Artykuły

Jak udowodnić własne istnienie

Agnieszka Olsten w swoich spektaklach zderza widza z teatralną przestrzenią i ak­torami. Nie można bezpiecznie zasiąść w fotelu i oddać się iluzji. To zabieg w przypadku przedstawień dotykających problemów przemocy przekonujący, ale jednocześnie ryzykowny.

Po świetnym, choć kontrowersyjnym "So­lo" na podstawie opowiadań Andrzeja Sta­siuka Agnieszka Olsten wyreżyserowała w Teatrze Miejskim w Gdyni sztukę Joyce Carol Oates "Ontologiczny dowód na moje istnienie". "Solo" jest przejmującym stu­dium młodego zbrodniarza. W "Ontologicznym dowodzie na moje istnienie" młoda re­żyserka zajmuje się psychiką ofiary. W większości tekstów Oates - nazywanej "mroczną damą amerykańskiej literatury" - jest to ko­bieta, która zmierza ku samozagładzie.

Główne postaci dramatu to śliczna i mło­dziutka Shelly, która uciekła z tzw. dobrego domu i sutener Peter V., który ją wykorzystu­je. Nie wiadomo, czy postacią prawdziwą, czy tylko wyobrażoną jest mąż (to epizod, ale świetnie zagrany przez Bogdana Smagackiego). Komiksowy w swojej bezradności jest ojciec Shelly (Sławomir Lewandowski), który próbuje ją uratować. Tyle, że ona tego nie chce. Wciąż podkreśla, jak bardzo chce żyć, ale robi wszystko, by siebie zniszczyć.

Spektakl jest wirtuozerskim popisem Bea­ty Buczek-Żarneckiej w roli Shelly i Dariu­sza Siastacza jako Petera V. Najdrastyczniej­sze sceny Agnieszka Olsten ukrywa w ła­zience (odrapanej, zniszczonej), ale ustawio­nej w rogu sceny tak, że niemal nie widać, co się tam dzieje. Tym silniej działają na widza odgłosy brutalnej przemocy. Kontrastem dla brutalnych zdarzeń jest też muzyka Mikołaja Trzaski, wykorzystującego barokowe, uporządkowane brzmienie klawesynu. Wi­dzowie - razem z aktorami - siedzą w kręgu w białej, zimnej przestrzeni, przypominają­cej szpitalną salę (scenografia jest dziełem Roberta Sochackiego). To do nich właśnie aktorzy wypowiadają swoje kwestie. Ta tera­peutyczna sesja w poszukiwaniu tożsamości jest męcząca i zaskakiwana publiczność ner­wowo chichocze, choć śmiać się nie ma z czego. Shelly jest zagubiona, przerażona. Swoje istnienie udowadnia poprzez innych mężczyzn. Trudno jednak przejąć się jej lo­sem, bo to los, który sama sobie wybrała. Świadomie i z przekonaniem. Ma się ochotę jedynie mocno nią potrząsnąć. Agnieszka Olsten na szczęście nie feruje ocen: niemal "w białych rękawiczkach" maluje ciemnymi barwami zdarzenia. To wystarczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji