Artykuły

Produkcja czy aktorski trening

Studium Teatralne, jedna z najciekawszych grup nurtu alternatywnego, nie ma pieniędzy na dalszą działalność. Ratuje się, jak może - wyprzedaje scenografię, pisze listy do prywatnych sponsorów. Okazuje się, że w dzisiejszej Warszawie nie tak łatwo pracować jak Grotowski - pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Długotrwała praca nad sobą czy sprawna produkcja spektakli? Gdy dziewięć lat temu grupa młodych ludzi zakładała na Pradze Studium Teatralne wybrała opcję numer jeden. Zaryzykowali i dziś muszą walczyć o przetrwanie. Tworząc widowiska z pogranicza obrzędu, teatru ruchu i teatru zaangażowanego, nie nastawiali się na szybkie efekty, stały repertuar, wysokie wpływy z biletów. Postanowili skorzystać z doświadczeń Piotra Borowskiego, który swoje najważniejsze szlify artystyczne zdobywał w teatrach wspólnotach (u Jerzego Grotowskiego, w ośrodku Gardzienice). Stąd wielomiesięczny okres treningów, intensywne próby (czy raczej spotkania) po sześć w dni w tygodniu, cierpliwe kształtowanie własnej wrażliwości... i stosunkowo mało produkcji dających się wpisać do wniosku o dofinansowanie.

- Przygotowania premier w ogóle nie nazywamy produkcją - tłumaczy Piotr Borowski. - Próbujemy poruszyć w sobie głębsze podkłady, zadać pytania, które w nas też coś zmienią. To jest przygoda, tu każdy ruch wymaga dużego namysłu i orientacji dramatycznej.

Niewielka liczba premier nie oznacza jednak braku sukcesów. Artyści ze Studium to dziś nie tylko następcy Grotowskiego. Dzięki obecności na międzynarodowych festiwalach (od Brazylii po Moskwę) i licznym warsztatom prowadzonym m.in. we Włoszech, Anglii czy Niemczech stali się już osobną, rozpoznawalną na świecie marką. W swoich autorskich przedstawieniach ("Północ", "Miasto", "Parsifal", "Człowiek", "Hamlet") sięgali po teksty klasyków (Mickiewicz, Szekspir), kontrowersyjnego Bernarda-Marie Koltesa czy własne, pisane na scenie kompozycje. Wszystko zgodnie z własna prawdą duchową, ale wbrew duchowi czasu. Okazało się, że formuła "razem, bez presji terminów, w głąb ludzkiej natury" w dzisiejszej Warszawie się nie sprawdza.

Samo miesięczne utrzymanie siedziby na Pradze to już dwie średnie krajowe pensje. Z całego zespołu tylko dwie osoby mają własne dochody, reszta kończy studia albo całkowicie poświęca się działaniom w grupie. Własne fundusze się kończą, pieniądze z miasta to zaledwie jedna piąta potrzeb. Wniosek złożony w Ministerstwie Kultury w ogóle nie został rozpatrzony, bo zagubił się w labiryncie kancelarii i sekretariatów. Ostatnio zaczęli nawet wyprzedawać skrzynki ze spektaklu "Człowiek". - Aby dalej funkcjonować w tym trybie potrzebujemy 250 tys. rocznie - mówi Piotr Borowski. - Z miasta dostaliśmy 50 tys., sami z biletów możemy przy wypełnionej maksymalnie widowni (60 osób) uzbierać miesięcznie dwa tysiące złotych. W tej chwili nie zarabiamy jednak nic, bo pracujemy nad nowym spektaklem "Hamlet. Henryk. Hospital".

Joanna Derkaczew

***

Janusz Pietkiewicz, dyrektor miejskiego Biura Teatru i Muzyki: - Problem, który szczególnie dotknął Studium, to część szerszego zjawiska. Dotąd nie istniała w ogóle formuła pozwalająca przeznaczać państwowe fundusze na tak egzotyczne inicjatywy. Obowiązywał system projektów, a chętnych do wsparcia nie brakowało. Z tej samej puli co maleńkie Studium korzysta Montownia, Laboratorium Dramatu czy Teatr Polonia Krystyny Jandy. Dzięki powołaniu Forum Dialogu Społecznego, w którym biorą udział także artyści, mamy coraz większą orientację w sytuacji takich stowarzyszeń. Ale nie możemy wziąć ich wszystkich pod swoją opiekę ani przekazać im dokładnie tyle, ile wymagają. Ze złożonych na ten rok wniosków wynika, że potrzeby to 10,7 mln zł, a my mamy do rozdania 2,7 mln. W styczniu weszła nowa ustawa o partnerstwie publiczno-prywatnym. Pozwoli ona zawierać umowy o współpracy i przekazywać pieniądze na utrzymanie siedziby. Nie chodzi nam o to, by dofinansowywać tylko nowe trendy, nowe przestrzenie i repertuar. W tym roku naszym priorytetem w przyznawaniu dotacji jest organizowanie życia teatralnego poza centrum, ożywianie nadwiślańskich terenów postindustrialnych. To szansa dla artystów Studium, które ma mocny kontekst praski. Zamiast prosić o stałą dotację, powinni przygotować projekt, w którym wykażą, ile spektakli (starych czy nowych) mogą zagrać i ile potrzebują na utrzymanie siedziby. I cały czas szukać prywatnych sponsorów, bo miasto zawsze tylko dopomaga, a nie funduje.

not. JER

Na zdjęciu: wejście do siedziby Studium Teatralnego na Pradze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji