Artykuły

Młody Gałczyński

"Babcia i wnuczek czyli Noc cu­dów". Farsa w dwóch aktach z prologiem i intermedium" - to napisał Konstanty Ildefons Gałczyński. Natomiast w programie Teatru Dramatycznego czytamy: ..Konstanty Ildefons Gałczyński. Noc cudów. Kabaret formistyczny. Adaptacja: Piotr Piaskowski". I to jest pierwsza "poprawka" do Gałczyńskiego, zgłoszona przez młodego adepta PWST. Druga po­prawka polega na rozsadzeniu nie­wielkiej ale niesłychanie zwartej sztuki przez niezliczone dygresje, do których użyto tekstów z "Zie­lonych Gęsi" oraz innych utworów poetyckich Gałczyńskiego. Niestety adaptator nie spełnił podstawowego obowiązku wobec autora, nie przy­znając się nawet w programie, skąd i co do spektaklu włączył. A jest tego sporo. Raz po raz brzmi zna­jomy wiersz, to znów p. Pietruski (Poeta, Adamus i Jerzy w jednej osobie) zaprasza na spektakl Tea­trzyku "Zielona Gęś" i tylko niby leitmotiv snuje się, wraca i gubi historia o babci, wnuczku i dzi­ku z głową Batorego w mazurskiej leśniczówce... Pamiętając znakomi­ty tekst i kapitalne przedstawienie "Babci i wnuczka" w krakowskiej "Grotesce" Jaremy (z maskami), na pewno można żałować, że z "No­cy cudów" tak mało pozostało, że gubi się ona w dygresjach, a układ "kabaretu formistycznego" znisz­czył konsekwentną budowę "farsy" Gałczyńskiego. "Noc cudów" należała do tej grupy utworów Gałczyńskiego, w których poeta angażował się z ca­łą ostrością i temperamentem w walkę z tym, co sam określał mia­nem "Ciemnogrodu". Była to te­matyka niezwykle ważna w owych latach, potrzebna politycznie i uza­sadniona konkretną sytuacją w kraju. W spektaklu Sali Prób z owej ostrości społecznej i zaangażowa­nia politycznego utworu nie pozo­stało śladu. Jest to trzecia "popraw­ka" Piotra Piaskowskiego. Sztuka stalą się poetycką zabawą, pełną zaskakujących point, prześmiesznych sytuacji i niepowtarzalnej liryki Gałczyńskiego. Ta zabawa jest tak dobra i - mimo wszystko - tak bardzo w stylu autora, że możemy młodemu adeptowi PWST wybaczyć jego "poprawki". Piotr Piaskowski "otworzył" te­atr Gałczyńskiego nowoczesnym i modnym kluczem. Wzbogacił for­mę spektaklu o doświadczenia te­atru absurdu Witkacego, Ionesco i Mrożka. Pobrzmiewają w nim echa studenckich kabaretów, "Konia" i "Owcy"... Teksty Gałczyń­skiego poddają się wszystkim owym zabiegom inscenizacyjnym i wy­chodzą z nich zwycięsko. Wydaje się, jakby to dzisiaj pisana była "Gęś" o "Pozytywnym góralu", jakby chór chłopów w "Maćku Ciepłym" trafił tu z "Indyka" Mrożka, a dziarska Babcia z pej­czem w dłoni - wprost z cyrku Afanasjewa. W konwencji, przyję­tej przez reżysera, mieści się i dow­cip, kapitalny, absurdalny i niepo­wtarzalny dowcip Konstantego Ilde­fonsa, i piękna "liryka, liryka, tkliwa dynamika", i zabawa w teatr, w którym aktorzy przeista­czają się momentalnie, na oczach widzów z postaci w postać, nie tra­cąc dystansu wobec roli i kontak­tu z publicznością niczym w do­brym kabarecie. I jak bogata w słowa, skojarze­nia, metafory, obrazy, barokowa nieledwie jest poezja Gałczyńskiego, tak reżyser co chwila zaskakuje ilością, bogactwem pomysłów - i chyba w sumie barokowym nieco stylem przedstawienia. Zaczyna się od scenografii. "Pies-kukła na po­duszce" w didaskaliach Gałczyń­skiego rozrasta się u Jana Kosiń­skiego w ogromny szkielet (chyba koński) z głową psa (bernardyna-giganta). W szlachetnej scenografii Jana Kosińskiego widzimy rozmalowany w zodiakalne niebo horyzont, który wychodzi poza scenę. Sceno­graf nadaje przez to spektaklowi nie tylko bajeczny, lecz także uniwersalistyczny charakter. Z hory­zontem, przeniesionym z XVIII-wiecznego sztychu, komponują się zarówno stylowe mebelki, jak i XVIII-wieczne trio muzyczne. Mo­że dlatego, że Gałczyński był wiel­bicielem Bacha. Muzyka jednak Andrzeja Zaryckiego i kostiumy instrumentalistów kojarzą się bar­dziej z epoką nieco późniejszą, z Mozartem...

W spektaklu tym jak w każdym kabarecie, pierwsze i ostatnie sło­wo należy do aktorów. Od ich in­wencji, temperamentu, sprawnoś­ci ruchowej, zdolności transforma­cyjnych i łatwości nawiązywania kontaktu z publicznością zależy suk­ces przedstawienia. Tak się też dzieje w warszawskim spektaklu "Nocy cudów". Prym wiodą pa­nie. Danuta Szaflarska ustawiona przez reżysera w roli bardziej po­gromczyni lwów niż babci-cudomanki i Janina Traczykówna w ro­li Katarzyny - potrafiły uchwycić styl absurdalnej groteski. Były bar­dzo zabawne, nie tracąc równo­cześnie nic z kobiecego wdzięku i... urody. Pola dotrzymywali im pa­nowie. Zygmunt Kęstowicz jako Płeć (ho! ho!). Góral. Maciej itd.. zwielokrotniony w rolach, dwoił się ,i troił na scenie z temperamentem, dorównującym jego wdziękowi. Ry­szard Pietruski i Maciej Damięcki jako przezabawni Adamus i Rącz­ka połączyli role kolegów Wnuczka z jarmarcznymi obieżyświatami. Wprawdzie fuzja odebrała przed­stawieniu pewną ostrość i koloryt, ale jarmarczni kuglarze stali się jeszcze sympatyczniejsi, Elizejskie­go i roztargnionego Kelnera grał na smutno, lecz z poczuciem humo­ru Zbigniew Koczanowicz. Niestety w spektaklu zabrakło Wnuczka. Wojciech Duryasz gra tę rolę zbyt serio, odstając od stylu przedsta­wienia.

W sumie zaś:

"Wreszcie coś nieznanego

Wszystko jest takie znane.

Świetne. Ja wobec tego

na cześć "Gęsi" powstanę.

I proszę, by w tej sali

wszyscy również powstali,

powstali i uczcili

Ildefonsa w tej chwili"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji