Zabawa w Napoleona
Żarcik Joanny Olczak "Ja-Napoleon" rozgrywa się w rodzinie warszawskiego korespondenta pisma zagranicznego - oczywiście pisma nie politycznego, ale... przyrodniczego. Wtajemniczeni rozpoznają tu autentyczne postaci z otoczenia autorki. Ale mniejsza o plotki wtajemniczonych. Nie o to przecież autorce chodziło, by się zabawić kosztem swoich bliskich. Ta rodzinna komedia podchwytuje trochę szczegółów obyczajowych czy, powiedzmy, organizacyjnych z naszego życia, ale kontrastuje je z pomysłem absurdalnym, surrealistycznym. Dom jest zwariowany. Coraz to ktoś wyobraża sobie, że kimś jest. Pani, że jest Napoleonem, sąsiadka - panią Walewską,gosposia - Herodiadą, dyrektor - adiutantem, furmani i ogrodnik - żołnierzami napoleońskimi itd. Przywdziewają odpowiednie stroje. I zaraz okazuje się, "co się komu w duszy gra". Cesarz, mundury - to niezawodne, od razu porywa. Do walki,do wojenki. Czynów stal i dziejowa misja do spełnienia, trzeba iść, kur pieje, hej dziewczyno, hej niebogo, ułani, ułani - maki i ogniste ptaki... To wszystko dzieje się w krainie absurdu, wyobraźni historycznej i literackiej, przełożonej na współczesne realia. Tylko goście zagraniczni uważają, że to normalne, że tu niczemu nie można się dziwić: "Cóż to za kraj cudowny, cóż to za ludzie..."
Komedia Joanny Olczak być może ma swoją filozofijkę narodową, która płynie jednak bardzo płyciutkim nurtem. Toteż lepiej ją traktować jako bezpretensjonalną zabawę. I to wcale dobrą zabawę, napisaną zręcznie, z nerwem teatralnym, z gładkim dialogiem, z dowcipem, w konwencji, w której bezsens ma swój sens. Tak jest przynajmniej w dwóch aktach. W trzecim bezsens jest już rzeczywiście bez sensu. Autorce zabrakło "potęgi wyobraźni", wypchała ten akt nad miarę byle czym, powtórzyła efekty poprzednio wykorzystane. Zrobiło się po prostu nudno. Ale w końcu to, co "Ja-Napoleon" przynosi dobrego, można uznać za pewne osiągniecie w naszym ubogim współczesnym dorobku komediowym. Dla tych zaś, którzy nie chcą teatru skłaniającego do myślenia, będzie to zapewne osiągnięcie tym godniejsze uznania. Dla aktorów zaś jest to okazja do wygrania się w kilku żywych, także drugoplanowych rolach - co zresztą również świadczy o talencie dramatopisarskim autorki. Andrzej Szczepkowski poprowadził przedstawienie (ciągle mówię o dwóch pierwszych aktach) lekko i komediowo. bez przechyłów w stronę szarży, w szybkim tempie, z precyzją w scenach zbiorowych. Danuta Szaflarska miała wiele wdzięku jako Napoleon. Witold Skaruch z naturalnością i swobodą grał jej męża, najdłużej normalnego człowieka w całym tym towarzystwie. Dobre sylwetki komediowe stworzyły: Bronisława Gerson - Dobrowolska jako matka i Helena Bystrzanowska jako gosposia. Pysznym oficerem napoleońskim był Wojciech Pokora. Bardzo zabawna gra szczerze śmieszyli: Janusz Paluszkiewicz jako ogrodnik. Stanisław Jaworski i Jerzy Karaszkiewicz jako furmani, Bolesław Płotnicki jako monter z gazowni. I występowało jeszcze bardzo wielu aktorów.