Artykuły

Całkowite zanurzenie

"Hydrokosmos" wg Hansa Christiana Andersena w reż. Konrada Dworakowskiego we Wrocławskim Teatrze Pantomimy. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej Wrocław.

Wyprawa do podwodnego świata wizualnie jest olśniewająca. Ale w spektaklu Wrocławskiego Teatru Pantomimy szwankuje dramaturgia. Reżyserowi zabrakło konsekwencji

- Ale fajny film - zachwycał się jeden z młodszych widzów premierowego pokazu na Scenie na Świebodzkim. I była w tej krótkiej recenzji celna intuicja - "Hydrokosmos" to rzeczywiście znakomicie zmontowana opowieść. W dodatku wszystkie efekty specjalne zostały tu wyczarowane bez sięgania po najnowsze technologie - ruchem, kostiumem, światłem.

Magia teatru

To ogromne zwycięstwo teatru - nie potrzeba komputerowej animacji, żebyśmy uwierzyli, że tuż obok nas przepływa ławica rybek, że gdzieś na dnie oceanu mieszkają trzy zgryźliwe ośmiornice-czarownice, a mała syrenka na naszych oczach zamienia się w dziewczynę. Magia działa tutaj bez zarzutu. I sprawia też, że mimo komediowych talentów występujących w "naziemnej" części Agnieszki Dziewy, Artura Borkowskiego, Anny Nabiałkowskiej i Jana Kochanowskiego podwodny świat zdecydowanie zwycięża - uwodzi i wciąga widza pod powierzchnię bez reszty.

Zachwycają kostiumy Marii Balcerek - to m.in. za ich sprawą czarownicom wyrastają eleganckie białe odnóża. Aktorzy pantomimy podchodzą do swoich postaci z leciutkim dystansem, w ich ruchu jest zarówno finezja (inspirowane acroyogą układy jako żywo przypominają te wykorzystane w ostatnim spektaklu Polskiego, "Śmierci i dziewczynie"), jak i świadoma niezgrabność, jak u zarozumiałych i rywalizujących ze sobą starszych sióstr Małej Syrenki.

Mała Syrenka

Ona sama (filigranowa Paula Krawczyk-Ivanov) tworzy w tym spektaklu zachwycającą kreację - zarówno jako najmłodsza w rodzinie, ukochana córka morskiego króla, jak i dziewczyna poszukująca miłości w ludzkim świecie.

Cały kłopot w tym, że Andersen napisał bardzo okrutną bajkę, w której nie ma happy endu - syrenka uratuje księcia, ale on jej, odmienionej, nie rozpozna, co sprawi, że dziewczyna umrze z rozpaczy. I mam wrażenie, że reżyserowi Konradowi Dworakowskiemu zabrakło pomysłu na wybrnięcie z tego pata, który wszystkich - i małych, i dużych - przyprawia o (w najlepszym razie) westchnienie żalu. Owszem, śmierć syrenki w strugach deszczu wypada widowiskowo, rzecz w tym, że sama postać wydaje się pochodzić z zupełnie innej bajki niż reszta bohaterów.

Pół żartem, pół serio

Ich reżyser i tworzący kreacje aktorzy ogrywają według czytelnego klucza dystansu - zarówno na siostry Małej Syrenki (Agnieszka Charkot, Monika Rostecka), na czarownice-ośmiornice (Agnieszka Kulińska, Izabela Czereśniewicz, Paulina Jóźwin), Króla (Artur Borkowski), Królową (Anna Nabiałkowska), jak i na wyemancypowaną, o ewidentnych cechach maczo Królewnę (Agnieszka Dziewa) spoglądamy z przymrużeniem oka. Śmieszy nas też Książę (Piotr Sabat) - w tym bezwolnym, pokornym jak cielę młodzieńcu dorosły widz znajdzie odzwierciedlenie kryzysu męskości ogłaszanego przez psychologów i socjologów.

Syrenka ze swoją odrobinę naiwną, acz szlachetną miłością do Księcia jest za to postacią śmiertelnie serio. I choć w tym zderzeniu dwóch tonacji - świata w krzywym zwierciadle i emocji traktowanych z powagą - zasadniczo nic złego nie ma, to zabrakło w spektaklu momentu, w którym mogłyby się one spotkać. Dlatego śmierć syrenki nawet u tych, którzy baśń Andersena znają na pamięć, prowokuje konsternację. Jest trochę tak, jakby ktoś nas wystrychnął na dudka - obiecał zabawę, puszczał oko do widza, a potem zaserwował okrutny finał, nie dając nic na osłodę tej gorzkiej pigułki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji