Artykuły

Paulina Holtz: Mama przestrzegała, że to dla kobiety mało wdzięczny zawód

- Grania w serialu nie można nazwać uprawianiem tego zawodu pełną gębą. To teatr jest esencją zawodu aktora - mówi Paulina Holtz, aktorka Teatru Powszechnego w Warszawie.

Jej mama Joanna Żółkowska jest aktorką. Tata Witold jest filmowcem. Ona chciała zostać reżyserem, studiowała też dziennikarstwo, etnologię i antropologię kultury. Przyznaje, że przełomowy dla jej życia był rok 1997, kiedy wygrała casting do serialu "Klan".

Paulina Holtz: Ani mama, ani ja nie lubimy być w konflikcie i odcinamy się od nieprzyjemnych emocji, bo chowanie urazy jest ogromną stratą czasu i energii

Jest pani piękną kobietą!

- (chwila milczenia) Co kto lubi, ale bardzo dziękuję.

Moja koleżanka z redakcji kazała zapytać, jak to się robi. To przez jogę, którą pani uprawia, i maratony, w których startuje?

- Myślę, że trochę do powiedzenia mają także geny. Niewątpliwie jednak sport pomaga utrzymać dobrą formę cielesną, ale ma także dobry wpływ na pogodę ducha.

Ile razy biegła pani w maratonach?

- W królewskim dystansie 42 kilometrów 195 metrów dwa razy: w Barcelonie i Berlinie.

W Teatrze Powszechnym gra pani obecnie dwie ważne role w spektaklach Michała Zadary: hrabinę Mariannę Respektową w "Fantazym" i Gwinonę w "Lilii Wenedzie". Akcja "Fantazego" osadzona jest na Podolu w początku lat 40. XIX wieku. Obnaża świat hipokrytów i ludzi małych. Tym samym ujawnia źródła dzisiejszych kompleksów, stereotypów i fobii. Zastanawiam się, jak taka sztuka może przemówić do współczesnego widza?

- Zadara miał dwa cele. Pierwsze zadanie, jakie nam postawił, to zagranie spektaklu w całości, bez żadnych skrótów. To kawał literatury i przedstawienie trwa cztery godziny. Drugie zadanie to zagrać dość współcześnie. Trudno jest zachować współczesność, a jednocześnie niektóre konwenanse tamtego okresu. Ale spektakl rzeczywiście świetnie oddaje różne nasze polskie wady i zalety.

To spektakl kostiumowy.

- Tak. Mamy wielkie suknie z halkami, więc musiałyśmy się nauczyć w nich chodzić. Dobrze się w tej roli czuję. Hrabina, którą gram, jest zabawna. Ale to Gwinona z "Lilii Wenedy" była prawdziwym wyzwaniem. Ta zła do szpiku kości królowa to jedna z moich ukochanych i najbardziej udanych ról.

Czego nie można powiedzieć, jeśli chodzi o nianię w "Romeo i Julii", którą zagrała pani na trzecim roku studiów. Ponoć była pani bardzo wkurzona.

- Nawet nie tyle wkurzona, co bezradna wobec tej propozycji. Po pierwsze, wtedy to było dla mnie niewyobrażalne doświadczenie: posiadanie, wychowanie, wykarmienie dziecka, i miałam z tym straszny kłopot. Jednak tak to już jest w szkole teatralnej, że gramy role nieadekwatne do wieku i doświadczenia i musimy się czegoś nauczyć. Byłam zła na siebie, że nie potrafię sobie z tym poradzić.

Myślałem, że była pani zła na swoją profesor?

- W jakimś stopniu na pewno, ale często reżyser może robić, co w jego mocy, a aktor i tak nie znajdzie właściwych strun w sobie. Ja byłam w kropce, a pani profesor? Pewnie też. Szkoła teatralna jest specyficznym miejscem i trzeba być odpornym na mnóstwo rzeczy. Uczysz się i jesteś poddawany ciągłej ocenie. Nie masz poczucia, że zdobywasz wiedzę tylko dla siebie, ale wciąż konfrontujesz się z widzami.

Pani mama Joanna Żółkowska jest aktorką. Tata Witold filmowcem. Na aktorstwo została chyba pani skazana w dzieciństwie?

- Hmm...

Oczywiście w pozytywnym znaczeniu.

- Niekoniecznie. Nigdy nie wykazywałam takich aktywności. Interesowały mnie różne rzeczy, a aktorstwo było na antypodach moich zainteresowań. Zarówno, kiedy byłam dzieckiem, jak również nastolatką. Nawet te moje młodzieńcze występy...

...w wieku sześciu lat wzięła pani udział w przedstawieniu Teatru Telewizji "Małżeństwo Marii P.", a w 1990 roku, w wieku 13 lat zagrała pani Pazia w "Romeo i Julii" w reżyserii Andrzeja Wajdy na scenie warszawskiego Teatru Powszechnego.

- To była przygoda, zabawa, ale moja świadomość i podejście do tego zawodu mimo tych doświadczeń się nie zmieniły.

Ale teatr był przystankiem między szkołą a domem?

- Jak każdy zakład pracy rodziców. Z tym, że może był to trochę ciekawszy przystanek. Nadal jednak było to tylko miejsce pracy mamy.

W którym czasami odrabiała pani lekcje.

- I biegałam po teatrze, zwiedzając różne zakamarki (śmiech).

Rodzice chcieli wysłać panią na studia aktorskie?

- Absolutnie. Zaczęłam pracę w serialu "Klan", zanim poszłam na studia aktorskie. Rozmowy z mamą na ten temat były trudne. Z jednej strony uważała, że jeśli chcę uprawiać ten zawód, podchodzić do niego z szacunkiem i odpowiedzialnością, to muszę ukończyć szkołę teatralną.

Miała rację.

- Ja również się z nią zgadzam. Grania w serialu nie można nazwać uprawianiem tego zawodu pełną gębą. To teatr jest esencją zawodu aktora. Kiedy z kolei już podjęłam decyzję o zdawaniu do szkoły teatralnej, to w głowie mojej mamy pojawiały się różne lęki i zaczynała mnie przestrzegać, jak trudny jest to zawód. Obarczony kłopotami, z jakimi mogę się zetknąć. Mówiła, że jest to niewdzięczny zawód dla kobiety. Takie rzeczy mi fundowała, że byłam zdesperowana i rozdwojona. Wiedziałam, że sama muszę podjąć decyzję. Udało się i tak już zostało.

Wcześniej jednak postanowiła pani zostać reżyserem.

- To była taka moja fascynacja. Kiedyś nawet z kolegą wygraliśmy festiwal filmów amatorskich. Zrobiliśmy dokument o modelach na ASP. Kręciłam się wokół filmu i pomyślałam, że może taka szkoła to dobry pomysł. To były pierwsze lata, kiedy można było zdawać do filmówki od razu po maturze. Uważam, że to dość idiotyczny pomysł. Poszłam na egzamin, ale za każdym razem, kiedy o tym myślę, mówię sobie: "Dobrze, że się nie dostałam". Nie miałam wtedy zbyt dużo do powiedzenia o świecie. Zawody twórcze mają to do siebie, że na sto procent musisz być pewnym, że to właśnie chcesz w życiu robić. Niespecjalnie więc mnie to zabolało, ponieważ to była moja próba zmierzenia się z czymś, początek jakiejś drogi.

To także dowód na to, że nie wszystkie dzieci aktorek czy filmowców mają łatwiej na artystycznej drodze.

- Myślę nawet, że mają trudniej.

Wiadomo jednak, jakie panuje ogólne przeświadczenie.

- Łatwiej jest nie dlatego, że ktoś pomaga, tylko że znamy już specyfikę zawodu. Zdecydowanie bardziej i dużo dokładniej patrzy się nam na ręce, i to z różnych powodów. Ja miałam to szczęście, że mam inne nazwisko niż mama i przez wiele lat nikt nie wiedział, czyją jestem córką. Pracowałam na siebie i dopiero kiedy zapracowałam na swoje nazwisko, to nagle się okazało, że moja mama jest moją mamą. Uniknęłam niezręcznego porównywania, chociaż nie miałam się czego wstydzić.

Zanim zdała pani do szkoły teatralnej, to dużo tych kierunków pani studiowała.

- Przez pół roku byłam na dziennikarstwie, zaocznie zapisałam się też na etnologię i antropologię kultury. Rozpoczęłam pracę w serialu i miałam umiarkowane możliwości, żeby studiować. Przez dwa miesiące próbowałam łączyć pracę ze studiami, ale okazało się to niemożliwe. I niepotrzebne. Poszłam w innym kierunku.

W 1997 roku wygrała pani casting do serialu "Klan".

- Ale to było dawno (śmiech)!

W tym serialu gra także pani mama.

- Zawsze się śmieję, że to najpierw ja zaczęłam tam grać, a dopiero później mama (śmiech).

Kiedyś przeczytałem, że z mamą jesteście przyjaciółkami, obie żywiołowe i odważne.

- Wszystko się zgadza.

Przez kilka lat pracowałyście w tym samym teatrze. Nie kłóciłyście się przez to częściej?

- Na planie "Klanu" w ogóle się nie spotykamy. Grałyśmy za to razem w wielu spektaklach i za każdym razem była to dla nas wielka frajda. Zresztą my się nigdy nie kłócimy, nie wiem, co musiałoby się stać, żeby doszło do kłótni. Czasami tylko ja zrzędzę, kiedy mama zasypuje mnie mnóstwem pytań. Wówczas ona na mnie "krzyczy", żebym przestała "krzyczeć". I trwa to przez kilka sekund. Nie jesteśmy pamiętliwe, nie lubimy być w konflikcie i odcinamy się od nieprzyjemnych emocji, bo szkoda nam na to tracić czas.

Gdyby połowa ludzi robiła tak samo, świat byłby lepszy.

- A ludziom byłoby wygodniej i przyjemniej w życiu. Chowanie urazy jest ogromną stratą czasu, energii i życia, którego mamy nie tak dużo.

Od 2002 roku jest pani aktorką Teatru Powszechnego. Dosyć długo.

- Czy ja wiem? Ludzie często mi mówią, że w tym "Klanie" jestem długo, teraz pan mówi, że w tym teatrze jestem długo. Ja nie siedzę na poczcie i nie walę codziennie tą samą pieczątką w stół. Długo to by było, gdybym przez 15 lat grała codziennie w tym samym spektaklu. Natomiast w tym czasie zagrałam mnóstwo ról w przeróżnych spektaklach. To tak samo, jakby powiedzieć, że ktoś mieszka w tym samym miejscu przez 15 lat. To długo? Nie, normalnie (śmiech).

Chodziło mi o wierność jednemu teatrowi...

- Kiedy po szkole zastanawiałam się, do jakiego teatru złożyć dokumenty i starać się o rozmowę, było mi trudno wybrać inne miejsce bliskie mojemu sercu. I to nie ze względu na zakamarki, jakie poznałam w dzieciństwie, ale na spektakle, jakie tam powstawały. Zostawiłam na portierni swoje podanie. Zadebiutowałam w "Kształcie rzeczy" Grześka Wiśniewskiego, a dyrektor zaproponował mi współpracę. Udało mi się. Robię mnóstwo innych rzeczy i nie odczuwam, aby ta wierność była jakaś szczególna.

Chciałbym zapytać o pani role w filmach, ale nie chcę zostać źle zrozumiany.

- Chce pan zapytać, czy marzę o zostaniu gwiazdą filmową?

Dokładnie.

- I co ja mam panu powiedzieć? Moja mama zagrała w wielu filmach, ale nigdy nie była przede wszystkim aktorką filmową. Nie wiem, z czego to wynika, ale też szczególnie się nad tym nie zastanawiam. Film jest cudowną formą pomiędzy graniem w serialu a teatrem. Chodzę czasem na castingi i może jeszcze przyjdzie taki moment, że będę wymarzoną kandydatką do roli.

Ma pani jeszcze w domu stare, stuletnie białe wiadro z drewnianą rączką?

- Oczywiście! Stoi w nim kwiatek, który przeżył wszystko.

Wiem, że miłość do takich skarbów zaszczepił w pani ojciec.

- Szanuję stare przedmioty. I lubię takie, które mają swój czas, ale wciąż można z nich korzystać. Jakieś świeczniki, przybory kuchenne.

Coś nowego chce pani kupić?

- Teraz mam czas oczyszczania świata wokół siebie. Robię porządki w szafach, szafkach i pozbywam się różnych przedmiotów. Mam taką wewnętrzną konieczność. Są jednak takie przedmioty, z którymi nigdy się nie rozstanę. I to secesyjne wiadro zdecydowanie do nich należy (śmiech)!

***

Paulina Holtz

Urodziła się w 1977 roku w Warszawie. W wieku sześciu lat wzięła udział w przedstawieniu Teatru Telewizji "Małżeństwo Marii R.", a w 1990 roku w wieku 13 lat zagrała Pazia w "Romeo i Julii" w reżyserii Andrzeja Wajdy na scenie warszawskiego Teatru Powszechnego. W 2002 roku ukończyła Akademią Teatralną w Warszawie. Jeszcze przed szkołą teatralną, w 1997 roku wygrała casting do roli Agnieszki Lubicz w serialu "Klan". Od 2002 roku jest aktorką Teatru Powszechnego w Warszawie. Jej mama Joanna Żółkowska również jest aktorką, a tata Witold jest filmowcem. Źródło: filmpolski.pl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji