KARIERA
Małe formy teatralne, monodramy, lub wręcz fragmenty prozy, reportaży czy listów, nie udramatyzowane, bez inscenizacyjnego sztafażu - zyskują sobie coraz większą popularność. Dziś już nie sposób wymienić jednym tchem wszystkich Teatrów Jednego Aktora żywiących się najchętniej nie literaturą dramatyczną, lecz właśnie utworami nie dla sceny pisanymi, wszystkich spektakli opartych o montaże listów, dokumentów, prozy powieściowej, czy też tekstów dziennikarskich. W tych poszukiwaniach poza sferą literatury dramatycznej kryje się nie tylko aktorska potrzeba wyżycia się, "wygrania" do woli, panowania nad widownią w pojedynkę, czy we dwójkę, bez żadnej dodatkowej pomocy, bez rekwizytów, wielkich dekoracji, inscenizacyjnych koncepcji. Jest to chyba naturalna reakcja na model spektaklu, jaki panuje u nas od jakiegoś czasu. Model, w którym aktor nie gra roli pierwszoplanowej, usuwany jest w cień, traktowany jako jeden z elementów całości. Tak jak dekoracje czy muzyka. Aktorzy biorą sobie odwet stając przed publicznością samotnie, zdani wyłącznie na własne siły i umiejętności. W tendencji do wychodzenia poza istniejące utwory dramatyczne można się także dopatrzeć niezadowolenia, nie zawsze w pełni uświadomionego, z tego co ofiarowuje dramaturgia współczesna. Niedostatki treściowe, jej wyraźnie dające się obserwować w ostatnich czasach usztywnienia w ramach pewnych kategorii filozoficznych i formalnych - wywołują reakcję nie tylko u nas. Peter Brook chcąc zrobić spektakl o tym, co niepokoi bez mała cały świat, o wojnie w Wietnamie,zmontował teksty z gazet i agencji prasowych. Inaczej nie mógłby powiedzieć tego, co zawarł w "U S". Cieszący się dużym powodzeniem w Sali Prób stołecznego Teatru Dramatycznego montaż listów H. Modrzejewskiej i jej męża nie narodził się z potrzeby mówienia o dniu dzisiejszym współczesnego człowieka. Chociaż i w tym wypadku o frekwencji decyduje nie tylko dobra sława, jaką sobie zdobyła para wykonawców. Odgrywa tu rolę także i dokumentalność montażu, prezentującego wielką aktorkę poprzez jej własne wypowiedzi. Tak się dzieje, a przyczyn po temu jest co niemiara, że wszelkie autentyki zyskują na ogół większą popularność, niż literacka fikcja; bardzo to wyraźnie widać na rynku księgarskim.
"Kariera" zmontowana została przez Ewę Otwinowską z dużą sprawnością. Interesujący wybór listów Modrzejewskiej i Karola Chłapowskiego, jej męża, dobrze charakteryzuje tę wspaniałą aktorkę i zdumiewającą kobietę, kobietę o żelaznym charakterze i woli, która przenosiła przysłowiowe góry. Z listów Modrzejewskiej, tych użytych przez Otwinowską i tych, które nie tak dawno ukazały się w obszernym dwutomowym wyborze, wyłania się obraz daleki od anielicy, jaką z Modrzejewskiej zrobili jej chwalcy. Nie była wzorem cnót dla dobrze ułożonych panienek. Na całe szczęście! Anielice nie robią takich karier, co najwyżej potrafią zmarnować własny talent. Modrzejewska niczego nie zmarnowała, była jedną z najsłynniejszych aktorek swoich czasów, noszono ją na rękach, uwielbiano. Mając prawie czterdzieści lat podbiła Amerykę - a do tego potrzeba było czegoś więcej niż tylko talentu aktorskiego. Była twarda, przebiegła, mądra. I miała niespożytą energię. Mając pięćdziesiąt osiem lat chciała dla Amerykanów zagrać rolę Mazepy w dramacie Słowackiego. Przebrana w męski strój doprowadziłaby tamtejszą publiczność (niezbyt artystycznie wyrobioną, co niejednokrotnie podkreślała) do stanu wrzenia. A był to właśnie okres, gdy jakaś grupa girls, czy coś podobnego, zaczynała stanowić zbyt dużą konkurencję. Grała nieomalże do końca życia, a umarła, jak wiadomo, mając lat 69.
W roli Modrzejewskiej zobaczyliśmy w Dramatycznym BARBARĘ HORAWIANKĘ, Karola Chłapowskiego gra MIECZYSŁAW VOIT. Voit ma niewiele tekstu i niewiele do grania, a mimo to rysuje pełnokrwistą postać trochę safandułowatego arystokraty zabłąkanego u boku gwiazdy. Kilka gestów, jakby nie dokończonych, jakby zawieszonych w próżni, bezbronny uśmiech i ta umiejętność bycia na scenie, niewypadania z roli, mimo braku tekstu. Horawianka bardzo oszczędnie pokazuje swoją wielką poprzedniczkę. Jest skupiona, zamknięta w sobie i tylko od czasu do czasu bucha temperamentem. Niełatwo jest grać aktorkę, której kunszt sceniczny obrósł taką legendą. Horawianka nie popełnia ani jednego fałszywego gestu. A przy tym nie lukruje, nie przesładza granej przez siebie postaci; może tylko trochę za mało podkreśla drapieżność Modrzejewskiej ukrywaną pod powłoką Polish Lady. To bardzo miłe przedstawienie przygotował reżysersko WITOLD SKARUCH.