Halka na scenie Opery Warszawskiej
Wystawienie "Halki" w przebudowanej Operze Warszawskiej jest wydarzeniem w naszym życiu muzycznym i należy bezsprzecznie do najciekawszych powojennych premier operowych. Stało się to przede wszystkim dzięki nowatorskiej, odkrywczej inscenizacji i reżyserii Leona Schillera.
"Halka" ma u nas piękne tradycje w dziedzinie muzycznego wykonania. Lecz tradycji dobrego aktorsko i reżysersko przedstawienia do niedawna nie posiadała. Ta postępowa demaskatorska opera ukazywała się w okresie 20-lecia jako ckliwy romans panicza z wiejską dziewczyną w opakowaniu mętnego, "bezkonfliktowego" solidaryzmu społecznego. Takiej "koncepcji" sprzyjała panosząca się wówczas "sztampa operowa", banał i prymitywizm reżyserii, drewniactwo aktorskie spotykane u najwybitniejszych nawet śpiewaków i całkowity brak troski o dramatyczną jakość przedstawienia. Usiłowania niektórych śpiewaków jak np. Mokrzyckiej, Fedyczkowskiej, Gruszczyńskiego, czy Dobosza zmierzające do właściwego ujęcia postaci opery nie mogły zastąpić analitycznej, wnikliwej pracy reżysera - i w efekcie powstawał rażący kontrast między bardzo dobrym nieraz opracowaniem muzycznym, a banalnym prymitywizmem inscenizacji dramatycznej.
Wartość nowowystawionej "Halki" polega na wydobyciu postępowych akcentów i ludzkiej treści libretta - oraz - co się z tym ściśle wiąże - na przełamaniu "sztampy operowej" i stworzeniu realistycznego, teatralnego przedstawienia.
W jaki sposób udało się to osiągnąć?
Przede wszystkim Schiller wyciągając słuszne wnioski z nieudanego eksperymentu z "Hrabiną" poszedł po linii bezwzględnej wierności wobec libretta, nie czyniąc w nim żadnych zmian - lecz wydobywając jego postępowy sens przez właściwe rozwiązanie poszczególnych sytuacji scenicznych.
Tragiczne dzieje uwiedzionej i porzuconej przez panicza góralki mają swoją niedwuznaczną społeczną wymowę. Losy Halki są ciężkim oskarżeniem moralności szlacheckiej i ukazują jaskrawo przepaść dzielącą szlachtę i ciemiężony przez nią lud.
Konflikt pomiędzy dwoma światami: szlacheckim i chłopskim wydobył Schiller w całej pełni.
Uderza również - przy całej ostrości spojrzenia i demaskatorskiej pasji inscenizacji,
jej umiar i dyskrecja oraz wnikliwy sposób rozwiązania wszystkich sytuacji scenicznych, z wydobyciem ich właściwego sensu.
Przykład: polonez w akcie pierwszym. W dotychczasowych inscenizacjach poloneza tańczyli i śpiewali goście Stolnika. W inscenizacji Schillera tańczą goście, ale śpiewają szaraki i służba - i w świetnym dramaturgicznym skrócie widzimy nie tylko socjalną pozycję Stolnika, lecz również wzajemny stosunek karmazynów i szaraków.
Bardzo trafnie potraktował Schiller postać Janusza. Janusz jest tu nieodrodnym synem swej klasy - jest słabym i marnym człowiekiem - ale interesującym mężczyzną. Taka interpretacja postaci Janusza nie tylko nie osłabia konfliktu, lecz przeciwnie, pogłębia go, tłumacząc tragizm losów Halki warunkami społecznymi, a nie wolą złych jednostek.
Pełne wydobycie postępowego, demaskatorskiego nurtu "Halki" w ogromnej mierze zależy od rozwiązania scen chóralnych w dwóch ostatnich aktach opery.
I tutaj Schiller pokazał "lwi pazur".
Chór górali nie tylko "rusza się" i żyje na scenie, ale doskonale wyraża zbiorowe uczucia tłumu. Zwraca przy tym uwagę oszczędna, celowa gra chórzystów! Chór rozstawiony jest w sposób pozwalający na osiągnięcie pełni dźwięku i plastyki brzmienia.
Schiller dał nam tu bardzo dobre rozwiązanie tego najtrudniejszego chyba zagadnienia w operze, jakim jest połączenie masowego ruchu scenicznego z dobrym wykonaniem partii wokalnej.
Zastrzeżenia budzi jedynie zbyt dekoracyjne umieszczenie postaci Górala - który co prawda zgodnie ze wskazówkami Wolskiego trzyma się nieco z dala od gromady, ale można by go upozować trochę naturalniej. Nieporozumienie polega na tym, że jak dowiadujemy się z programu przedstawienia - Schiller przypisał tej postaci rolę podobną do "chóru greckiego". Jednakże, postać Górala niewiele ma wspólnego z "greckim chórem" (w rzeczywistości, a za to wiele z "żywym obrazem" (w inscenizacji), który jest martwy i razi swą sztucznością na tle realistycznej sceny.
Zaletą inscenizacji jest jej konsekwencja dramaturgiczna, dbałość o ciągłość przedstawienia i logiczne powiązanie poszczególnych fragmentów muzycznych. Dobra jest dobudowana przez Schillera "scena balkonowa" w pierwszym akcie - trafnie charakteryzuje wzajemny stosunek Janusza i Zofii.
Jednym z największych walorów przedstawienia jest zgodność poszczególnych rozwiązań dramaturgicznych z treścią muzyczną. Jest to szczególnie ważne. Muzyka Moniuszki obok bogactwa przepięknych melodii, twórczo pojętej ludowości i silnej emocjonalności posiada tę wielką (a nie zawsze nawet u największych kompozytorów operowych spotykaną) zaletę nierozerwalnej łączności akcji scenicznej z charakterem i wyrazem emocjonalnym odpowiadających jej poszczególnych fragmentów muzycznych.
Strona muzyczna "Halki" przygotowana zresztą bardzo starannie przez Zygmunta Latoszewskiego nie dorównuje jednak poziomowi inscenizacji dramatycznej.
Orkiestra wydobyła emocjonalność moniuszkowskiej muzyki - i najważniejsze - nie miała charakteru "wielkiego akompaniatora", lecz stała się zasadniczym środkiem wyrażenia treści muzycznej dzieła. Brak jednak było precyzji w utrzymaniu równowagi pomiędzy zespołem solistów a orkiestrą, którą z jednej strony za bardzo niekiedy ściszano, z drugiej znowu znać było pewną tendencję do "przykrywania głosów orkiestrą".
Uderza przy tym niemile nieładne brzmienie niektórych instrumentów zwłaszcza smyczkowych. Interesująco wykonaną uwerturę psuła trochę zbyt hałaśliwa blacha.
Chóry pod kierownictwem Nawrota brzmiały ładnie i czysto.
Z całego, 23-osobowego zespołu solistów (każda partia ma kilkakrotną obsadę) na czoło wysuwa się Maria Fołtyn w roli Halki. Fołtynówna dysponuje pięknym i świetnie postawionym sopranem dramatycznym - jest przy tym śpiewaczką o wielkiej kulturze i muzykalności. Uderza szczególnie jej pełna ekspresji interpretacja tekstu muzycznego, a także rzetelny wysiłek aktorski. Jadwiga Dzikówna jest niewątpliwie dobrą śpiewaczką i zdolną (w sensie operowym) aktorką. Ale jak na Halkę ma zbyt liryczną barwę głosu, co przy największych staraniach uniemożliwia jej osiągnięcie pełnego efektu w dramatycznych momentach.
Wybitnym osiągnięciem przedstawienia jest Janusz - Sergiusza Adamczewskiego. Piękny głos, ładne subtelne frazowanie, muzykalność, i nienaganna dykcja, a także duże zdolności aktorskie stawiają Adamczewskiego w rzędzie najwybitniejszych naszych śpiewaków operowych. Dobrze też wypadli pozostali odtwórcy partii Janusza - Kulesza i Wojtan.
Z dwóch Jontków - lepszy jest Arno. Finze góruje nad nim co prawda jakością materiału głosowego, oraz umiejętnościami technicznymi, lecz Arno przewyższa go trafnością interpretacji muzycznej - a przede wszystkim aktorskim od tworzeniem roli.
Z wykonawców partii Stolnika, najlepszy był Bernard Ładysz.
Krystyna Brenoczy jako Zofia śpiewała ładnie i miała dużo wdzięku. Dublująca tę partię Halina Popkowska ma niezły głos, jest jednak jakby trochę skrępowana.
Balet stanowi bardzo mocną stronę przedstawienia. Doskonałe są zwłaszcza tańce góralskie w akcie III. Zarzucono im "zbyt luźną kompozycję". Zarzut z gruntu niesłuszny. Właśnie cała odkrywczość polega na realistycznym wkomponowaniu tej sceny w tok akcji.
"Halka" otrzymała piękną oprawę plastyczną. Realistyczne dekoracje Kosińskiego doskonale wydobywają nastrój opery. Kostiumy Cybulskiego ładne i stylowe.
W sumie - interesujące, nowatorskie przedstawienie, będące niewątpliwie największym powojennym osiągnięciem Opery Warszawskiej.