszelkie cechy autentycz­nej komedii obyczajowej, "rysowanej z natury", by z czasem dopiero prze­kształcić się w komedię historyczną. I tak ją dziś odbieramy, a dzięki znakomitym kre­acjom aktorskim (Żółkowski, Rapacki, Fren­kiel) wytworzył się okre­ślany styl fredrowski, kul­tywowany na scenach w pierwszych trzech dzie­siątkach lat naszego stu­lecia. Charakterystyczną na­tomiast cechą okresu po ostatniej wojnie - jak stwierdził S. Marczak-Oborski - było wyszuki­wanie utworów klasyków korespondujących z aktu­alnymi poglądami i ha­słami społecznymi, bądź też podkreślanie w dzie­łach przeszłości różnymi sposobami inscenizacyj­nymi - momentów zbli­żonych do tych poglądów i haseł. W języku ów­czesnym nazywało się to nowym odczytywaniem klasyki. Nawiązując do tej wy­powiedzi, pisał Pigoń, że królikiem doświadczal­nym, szczególnie tu upa­trzonym, stała się "Zem­sta", którą na różnych scenach można było wi­dzieć przestrajaną i prze­wracaną na wszystkie boki. O owych zaś poczy­naniach reżyserskich tak się wyrażał: "Generalnie można powiedzieć, że nie znajdowały ani nie szu­kały oparcia o intencje twórcze autora, najczęś­ciej były im wręcz obce czy nawet przeciwstaw­ne. Wprowadzano je na siłę, nic dziwnego więc, że w rezultacie musiały drażnić, jako bezceremo­nialne zafałszowanie dzieł, ich wydziwianie czy wydziwaczenie. Cały zabieg rewizjonistyczny przynosił w zysku nie po­pularyzację autora czy utworu, ale wyraźnie ich wulgaryzację." Ten stan uległ zmianie po roku 1956 i znowu roz­gorzała dyskusja wokół problematyki "Zemsty". Opiniom rewizjonistów ze sfer teatralnych i recenzenckich przeciwsta­wił się wówczas Jerzy Leszczyński, jeden z naj­znakomitszych odtwórców ról fredrowskich. Świet­ny aktor wypowiedział się ostro przeciw t.zw. twórczym reżyserom, od­czytującym Fredrę "na nowo" i fałszującym go swymi pomysłami, dopi­sywaniem osób, wywra­caniem porządku scen itp. Obecna inscenizacja "Zemsty" w Teatrze Dra­matycznym nie nawraca już w niczym do owych niechlubnych praktyk. Reżyseria Gustawa Holou­bka oraz ładna i traf­nie dostosowana do cha­rakteru komedii sceno­grafia Andrzeja Cybul­skiego ukazały nam ar­cydzieło Fredry w kształ­cie pięknym i niemal doskonałym. Mówię: nie­mal, albowiem jest w tym ze wszech miar udanym przedstawieniu jeden nie­dostatek. Jeden, ale bar­dzo istotny: brak mu mia­nowicie melodii i rytmiki fredrowskiego wiersza. O Jerzym Leszczyńskim w roli Cześnika powiedzia­no kiedyś, że mówił wiersz kapitalnie, każde słowo dźwięczało jak struna, każda fraza miała skrzydła. Tutaj, z rzadki­mi wyjątkami, przede wszystkim Holoubka, ak­torzy mówią prozą. Ten zarzut nie omija, nieste­ty, i świetnego odtwórcy roli Cześnika - Jana Świderskiego, choć w każdym innym względzie jego Cześnik - nie mag­nat, ale i nie drobny szlachetka - dobrze od­dawał klimat ginącego sarmatyzmu. Kontuszowiec - bez przesady, niby chytry - lecz nie nad miarę, stworzył postać interesującą i żywą. Kontrastował z nim, jak wypadało z roli. Re­jent Milczek w interpre­tacji Gustawa Holoubka. Kontrastowość ta nie przydała jednak Rejento­wi, jak to się nieraz wy­konawcom tej roli zda­rzało, wyłącznie cech podstępnego kauzyperdy. Owszem, gdy wyzwany na pojedynek zjawia się w domu Cześnika samot­nie - tę scenę wygrał Holoubek po mistrzowsku - widzimy w nim god­nego przeciwnika. I wie­my, że ów szlachciura na dorobku potrafi posługi­wać się nie tylko piórem. I nie tylko podstępem, boć obaj żyją w tym sa­mym, chociaż zróżnico­wanym środowisku. Zga­dza się to z intencją sa­mego Fredry, który nie był zadowolony, gdy Re­jentowi przydawano ce­chy jezuity "Przecież on zawsze gotów przypasać szablę" - powiadał. Najtrudniejsza bodaj do odtworzenia postacią w komediach Fredry jest Papkin. Może być i taki i siaki. Twórca "Zemsty" nie wytknął mu tak wy­razistej drogi, jak Cześnikowi czy Dyndalskiemu. Mamy jednak wska­zówkę pośrednią w pa­miętnikach samego Fred­ry. Mówi tam o pewnym autentycznym blagierze, kubek w kubek podob­nym do Papkina: "Niech­by kto spróbował pisać słowo po słowie, co taki Krzyżanowski rozpowia­da, i niechby komu po­tem odczytał, a pewnie znaleźliby obadwa, że słuchana z upodobaniem powieść jest tylko nudną i bez sensu ramotą. Skąd­że to pochodzi? Oto brakuje świeżości improwi­zacji, uniesienia rzetel­nego, mimiki stosownej, figury charakterystycznej opowiadacza, a nade wszystko jego wiary, że wiarę wzbudza w słucha­czach. Słowem, trzeba prawdy kłamstwa, aby kłamstwo zająć mogło." Na tym przykładzie na­rysował nam tedy Fredro Papkina; rysunek ten jednak, mimo swej cel­ności, jest tak szkicowy, że teatralna historia Pap­kinów roi się od najprze­różniejszych koncepcji in­terpretacyjnych. Bywał Papkin błaznem i kugla­rzem, bywał naiwny, cza­sem udawał dworaka z pewną dystynkcją, cza­sem pijaka, szelmę i hałaburdę. W kreacji Aloj­zego Żółkowskiego ucie­kał z komedii do farsy. Z tych wielu Papkinów, którzy przewinęli się przez nasze sceny, w tra­dycji teatralnej i w pa­mięci starszego pokolenia pozostanie przecież krea­cja Jerzego Leszczyńskie­go w Teatrze Narodowym w r. 1925. Był to Papkin, który wierzył we własne androny, a władając bra­wurowo wierszem mówił z taką siłą przekonania, że słuchacz gotów był po­myśleć (słowami Lesz­czyńskiego): "Diabli go wiedzą, mocno chłop koloryzuje, ale kto wie, może to wszystko przyda­rzyło mu się naprawdę?" W r. 1952, w okresie wulgaryzacji klasyki, Papkin stał się na scenie krakowskiej "zamówie­niem społecznym". Uka­zano go tedy jako bieda­ka lecz oraz błazna, ba­wiącego panów z musu, by w ten poniżający spo­sób zdobyć kawałek gorzkiego chleba. W naszej tu potrzebie bardzo komiczną postać Papkina stworzył Wie­sław Gołas. Jest to inter­pretacja nie pozbawiona oryginalności. Artysta od­czytał w tekście - i słusz­nie - zachętę do zapre­zentowania Papkina jako postaci wziętej, bądź co bądź, z życia. Żołnierz-samochwał, blagier, ow­szem, ale także sympa­tyczny lekkoduch, bar­dzo naturalny w swych zmiennych nastrojach. Dużo humoru i tempera­mentu, łezka gdzie trze­ba. Słowem, wierność fredrowskiej sugestii, że trzeba prawdy kłamstwa, aby kłamstwo zająć mog­ło. Skromniejsza co do znaczenia w akcji, lecz równie jak Cześnik, Rejent i Papkin ponętna dla twórczości aktorskiej jest osoba Dyndalskiego. Gra go Czesław Kalinowski (przed laty Wacław w "Zemście") ze świetnym wyczuciem komizmu tej postaci. A oto inni wyko­nawcy: Małgorzata Niemirska (rezolutna i pełna wdzięku Klara, nie żadna gąska, lecz panienka, któ­ra wie czego chce), Ol­gierd Łukaszewicz (Wa­cław), Katarzyna Łaniewska (Podstolina), Janusz Ziejewski (Śmigalski), Stanisław Gawlik (za­bawny kuchmistrz) oraz Jarosław Skulski i Maciej Damięcki (mularze).

W sumie - przedsta­wienie, które trzeba ko­niecznie zobaczyć. Niepo­trzebnie tylko odwrócono porządek scen, dając na początek dialog Klary z Wacławem. Tę sztuczkę powtórzono zresztą za jedną z przedwojennych inscenizacji "Zemsty". Może nie warto o to kru­szyć kopii, lecz pewnie nie mogłoby się to spot­kać z aprobatą autora, jak nie spotkało się w swoim czasie z życzliwoś­cią znawców twórczości Fredry. Doprawdy na to nie ma zgody!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji