Zgoda na rzeczywistość
Poprzedni spektakl "Solo" zrealizowany w Teatrze "Wybrzeże" był przejmującym studium młodego zbrodniarza. "Ontologiczny dowód na moje istnienie" także dotyka problemu przemocy, tym razem od strony ofiary. Dlaczego właśnie przemoc drąży pani w swoich spektaklach?
- Chętnie zajmowałabym się tematami przyjemnymi, ale mam taki etap na swojej drodze - bo ten zawód jest swojego rodzaju drogą - kiedy próbuję zaakceptować rzeczywistość. Taką, jaka ona jest. I dlatego w "Solo" nie oceniam bohatera zdarzeń. Tym razem także zdecydowałam się na dramat, który jest ode mnie bardzo odległy, ale przez to próbuję zrozumieć świat, w jakim żyję. To nie jest niestety ładny świat. Częściej spotykamy ludzi, którzy się boją, są samotni. Rzadko są to mordercy czy ofiary przemocy, ale łączy nas z nimi wspólnota doświadczeń: poczucie osamotnienia i strach.
To dość kontrowersyjne podejście do tematu.
- Postanowiłam do tego tematu podchodzić przede wszystkim uczciwie. W "Solo" zaintrygowało mnie, że ten chłopak miał doświadczenia bardzo podobne do moich, a różnica polega na tym, że ja nikogo nie zabiłam. W "Ontologicznym dowodzie na moje istnienie" zainteresowało mnie motto sztuki: "Jak udowodnić, że Bóg istnieje? - zagadnienie wielokrotnie rozważane w minionych wiekach; dziś już nie. Jak udowodnić, że człowiek istnieje - zagadnienie bardziej aktualne w dzisiejszych czasach" - zastanawia się autorka, Joyce Carol Oats. W sztuce pojawia się młoda kobieta, Shelly, której wydaje się, że w ogóle nie istnieje. Czuje, że jest tylko w kontekście innego człowieka i najlepiej żeby był to mężczyzna. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale postanowiłam uczciwie postawić to pytanie. Odchodzę od inscenizacji w tym dramacie. Sztuka powinna rozgrywać się w suterenie, do której przychodzą klienci i wykorzystują Shelly, udowadniając jej w ten sposób, że nie istnieje. Nasz spektakl będzie się rozgrywał w swoistej terapeutycznej sali. Właśnie tam najczęściej szukamy dziś potwierdzenia własnej tożsamości.
W podejmowaniu problemu przemocy bardzo istotne wydaje się unikanie pułapki banału. Np. szukania źródeł kłopotów w dzieciństwie, podawania gotowych, łatwych do zaakceptowania odpowiedzi. W "Solo" się to pani udało. Czy tym razem będzie podobnie?
- Tego oczywiście nie wiem, ale staram się, żeby tak było. Sytuacja w tym dramacie jest z pozoru prosta. Główni bohaterowie to alfons, jego dziewczyna, ojciec, który stara się ją wydobyć i mąż. Ale my na próbach nigdy nie używamy słowa alfons. To po prostu człowiek, który wciela w życie amerykański mit możliwości bycia kimkolwiek zechce. Jak w tej reklamie -"Bądź sobą, pij pepsi". Wymyśla sobie, że będzie Wierchowieńskim z "Biesów" i konsekwentnie kreuje się na niego. Może też być Myszką Miki albo jeszcze kimś równie absurdalnym czy też realnym. Wymyślanie tych pomysłów na życie staje się jego pułapką. Interesuje mnie pytanie, dlaczego to robi? Shelly z kolei nie wie zupełnie kim jest i szuka mężczyzny, który nada jej imię w świecie, sprawi, że "zaistnieje naprawdę". To są dla mnie problemy. Nie mam ochoty na przyklejanie tym bohaterom łatwych etykietek, bo nie chcę ich oceniać, nie daję sobie prawa do takich ocen. Próbuję tylko zrozumieć i uczciwie przedstawić rzeczywistość.
Rzeczywistość przygnębiająca, w której ofiara - trudno rozstrzygnąć czy świadomie - ale na pewno konsekwentnie - dąży do zagłady...
- Bo ta sztuka jest dla mnie także opowieścią o popełnianiu samobójstwa. Tylko tu nie chodzi o uśmiercanie się, ale wchodzenie w sytuacje i związki, które niszczą. Shelly w pierwszych monologach mówi o tym, że chce istnieć, żyć, ale robi wszystko, żeby tak się nie stało. Problemem nie jest dla niej tak naprawdę drugi człowiek, ale ona sama, bo ona sama dokonuje takich wyborów. Nie mówimy oczywiście o prostackim tłumaczeniu, że kobieta, która nosi krótką spódniczkę prowokuje gwałt. Shelly ma jednak w swojej psychice coś, co popycha ją w sytuacje, w których staje się ofiarą. Nie wiem, czy świadomie. Pewnie nie, ale tak się dzieje.
To kolejna ryzykowna teza...
- Ale ja muszę być uczciwa. Pokazać krąg, w który wchodzą bohaterowie i z którego nie chcą wyjść. Sami sobie to fundują.
Muzykę do spektaklu napisał Mikołaj Trzaska, a autorem scenografii jest Robert Sochacki.
- Ale tym razem nie będzie to saksofon, jak przywykliśmy w przypadku Mikołaja Trzaski czy efektowny rozmach - w przypadku Roberta Sochackiego. Zależało mi na tym, żeby muzyka była kontrastem dla zdarzeń i Mikołaj napisał piękną muzykę na klawesyn, która jest idealnym barokowym, uporządkowanym kontrapunktem do okrucieństwa, o którym opowiadają bohaterowie. Z kolei przestrzeń, którą zbudował Robert perfekcyjnie wprowadza w atmosferę terapii. Jest inna, od tego, co do tej pory zrobił Robert i inna od tego, co dotychczas widziałam.
Dziękuję za rozmowę.