" I ŚNIŁEM ŻYCIE MOJEGO NARODU"
"O Przyszłości! Gdybym mógł przejrzeć w te nieprzeparte zagłębie twoich mrokiem spowitych tajemnic? A może i owi potomni kiedyś z takąż tęsknotą ku nam przejrzeć będą chcieli, jako i my ku nim spragnionymi oczyma pozieramy i z duszy radzibyśmy wypatrzeć". To są słowa Długosza,historyka, z fragmentu dramatycznego "Król Kazimierz Jagiellończyk" włączonego do przedstawienia "Kronik królewskich" Wyspiańskiego w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. W finale przedstawienia potomni roku 1968 mogą oglądać minione dzieje w kilku co najmniej perspektywach. Na wysokim podeście sylwetka Jadwigi i Zygmunta Augusta, po prawej Angelus - skłonieni ku widowni jak na obrazie przedstawiającym wielkość Polski Piastów i Jagiellonów. Niżej, podtrzymując podest, i u jego stóp na podłodze sceny, co naraz zaczyna być sceną Teatru Miejskiego w Krakowie podczas Wyzwolenia, ścielą się trupy tych, co w bojach legli i co się pracą dla Polski strudzili. Nad wszystkim oprawione w żelazo wielkich katedralnych podwoi wnętrze wawelskiej katedry. Z okien wyłania się witraż Kazimierza Wielkiego. Kazimierz Wielki patrząc na dzieje swych i wielkich i małych potomków, zwycięskich i zwyciężanych, zapragnął przeanalizować publicznie dzieje Polski; dać lekcję historii i zagrobowym przekleństwem uwolnić naród od zgubnych obsesji i jałowej gadaniny artystów i polityków. Z perspektywy Kazimierza Wielkiego, Jadwigi, Kazimierza Jagiellończyka (w sporze ze Zbigniewem Oleśnickim), Zygmunta Augusta (walczącego o swe szczęście osobiste i energicznie poświęcającego się sprawom Unii Polski z Litową) jaskrawiej widać burze dziejowe, które przetoczą się nad Polską i dokładniej widać burz tych niezmienne przyczyny - prywatę, zdradę, niezgodę, frazes - pierwszeństwo biorący przed czynem, kłamstwo - przekleństwo tej ziemi. Z perspektywy roku 1968 można spoglądać spragnionymi oczami ku Polsce Piastów i Jagiellonów,szukając tam przyczyn późniejszych klęsk i zadatków wielkości, niezniszczalności i męstwa narodu; z perspektywy 1968 roku można z gorzką wiedzą XX wieku spoglądać na czasy mrokiem tajemnic spowite dla Długosza, niespokojnie przeczuwane przez Zygmunta Augusta ("że się burze jawić mogą, które czasy przyszłe kryją. Tedy zbroją i orężem, braterskim związani kołem, dostoicie burzom czołem, znacząc się czynem"); z perspektywy 1968 roku można wreszcie starać się o wyciągnięcie z dziejów narodu niejednej nauki moralnej i niejednego hasła, aktualnego i potrzebnego.
Ludwik René chciał spojrzeć na dzieje Polski, nie gubiąc żadnej z tych perspektyw. W "Kronikach królewskich" wyzyskał teksty nie ukończonych fragmentów dramatycznych Wyspiańskiego, ale pisanych już w okresie pełnego rozwoju jego talentu: "Króla Kazimierza Jagiellończyka", "Zygmunta Augusta" i "Jadwigi". Główny tekst przestawienia - "Zygmunt August" - został poprzedzany fragmentem z "Króla Kazimierza Jagiellończyka", przerwany ułamkiem "Jadwigi", tuż przed przysposobieniem Unii polsko-litewskiej. Tak ułożoną całość oprawiano niby w ramy w tekst rapsodu "Kazimierz Wielki". Do zakończenia na prawach dialogu dokomponował Ludwik René urywek z "Wyzwolenia" (wejście Geniusza) i rozegrał polemikę pomiędzy Geniuszem reprezentującym refleksję oddalającą od czynu i bieżącej chwili, a Kazimierzem Wielkim, zmierzającym do wyzwolenia w narodzie siły witalnej manifestującej się w czynie tak jasno określonym jak za jego czasów, za czasów Polski żywej i rozkwitającej: "I śniłem życie mojego narodu (...) jak rosły, potężniały wieże grodu, miasta olbrzymy (...) i ludów wielość, wszystkie zgodne." W ten sposób całość przedstawienia złożona z ułamków stała się kompozycją zwartą (jeśli nie brać pod uwagę wewnętrznych mielizn tekstu Wyspiańskiego) i uzyskała przejmujące ramy; przejmujące i w wymowie akcji, i w jej publicystycznej nośności. Porwał się z grobu król Kazimierz Wielki w roku 1968 wielki i mądry budowniczy Polski. Pokazał jak doszło do klęsk dziejowych, wśród radosnych jeszcze surm i łopotu proporców wskazał zarodki przyszłego rozkładu, nazwał winnych i pokazał tych, co,po nich przejęli złe dziedzictwo. Pierwsi w narodzie Piastowicze "ślubowali Sławie", potrafili przełożyć interes ogólny, rację stanu nad własne indywidualne dobro i szczęście, ale już Jagiellonowie nie chcieli myśleć tylko o Rzeczypospolitej, do wielkich zadań dziejowych brali się opieszale i po załatwieniu własnych interesów dynastycznych. Ich potomni we władzy prywaty i kłamstwa nie potrafili wyjść z koła klęsk, szarży i anonimowi padali w kolejnych powstaniach, bitwach z góry przegranych, w rewolucjach; coraz bardziej osamotnieni, coraz bardziej przez swych przywódców przyzwyczajani do martyrologii z wolna wchodzili we władzę frazesu, za nic mając rozważne działanie. W starciu Geniusz-Król Kazimierz Wielki ten ostatni odnosi pozagrobowe zwycięstwo, nie tylko dlatego, że za nim przemawia potęga historycznych dokonań, także dlatego, że za nim jest racja główna i interes narodu: "więc wsparłem młot o stół ołtarza skalny, przy którym naród Sejm odprawiał walny - rzuciłem w mówcę młot, że piersią bryznął i padł - a naród obaczył się wolny". Tak dramatyzując tekst uzyskał Ludwik René montaż o nieznanej oryginałowi precyzji myślowej. A mimo to pozostał wierny dramatycznym zamysłom autora. Najdokładniej znalazł się w jednym z nurtów wielkich autorskich zamierzeń, w grupie jego dramatów historycznych, które zawsze u Wyspiańskiego mają ambicje historiozoficzne.
Dzieło zgodne z historiozoficznymi przemyśleniami Wyspiańskiego w warstwie dyskusji politycznej zabrzmiało bardzo współcześnie. Blade było tylko w partiach mówiących o indywidualnych losach bohaterów. Winna temu reżyseria, nie przytłumiła melodramatu i psychologii w dziejach Barbary i Augusta. W jakiejś mierze zawinili również aktorzy, zbyt często porzucający recytację na rzecz lirycznej gry. Udała się Ludwikowi Rene rzecz niezwykła - stworzył widowisko monumentalne na miarę zamierzeń Wyspiańskiego dających się wyczytać z jego programu teatralnego. Tym, co pozwoliło tak wysoko dźwignąć to dzieło jest także scenografia przedstawienia. Jan Kosiński za pomocą współczesnych środków teatralnych (bogatszych lub może sprawniejszych o sześćdziesiąt lat rozwoju polskiej scenografii) ożywił wielkie wizje teatralne Wyspiańskiego, przetransponował je do Kronik i w jednym przedstawieniu zsyntetyzował niezwykłe pomysły autora do jego wielkich dzieł Wyzwolenia i Akropolis, Bolesława Śmiałego i Skałki. Stworzył dekoracje na miarę genialnych zamysłów Wyspiańskiego, bliskie mu nie tyle nawet w stylistyce, co w generalnym pojmowaniu funkcji teatru i sposobu łączenia scenografii malarskiej i trójwymiarowej. Powstała w ten sposób scenografia, która nie tylko dodała nowego blasku nazwisku uznanego scenografa, ale jest propozycją (i rozwiązaniem jednym z najbardziej godnych zapamiętania) wskazującą drogę scenograficznych poszukiwań dla dramatów Wyspiańskiego, a zarazem może być impulsem, który pozwoli włączyć umarłą zdawałoby się scenografię Wyspiańskiego w krwiobieg współczesnego teatru, na pewno teatru grającego dramat romantyczny i młodopolski. W "Kronikach królewskich", które są dramatyczną polemiką pomiędzy Geniuszem usypiającym naród a Kazimierzem Wielkim, głównym założeniem scenograficznymi stał się pomysł zagrania "dramatu miejsca" z Wyzwolenia - sceny Teatru Miejskiego Krakowie. W ten pomysł Kosiński wpisał trzy następne, wywodzące się ze wspomnianych dramatów Wyspiańskiego, a tu mocą świetnych umiejętności i talentu ożywione w inscenizacji dramatu, którego Wyspiański nigdy nie napisał. Na scenę teatru przeniesiono dekorację Wawelskiej Katedry, tę samą, która była w Wyzwoleniu i która miała być również miejscem akcji dla zmartwychwstających posągów i ożywających gobelinów w Akropolis. Z Akropolis z kolei wziął się pomysł ożywienia w tle witraży Wyspiańskiego, dla niej niegdyś komponowanych. Pomysł monumentalnego wnętrza katedry od strony prezbiterium i podest środkowy rozmaicie wykorzystywany w inscenizacji Kronik wywodzi się z kolei z przez pół teatralnego przez pół architektonicznego szkicu do Akropolis. Kurtyna otwierana przez Rapsoda pełni rolę podwójną, w równym stopniu przywodzi na pamięć słowa Wyzwolenia ("Bram teatru ledwie uchylono"), co wawelskie odrzwia katedralne, na któnych tle miała się odgrywać biblijna historia z Akropolis. Trafnie zastosowany pomysł wykorzystania "dramatu miejsca" zawartego w różnych dramatach Wyspiańskiego, oczyszczony ze zbędnych naturalistycznych szczegółów teatralnych ozdobników okazał się żywy i funkcjonalny, fascynujący w teatrze.
W szczegółowych rozwiązaniach plastyczno-inscenizacyjnych Kronik zastosowano przy tworzeniu inscenizacji plastycznej tę samą metodę, jaką stosował Wyspiański. Ali Bunsch wziął autentyczne rozwiązania kostiumowe Wyspiańskiego oczywiście tak uproszczone, by nie raziły oka współczesnego widza, a zaprojektowane do Bolesława Śmiałego czy Skałki. Nieobojętnym elementem inscenizacji stały się bogato wprowadzone śpiewy, muzyka, taniec, przemycające folklor, ale też dzięki niemu ściągające wielkie historiozoficzne rozważania na ziemię - pośród ludzi, którzy są ich podmiotem i przedmiotem. Na scenie Teatru Dramatycznego z tekstów Wyspiańskiego i ze znajomości jego wpisanego w dramat teatru, z intuicji reżysera i monumentalnej wizji scenografa powstało ważne widowisko teatralne, dla wielkich teatralnych wizji Wyspiańskiego znaleziono współczesny im odpowiednik i wyraz. Przedstawienie zachwyca scenografią, daje wiele do myślenia nad montażem i wymową tekstu, ale nie porywa do końca. Jest słabe aktorsko, rozłamane wewnętrznie przez jaskrawe psychologizowanie głównych bohaterów w scenach lirycznych i patetyczni recytację innych. Dlatego tylko wtedy udają się rzeczy istotne, gdy aktorzy odrzucają patos i tanią psychologię. Tak postępuje Gogolewski -Zygmunt August w świetnych scenach politycznych dialogów, w scenach sejmowych, czy w jedynej lirycznej i wzruszającej rzeczywiście scenie pożegnania Barbary (w ogrodzie, gdzie zresztą czysty liryzm w zakończeniu tej sceny w większym stopniu został wydobyty przez ruch postaci, ich postawę, ciszę milczenia i gest niż przez słowo), podczas dramatycznych rozmów w komnacie Długosza (Bolesław Płotnicki; kardynała Zbigniewa Oleśnickiego grał Tadeusz Bartosik), w starciu Jadwigi (Magda Zawadzka) z Dymytrem z Goraja (Mieczysław Milecki). W pamięci pozostają pośród aktorów, poza Ignacym Gogolewskim, głównie Zbigniew Zapasiewicz - Konrad i Rapsod w jednej osobie. Nie gra, jest Zapasiewiczem, zwyczajnie chodzi po scenie i opowiada. I to jego opowiadanie wstrząsa do głębi, jest w nim ściszony patos Wyspiańskiego, który niepostrzeżenie staje się bliski. Spokój Zapasiewicza, gdy mówi: "Czy to lasów stoki się chwieją..." zmienia się w rozważne słuchanie widowni, refleksja nieci iskry, melodia grafomańskich wybuchów Wyspiańskiego nie przeszkadza, a nawet wzrusza.