Przed premierą w Sali Prób Teatru Dramatycznego. Ignacy Gogolewski mówi "Expressowi" o swoich dwóch rolach
W PRZEDEDNIU premiery jednoaktówek Harolda Pintera w Sali Prób Teatru Dramatycznego, rozmawiamy z Ignacym Gogolewskim.
- Dawno nie widzieliśmy pana w nowej roli...
- Tak, nie grałem przez cały poprzedni sezon. Nie miałem szczęścia na stole operacyjnym, zabieg, dość błahy, okazał się w praktyce o wiele poważniejszy. Ale dziś już o tym zapomniałem. Jestem po znakomitym urlopie, w pełnej formie, czego najlepszym dowodem, że przez 2 godziny stawiam czoło dwóm moim scenicznym żonom: pani Zofii Rysiównie i pani Małgorzacie Niemirskiej.
- Tak więc po długim nie widzeniu zobaczymy pana w dwóch rolach w ciągu jednego wieczoru. Co pan sądzi o takim podwójnym wcieleniu?
-- Parafrazując Reja, traktują to zadanie jako "Żywot mężczyzny poczciwego". Najpierw w "Kochanku" jest on dość młody, pełen sił witalnych, chwilami zabawny; potem w "Lekkim bólu" - dużo starszy, inaczej myśli o życiu, zajmuje się innymi problemami. Moja osoba jest w pewnym sensie elementem wiążącym oba utwory, stanowiące zamknięte i odrębne całości. Jako aktor, staram się stworzyć, mimo różnorodności, jeden typ człowieka w odmiennych sytuacjach.
- Jeśli pan pozwoli, wróćmy jeszcze na chwile do ubiegłego sezonu. Debiutował pan jako reżyser.
- Tak, teatr umożliwił mi reżyserowanie "Śniegu" Przybyszewskiego. Spektakl cieszył się powodzeniem na naszej małej scenie, a latem w ramach festiwalu telewizyjnego, został zaprezentowany najszerszym kręgom publiczności.
- Widownia telewizyjna zobaczy pana wkrótce w II programie TV.
- I to nawet w dwóch spektaklach: w Studiu Współczesnym w "Drugim pokoju" Herberta i w Scenie prozy w adaptacji "Cichego Donu" według Szołochowa.
- Kręcił pan takie film...
- Już jest gotowy. Reżyserował Stanisław Różewicz i jak mi się wydaje, mogę być zadowolony z mojej roli, co nie zawsze zdarza się w filmie. Tytuł ostateczny "Romantyczność", ale nie jestem tam romantyczny.
- Następną pana rolą filmową - jak wiadomo - będzie Bolesław Śmiały.
- Na razie mam za sobą 2 dni zdjęciowo w plenerze. Poważnie zabiorę się do filmu dopiero po premierze w teatrze. Chociaż pracuje i dla filmu i dla telewizji i dla radia zawsze unikam starannie robienia kilku rzeczy równocześnie. Nie umiem nie lubię się rozpraszać.
- Nie mówiliśmy jeszcze o jedne] stronie pańskiej działalności - pedagogicznej. Czy interesuje to pana?
- Musze przyznać, że trudno być pedagogiem. Od półtora roku prowadzę zajęcia ze studentami PWST, traktując je także jako drogę do poszerzenia własnego teatru. Czy potrafię wiele dać młodzieży - nie wiem. Staram się raczej inspirować niż nauczać. Chyba udało mi się znaleźć porozumienie z młodymi ludźmi.
- W nawale innych spraw zaniedbał Pan jedna dziedzinę. Nie pisze pan już do "Życia Warszawy" swoich niedzielnych felietonów?
- To była próba wypowiedzi rzadko stosowanej przez aktorów, którą na pewno będę kontynuował. Na razie, po okresie teoretyzowania zabawie się w praktyka. Czeka mnie egzamin przed publicznością.
- Wracamy więc do premiery. Czy ma pan tremę?
- Oczywiście. Tym Bardziej, że nigdy dotąd nie byłem bigamistą, a w tym przedstawieniu stałem się nim. Zobaczę co z tego wyniknie. Mam dwie czarujące żony, przedstawicielki dwóch pokoleń aktorskich. Jedna prezentuje doświadczenie, mądrość kobiety dojrzałej. Druga, podwójną młodość - rzeczywistą i teatralną.
- Czy taka praktyka aktorska pomaga w życiu osobistym?
- Nie wiem czy to wpływa na życie osobiste aktora, ale wiem na pewno, że życie osobiste wpływa na to, co aktor robi w teatrze - kończy rozmowę Ignacy Gogolewski.
Rozmawiała: woy