Współczesny Don Juan
W ODSTĘPIE tygodnia, w jednym teatrze, choć na dwu scenach, koturnowa i niemal muzealna ,,Fedra" i bardzo współczesny "Don Juan". Przyznaje: łatwiej jest napisać "bardzo współczesny", niż stwierdzenie to udokumentować. Cokolwiek bowiem nie zostanie tu powiedziane, żaden (w obowiązujących recenzenta rozmiarach) opis nie odda chyba istoty tego frapującego widowiska, które nie tylko przemawia idealnym niemal współbrzmieniem wszystkich elementów, atakuje stany emocjonalne widza, ale także odwołuje się do jego intelektu. A są to sprawy organicznie, nierozerwalnie związane.
Jedno jest pewne ponad wszelką wątpliwość. Nie spory Moliera ze świętoszkami tamtej epoki, nie jego ewentualne odejście od własnych wcześniejszych poglądów, nie krytyka powierzchownego dworskiego libertynizmu, nie wreszcie rozgrywka z "niebem" w dogmatycznym pojęciu tego słowa inspirowały JERZEGO KRASOWSKIEGO w pracy nad tym właśnie tekstem, w bardzo interesującym i właśnie współczesnym przekładzie Bohdana Korzeniewskiego.
Bohaterem tej historii jest "młody mężczyzna, prawie młodzieniec (który) ma swoje porachunki ze światem" (z artykułu J. Krasowskiego w teatralnym programie). Nie odpowiadają mu zastane, obowiązujące normy moralne, mierzi go otaczający świat, a więc po prostu tego wszystkiego nie przyjmuje do wiadomości. Współcześnie nie poszedłby chyba z "Che", by ginąć w lasach Boliwii. W innych warunkach geopolitycznych nie zostałby zapewne hunwejbinem, choć obiektywnie rzecz biorąc niszczy wszystko, co staje mu na drodze, odrzuca wszystko, co uznaje powszechnie świat. Dziś Don Juan Tenorio zostałby najpewniej hippiesem, choć i to nie jest wcale pewne. Kiedy Don Juan gra przed ojcem komedię nawrócenia, reżyser wspólnie z JADWIGĄ POŻAKOWSKĄ, projektantką kostiumów, ubierają go w czarną kurtę. Bo czerń to kolor świata, który otacza bohatera. Tylko faktura materiału określa ich "klasową proweniencję" - jak mawiała jedna z mych koleżanek z lat studiów. Bo niezależnie od tego czy scenę tę uznać za swoisty konformizm, czy też nadać jej wallenrodyczne wymiary, pozostanie faktem, że biel donjuanowskiej odmienności zostaje zbrukana, że bohater udając przystosowanie do warunków, do obowiązujących norm, przejmuje od otoczenia jego metody walki. Jest to jeden z licznych zresztą przykładów roli szczegółu w tym widowisku. Szczegółu, który podporządkowany naczelnej idei, współtworzy nie tylko nastrój, lecz także "dopowiada" i komentuje.
Ale - i to także wydaje mi się we wrocławskim przedstawieniu niezwykle cenne - ten "Don Juan" jest nie tylko sztuką o ideologu, bo bohater jest jednak ideologiem, mimo programowej negacji wszystkiego i wszystkich. Ideolog przegrał w starciu z silniejszym przeciwnikiem. Zapłacił cenę najwyższą. Ale widowisko kończy przecież przejmujący krzyk Sganarela (PYRKOSZ): "A kto mnie zapłaci?" (cytat z pamięci, może więc nie być zupełnie dosłownie). Przegrywa zatem nie tylko ideolog. Bohaterem prawdziwie tragicznym staje się człowiek najzwyklejszy. Człowiek, który aprobował obowiązujące kanony społeczne. Łamał je tylko z konieczności i wbrew własnej woli.
Bo wrocławski "Don Juan" w pełnym tego słowa znaczeniu komediowy, utrzymany od początku do końca w znakomitym tempie, posiadający własny wewnętrzny rytm, nie traci nic z rezonerskich, dyskursywnych walorów tekstu, co także wymaga odnotowania.
NIEWĄTPLIWYM współtwórcą sukcesu tego przedstawienia jest twórca scenografii (wolałbym zresztą tę propozycję nazwać sceniczną kompozycją przestrzenną) WŁADYSŁAW HASIOR. Teatralny debiut wybitnego rzeźbiarza okazał się nie tylko ponad wszelką wątpliwość udany, ale w pełnym tego słowa znaczeniu twórczy i inspirujący. Mówiło się dość powszechnie, że rzeźby Hasiora mają swoją wewnętrzną dramaturgię, że są przeto bardzo teatralne. Ale konkretna praca dla teatru to przecież zupełnie co innego. Teraz jednak można jut stwierdzić, że teatralna praca Hasiora jest bardzo rzeźbiarska, dzięki czemu otwiera zupełnie nowe możliwości scenicznych rozwiązań. Ale nie na tym koniec. Metaforyczne kompozycje Hasiora odwołują się zupełnie jednoznacznie do bardzo dzisiejszych skojarzeń widza, nadając całej historii ponadczasowy charakter. I tak na przykład grób komandora kojarzył mi się zupełnie jednoznacznie z wyrzutnią rakietową, kostium postaci określonej jako Czas Mara przypominał kosmiczny skafander, a stylizowane ptaszyska - samoloty, sprawiające trochę niesamowite wrażenie i także budzące określone reakcje w wyobraźni człowieka współczesnego. Podkreślić wypadnie jeszcze funkcjonalność dekoracji, choćby owe krzewo-drzewo-kolumny.
Na tym tle ładnie "grają" wspomniane już uprzednio kostiumy JADWIGI POŻAKOWSK1EJ, pozornie monotonne kolorystycznie, a przecież trafne i niepozbawione dowcipu (choćby białe rękawiczki skojarzone z kostiumem Stokrotki i Pyskacza). Muzyka ADAMA WALACIŃSKIEGO jak zwykle świetnie wspierała klimat widowiska.
ANDRZEJ HRYDZEWICZ ma znakomite warunki predysponujące do zagrania tej właśnie roli, znakomicie je zresztą wykorzystuje. Wierzyło się, że mogła dlań stracić głowę Elwira (MARTA ŁAWIŃSKA) i urokliwa Karolka (EWA KAMAS) i fertyczna Marcysia (HALINA PIECHOWSKA). Jeśli jednak opisywacz może mieć na ten temat jakieś zdanie, przyjdzie stwierdzić, że mogły one kochać od pierwszego wejrzenia, ale wcale nie musiały. Brakowało Hrydzewiczowi trochę owej lekkości i wewnętrznego uroku. Jeszcze jedno: w końcowej rozmowie ze Sganarelem, w owym wielkim dyskursie o sprawach niemal ostatecznych, ten don Juan był nieco nudnawy.
Prawdziwym natomiast bohaterem wieczoru stał się WITOLD PYRKOSZ (Sganarel). Postać zarysowana z wielkim temperamentem, dużą precyzją środków aktorskiego wyrazu, potężną vis comica.
Wśród licznego zespołu aktorskiego wymienić przyjdzie jeszcze niezwykle zabawnego Pana Niedzielę w interpretacji JÓZEFA SKWARKA, bardzo śmiesznego Pietrka (PAWEŁ GALIA) oraz RYSZARDA KOTYSA w niewielkim, ale sugestywnym epizodzie Żebraka.
Na koniec słowo o ciekawych pojedynkach w układzie MARIANA WIŚNIOWSKIEGO. I już można zaprosić wszystkich do teatru na Zapolskiej. Jest to bowiem przedstawienie najdosłowniej dla wszystkich.