Artykuły

Kajdanki z pereł

"Pokojówki" w reż. Józefa Opalskiego na Scenie w Bramie Teatru im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Katarzyna Kachel w Gazecie Krakowskiej.

Zimna stal policyjnych kajdanek i gładka faktura luksusowego naszyjnika z pereł, pieszczącego skórę owiniętych nimi dłoni. Dwa kontrastujące ze sobą zmysłowe odczucia, leżące na dwóch krawędziach -jak życie i śmierć, zbrodnia i niewinność. Ta dwoistość ludzkiej natury leży u podłoża twórczości Jeana Geneta. Wydobyta na światło dzienne przez teatr, działa o wiele mocniej, o czym mogli przekonać się widzowie premierowego przedstawienia "Pokojówek" w reżyserii Józefa Opalskiego.

Wszystko zaczyna się tu od ciemności, w której słychać szorowanie podłogi. Dźwięk tartego szmatą drewna, układa się w swoisty rodzaj muzyki niepokojącej, pobudzającej wyobraźnię, działającej już od samego początku na zmysły widzów. Pokojówki są trzy i każda za chwilę odegra swoją rolę: Pani, Claire i Solange. Odegrają rytuał życia i śmierci, rytuał święty tak, jak święta w oczach pokojówek staje się Pani, dla której budują ołtarz i która za moment stanie się Madonną z obrazów mistrzów. To niezwykle piękny moment, skomponowany plastycznie przez scenografa Ryszarda Melliwę, który świetnie wykorzystał przestrzeń Sceny w Bramie. Pęknięte lustro, wiszące wśród starych popękanych cegłówek i stół ołtarz, przy którym odbędzie się naznaczona zbrodnią ceremonia. To przy nim dokona się to, co nieuchronne i co musi nastąpić, bo taki jest wewnętrzny porządek świata, w którym każdy zakłada jakąś maskę. I nie jest ona w stanie zasłonić drzemiącego w człowieku zła, które i tak znajdzie drogę, by ujawnić swoją moc.

Reżyser przedstawienia dokładnie wiedział, że pokazać można to jedynie szukając prawdy w samych aktorkach, w ich wrażliwości i wnętrzu, które wyjdzie poza formalne zabiegi i dotknie widza całą swoją siłą. Miał szczęście trafić na trzy wyjątkowe aktorki Joannę Mastalerz, Natalię Strzelecką i Dorotę Godzić, z których każda na swój sposób wciąga nas w niebezpieczną grę, pełną erotyzmu, który aż momentami boli i emocji, sprawiających, że spektakl porusza w widzu najintymniejsze struny. Dzieje się tak, gdy patrzymy na odgrywającą rytuał przeobrażania się w Panią Joannę Mastalerz, na której subtelnej twarzy rysują się wszystkie możliwe odcienie uczuć, od miłości do nienawiści; widzimy to w czarnych, diabelskich oczach wpadającej w trans Doroty Godzić, czy w ekstatycznych ruchach Natali Strzeleckiej, rozmazującej wokół ust czerwoną szminkę. Dzieje się tak, gdy dochodzi do finałowej zbrodni, której ciszę przerywa przejmująca piosenka, wyśpiewana zachrypniętym głosem francuskiego artysty Artura H.

Wszystko to staje się możliwe dzięki niezwykle precyzyjnemu przekazaniu tekstu Geneta. Józef Opalski, wbrew teatralnym modom, przeczytał go słowo po słowie, przefiltrował przez siebie i poprowadził aktorki przez jego meandry tak, że nie słychać tu żadnej fałszywej nuty, a wszystko układa się w jednorodną kompozycję pozwalającą widzowi na własną, bardzo indywidualną interpretację. Dzięki temu, poddając się płynącym ze sceny napięciom, poczułam niemal dosłownie dotyk stali policyjnych kajdanek i gładkość nanizanych na sznur pereł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji