Wyczerpanie, łagodna apokalipsa
"Apokalipsa" w reż. Michała Borczucha z Nowego Teatru w Warszawie na VIII Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Boska Komedia w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.
Pokazywana ostatniego dnia festiwalu "Apokalipsa" [na zdjęciu] została świetnie przyjęta - brawa i okrzyki trwałyby pewnie dłużej, gdyby nie to, że trzeba było się zbierać na kolejne przedstawienia. Po premierze (jesienią ubiegłego roku) recenzje były różne, zachwytom towarzyszyły narzekania na manieryczność i nudę. Nudno na pewno nie jest, choć niewątpliwie należy w oglądanie spektaklu włożyć pewien wysiłek, zaakceptować jego poetykę. W werdykcie napisano: "delikatnie utkane przedstawienie skupiające się na szczególe, w którym inscenizacja, estetyka oraz koncepcje tworzą - wraz z treścią - idealny splot przeszłości i teraźniejszości, dokumentu i fabuły, intelektu i emocji, i które dodatkowo w zadziwiający sposób wiążą się ze społecznymi i politycznymi problemami dnia dzisiejszego".
Do Europy przypłynęły wampiry
W "Apokalipsie" spotykają się Pier Paolo Pasolini, Oriana Fallaci i Kevin Carter. A także ekipa kręcąca film i przypływający łodzią imigranci. Rozległa przestrzeń gry jest zamknięta szkicem przedstawiającym śródziemnomorski pejzaż - bladym, jakby niedokończonym albo znikającym. Borczuch pokazuje współczesną Europę, która nie załatwiła żadnych problemów. Bezradność wobec tragedii imigrantów podszyta jest strachem - w spektaklu na brzeg Europy przypłynęły wampiry. Czy nie tak traktujemy obcych? Nie boimy się, że pożrą nas albo przynajmniej nieodwracalnie zmienią? Nie przypadkiem jedną z bohaterek spektaklu jest Oriana Fallaci, która przestrzegała przed inwazją islamu. Fallaci (Halina Rasiakówna) niczego się nie boi, zaprasza do domu wampira, ale jest umierająca. Umiera Pasolini (Krzysztof Zarzecki), który mówił w rozpoczynającym spektakl wywiadzie o nierówności społecznej, której nie da się usunąć. Borczuch i autor scenariusza Tomasz Śpiewak czerpią z ich poglądów, ale w spektaklu nie ma silnej ideologii, raczej sprawdzanie, przymierzanie do lęków współczesności, do naszej wobec nich bezradności.
Ważnym tematem "Apokalipsy" jest empatia. Potrzeba i niemożność współodczuwania. Aktorka (Marta Ojrzyńska) w kręconym właśnie filmie musi sprostać jej na planie - a nie może, bo "łzy jej nie płaczą" na widok bezrobotnego najętego do filmu. Skoro najęty, to już nie bezrobotny, a kolega z planu. Widzowie z kolei mogą z nim współodczuwać jako z pokornym, na granicy upokorzenia, wykonawcą cudzych poleceń. Kevin Carter (Jacek Poniedziałek), autor sławnego zdjęcia z sępem i umierającą dziewczynką jest tu kloszardem, zdjęcie i ciężar z nim związany (dlaczego nie pomógł dziecku?) pozbawiło go wiary w zawód, skłoniło do rozpatrywania swojego uczynku, w końcu - do zaproponowania widzom, żeby wzięli dziecko do domu. Ale choć determinacja fotografa jest prawdziwa (teatralnie), dziewczynka na rękach fotografa to Marta Ojrzyńska, która wcześniej z Piotrem Polakiem w roli sępa inscenizowała zdjęcie. Spektakl mówi też o teatrze dysponującym potężną siłą iluzji, kłamstwa które może mieć moc prawdy. Z jednej strony reżyser angażuje widzów, skłania do zastanowienia się nad poruszanymi w nim tematami, a z drugiej - pokazuje mechanizm iluzji i deziluzji. I nie są to wielkie gesty, raczej uniki, dowcipy, ironia.
Nagród za mało
Słusznie doceniono Halinę Rasiakównę i Krzysztofa Zarzeckiego za role w "Apokalipsie"; z aktorskimi nagrodami jest jednak ten problem, że jest ich za mało. Zasłużyli na nie i Marta Ojrzyńska, Jacek Poniedziałek, Piotr Polak w "Apokalipsie" i Maja Ostaszewska, Magdalena Cielecka i Małgorzata Hajewska-Krzysztofik we "Francuzach" (by poprzestać na spektaklach nagrodzonych).
Nagrody Boskiej powędrowały do Teatru Polskiego we Wrocławiu i Nowego Teatru w Warszawie. W Krakowie - w Starym Teatrze - została nagroda za tekst dla Pawła Demirskiego ("Nieboska komedia. WSZYSTKO POWIEM BOGU"). Nagrodzono "Francuzów", epicką podróż przez świat Marcela Prousta i Europę na skraju przepaści, "Podróż zimową", introwertyczny, bezwzględny obraz świata tworzony przez Elfriede Jelinek, "nie-boską", sumę wszystkich strachów nam grożących. Te bardzo różne estetycznie i myślowo spektakle coś jednak je łączy - poczucie wyczerpania, nadchodzącego kresu, łagodnej apokalipsy.