Ja, Galileusz...
W kulminacyjnym momencie tego przedstawienia nie ma na scenie tytułowego bohatera. Nieobecny jest tylko fizycznie. Jego córka wznosi żarliwe modły do niebios o nawrócenie ojca - czyli ukorzenie się przed rzymskim Świętym Oficjum. Jego uczniowie - wprost przeciwnie - nawet nie chcą myśleć o tym, aby ich Mistrz mógł się zaprzeć wiary w naukę. A jednak rozlega się triumfalny dzwon Świętego Marka - znak, że Galileusz, wielki fizyk, astronom i filozof, wyrzekł się swoich odkryć w obliczu wszechpotężnej, decydującej o porządku wszechświata inkwizycji. A przecież on sam głosił, że kto ma prawdę i się jej wypiera, jest zbrodniarzem. "Ja, Galileusz, syn Galileusza, nauczyciel matematyki i fizyki we Florencji, odprzysięgam to, czego nauczałem..."
Prapremiera sztuki Bertolta Brechta "Życie Galileusza" odbyła się w 1943 roku w Zurychu. Wbrew intencjom autora, została ona odczytana za bardzo jako usprawiedliwienie uczonego. Dlatego Brecht jeszcze dwukrotnie wracał do tego utworu poddając tytułową postać bardziej surowemu osądowi. ,,Życie Galileusza", choć tak mocno osadzone w realiach siedemnastego wieku, ma nie tylko wymiar historyczny. W uczonym ludzkość chce widzieć nie tylko odkrywcę, ale i autorytet moralny. Nad "Życiem Galileusza" unosi się duch wymienianego kilka razy w sztuce filozofa Giordona Bruno, spalonego w kacerstwo I jego słowa: ,,Muszą być ludzie, którzy mają odwagę mówić swobodnie". Taka jest cena postępu, twórczości, wynalazków.
W warszawskim Teatrze na Woli postać wielkiego astronoma gra Tadeusz Łomnicki, ukazując jej dramat wewnętrzny w sposób ściszony, poprzez wymowę samych faktów. Całkowicie zatopiony w swych doświadczeniach, nie dba wieIe o odgłosy z zewnątrz, nie interesuje go wielka polityka. Ona się jednak nim zajmuje. Święta Inkwizycja śledzi każdy jego krok. Nie może dopuścić do tego, by Ziemia przestała być środkiem wszechświata, bo wtedy i inne obowiązujące prawdy ludzie zaczną podawać w wątpliwość i zachwieje się hierarchia kościoła. ,,Wierzyć będę w to wszystko co utrzymuje, głosi i czego naucza św. Kościół katolicki i apostolski" - przysięgał przed Trybunałem Galileusz 24 czerwca 1633 roku. Miał wtedy siedemdziesiąt lat.
Kapitalna jest w warszawskim przedstawieniu scena rozmowy papieża Urbana VIII (Henryk Bista) z Kardynałem Inkwizytorem (Andrzej Mrowiec). Prywatnie, zgodnie z logiką, papież uznaje galileuszową teorię. Jako głowa Kościoła, oficjalnie jej się przeciwstawia. Ten, jeden z najważniejszych pointujący sztukę dyskurs, odbywa się w czasie symbolicznej sceny ubierania papieża w uroczyste szaty.
PIERWSZA część przedstawienia, składającego się z dwunastu obrazów, jest jakby długą, może nawet wydłużoną ekspozycją, nazbyt celebrowaną. W drugiej jednak części czeka widza całkowita zapłata. Rośnie temperatura wraz z dojściem do zenitu konfliktu pomiędzy władzą i uczonym. Każde zdanie, każda sytuacja sceniczna nabierają wagi i znaczenia. Starego nauczyciela, pozostającego pod kuratelą Kościoła, odwiedza jego uczeń, który, po zdradzie Mistrza przeniósł się, do Holandii, sprzyjającej nowej myśli. Galileusz - Tadeusz Łomnicki nie podaje mu ręki - nie czuje się godzien. Ocenia jednoznacznie swoje morale, ma świadomość swej słabości. Chociaż uczeń rad by go częściowo rozgrzeszyć, gdy dowiaduje się, że w tej swojej samotni ukradkiem, kontynuuje Galileusz swoje dzieło. I nawet przekazuje jego odpis, ukryty chytrze w globusie, do Holandii, by tam jego nowa myśl mogła ujrzeć światło dzienne. Nie przekreśla to faktu, że w chwili decydującej nie wytrzymał próby, zdradził siebie. Wbrew głoszonemu przez siebie zdaniu: "Tylko tyle prawdy utoruje sobie drogę, ile my sami jej wywalczymy".
Jest to przedstawienie, które budzi wiele refleksji i podsuwa ważne tematy do dyskusji. Teatr na Woli znów zasługuje na uznanie za trafny wybór repertuarowy oraz inscenizację (Ludwik Rene), opartą na myśleniu.