"Król Jan według Szekspira"
Gwiazda Dürrenmatta błyszcząca niegdyś jasno także i na scenach teatrów polskich powoli przygasa. Czy nieuchronnie - od czasów "Meteora", który przeleciał przez scenę niejednego naszego teatru - trudno jeszcze powiedzieć. Coraz częściej autora szwajcarskiego ratuje dla polskiego widza reżyser i aktorzy. Jak to było z "Play-Strindberg" na scenie teatru Współczesnego w Warszawie w reżyserii i scenografii Andrzeja Wajdy.
Dürrenmattowski "Król Jan według Szekspira" jest sztuką o cynizmie królów, którzy kosztem swoich poddanych rozstrzygają za pomocą wojen swoje rodzinne spory. Zdarza się wprawdzie, że jakiś koronowany udziałowiec królewskiego koncernu zostaje otruty lub zarżnięty, ale jeśli gra prowadzona jest według reguł to zazwyczaj giną tylko poddani. Dürrenmatt oczywiście metaforę historyczną wykorzystuje dla krytyki współczesnego świata i to przede wszystkim świata kapitalistycznego. Dostało się też neutralnym mieszczanom, których przestrzega przed losem niezdecydowanego miasta, zburzonego przez pogodzonych monarchów. A więc i kamyczek do szwajcarskiego ogródka. W warszawskim przedstawieniu podkreślony został stosunek autora do roli przypadku w historii zgodny z trochę przewrotną, trochę gorzką, a na pewno ironiczną historiozofią Dürrenmatta. Przypadek ten krzyżuje polityczne obliczenia, racjonalnie uzasadnione działanie, szlachetne zamiary. Dlatego uwagę widza skupiono na epizodach ilustrujących kolejne porażki króla Jana Plantageneta (Józef Nowak) ulegającego szlachetnym i rozsądnym radom Sir Ryszarda (Zbigniew Zapasiewicz) przeciw przewrotnym planom króla Filipa francuskiego (Mieczysław Voit) oraz Pandulfa - legata papieskiego (Franciszek Pieczka). Akcentem optymistycznym jest, mimo klęski i śmierci króla, ów wielki zwój pergaminu - Magna Charta Libertatura, powstanie której zresztą zostało dość swobodnie zinterpretowane przez autora. Reżyser Ludwik René wprowadził wiele pomysłów inscenizacyjnych jak np. świetlnie, symultanicznie rozwiązana scena śmierci królowej Eleonory, wstrząsająco zagranej przez Marie [Wandę!] Łuczycką. Scena ta koresponduje z epizodem z wieży, w której więziony był mały książę Artur. Nie zawsze jednak reżyser panował nad aktorstwem tego przedstawienia i mimo doskonalej obsady właściwie kilka tylko postaci pozostaje w pamięci widza. A więc wspomniana Już królowa Eleonora - dzięki Wandzie Łuczyckiej, Konstancja - którą zagrała Barbara Horawianka i Sir Ryszard - Zbigniewa Zapasiewicza. Inne role były bardzo efektowne, ale doskonali aktorzy m.in. Mieczysław Volt jako król Filip, Magdalena Zawadzka w roli Blanki Kastylijskiej i Józef Nowak w roli tytułowej raczej potwierdzili swoje poprzednie osiągnięcia twórcze nie wzbogacając ich nowymi interpretacjami. Franciszek Pieczka jako kardynał Pandulf, niepotrzebnie przejaskrawił satyrycznie tę postać. Reżyserię wspomagała doskonalą scenografia Zofii Wierchowicz. Szczególnie dobrze zaznaczał nastrój akcji scenograficzny akcent wielkiej rozety, która w scenie finałowej przemieniła się w "jarmarczne koło szczęścia" oślepiające kolorowymi lampkami. Mimo walorów inscenizacyjnych i wizualno-plastycznych przedstawienie nie należy do największych osiągnięć bogatego w sukcesy sezonu tego teatru. Ale też i sztuka nie budzi zachwytów.