Sukces
W tytule zostało już właściwie wszystko powiedziane. Na scenie Teatru Dramatycznego oglądamy dobre przedstawienie. Najlepszy - zdaniem recenzenta - spektakl tego sezonu w Warszawie. Wspólny i solidarny sukces tłumacza(J. M. Rymkiewicz) reżysera(Ludwik René), dekoratora (Jan Kosiński), autora kostiumów (Ali Bunsch), kompozytora (Tadeusz Baird) - no i przede wszystkim aktorów. Całego zespołu Teatru Dramatycznego przeżywającego świetny okres. Wreszcie mamy przedstawienie, w którym ujawnione zostały możliwości teatru stołecznego. Możemy zobaczyć, jaki teatr możliwy jest w Warszawie. Należy się publiczności stołecznej takie przedstawienie, bodaj jako nagroda za cierpliwe czekanie. Również recenzentowi, który krzywił się dotąd i miał za złe, premiera ta bardzo się przydała: nie musi się teraz tłumaczyć, dlaczego tylu dotychczasowym przedstawieniom odmawiał słów zachwytu, pochwał czy nawet uznania. Nie ze złej woli przecież. Nie było po prostu co pochwalać. Tym razem jest przed czym głowę pochylić. Przed Calderonem? Oczywiście - choć nie jest przecież niespodzianką, że "Życie jest snem", jeden z dwustu tekstów tego barokowego pisarza hiszpańskiego (1610- 1681), ma rangę arcydzieła literackiego. Teatr polski zna ten tekst - to prawda, że w niepełnym, zawsze w niefortunnym przekładzie - od roku 1826. Próbował nam "Życie jest snem" przyswoić ostatnio Eduard Boyé; nie bardzo nadaje się to wierne skądinąd tłumaczenie do czytania. Teraz spolszczył ten dramat poeta Jarosław Marek Rymkiewicz. Właściwie nie tłumaczył. Zabieg swój nazwał "imitowaniem". Napisał rzecz bardzo własną, bardziej jeszcze własną niż przekłady z Szekspira Jerzego S. Sito. Świetna, bogata, klarowna polszczyzna, z próbą nie tyle przekładania, co interpretacji tekstu. To "Życie jest snem" Calderona-Rymkiewicza - filozoficzny poemat dramatyczny - Ludwik René na scenie bardziej jeszcze oczyścił z form barokowych, tym razem w warstwie teatralnej. Uczytelnił fabułę, podłożył pod poetycką retorykę Calderona doświadczenia współczesnego człowieka, zeświecczył jego tezy filozoficzne, doprawił moralistykę Calderona cienka nutka ironii. Po to, aby również dla nas sztuka ta - i przestawienie - były zachęta do tego, by żyć odrobinę lepiej. Książę Segismundo, trzymany z dala od ludzi w wieży, zostaje po uśpieniu przeniesiony na dwór królewski. Ukarany za "złe uczynki" w przedstawieniu warszawskim te "złe uczynki" nie mają - jak u Calderona - wymiaru zbrodniczego wraca, znowu uśpiony do wieży, gdzie ze snu budzi go zbuntowany lud, obwołujący księcia swoim władcą. Co jest snem, a co rzeczywistością? Wieża i łachmany - czy dwór i strój książęcy? Niewola czy wolność wszelkiego działania? Kim jest Segismundo - i jaki ma być, aby ze snu pięknego który nie jest przecież snem nie wrócić do dzikiego pustkowia? Będę - rozumuje - śnił raz jeszcze. Nie wiem, kiedy mnie przebudzą, będę więc czynił dobrze, działał sprawiedliwie.
Nie o fabułę (są w sztuce także wątki romansowe, wątki rodzinne) tu jednak chodzi. O to, co miedzy jednym, a drugim snem zostaje powiedziane - w pięknych, mądrych, poruszających widownie monologach Segismunda, Clotalda, Clarina, Basilia. I nie tylko o to co jest powiedziane, ale także o to, jak. O to więc, jak aktorzy mówić będą Calderona, poddanego podwójnej interpretacji tłumacza i reżysera. O to, jaki teatr pokażą jaka będzie ta trzecia - aktorska, może najważniejsza - interpretacja tekstu.
Głównym bohaterem jest więc Gustaw Holoubek (Segismundo), przejmująco skarżący się na swój ciężki los więźnia, zgarbiony, o zmęczonych ruchach: pewny siebie, stanowczy, despotyczny książę na dworze królewskim: mądry ironiczny, nieufny władca, który godzi się "śnić no raz drugi". To ostatnie wcielenie jest najświetniejszym sukcesem przedstawienia. Wielka, niezmiernie bogata, zagrana z mistrzowska świadomością efektu artystycznego i mądrości rola. O takiej roli mówi się: wydarzenie. To nie wszystko jeszcze: świetny Clotaldo Zbigniewa Zapasiewicza, świetna Estrella Katarzyny Łaniewskiej, Clarin Witolda Skarucha. Basilio Mieczysława Voita, Astolfo Zygmunta Kęstowicza Rosaura Magdaleny Zawadzkiej. I dekoracje Jana Kosińskiego, i rytm przedstawienia, i mądrość tego teatru, w którym Calderon barokowy stał się ironicznym moralista próbującym nawiązać dialog ze współczesną widownią.
Recenzent w gazecie może to wszystko jedynie zasygnalizować Może powiedzieć, że zobaczył świetne przedstawienie. Na nic innego nie ma miejsca. Chce zachęcić do obejrzenia. Ostatnio coraz częściej warto odwiedzać Teatr Dramatyczny. Pogratulujmy wiec dyrektorowi Janowi Bratkowskiemu tak ładnego sezonu...