W obronie sztuki Młodego Pisarza
Wydaje mi się, że niektórzy recenzenci warszawscy zbyt surowo ocenili pierwszą sztukę autora "Małżeństwa z przymiarką" Ireneusza Iredyńskiego. Większej uwagi ze strony krytyków wymagałby zapewne i spektakl, w reżyserskim opracowaniu Jana Bratkowskiego.
Co zastanawia w "Małżeństwie z przymiarką"? Po pierwsze: próba wykazania jak przeszłość - już dawno miniona - napiera na teraźniejszość, z jaką siłą, z jak bolesną dramatycznością wdziera się w życie obecne. Błąd młodości niemal zapomniany, staje się znów rzeczywistością. Scenograf Piotr, którego egzystencja upływa między pracą zawodową, alkoholem a osobliwym życiem rodzinnym, przekonywa się nagle, że jego żona kochała w czasie okupacji - zdrajcę-konfidenta. Że z jej może winy, wskutek jej lekkomyślności, zginęło kilku ludzi, że on sam mógłby znaleźć się między nimi.
Ten konflikt nie odnajduje w sztuce rozwiązania. Nie znajduje go - ponieważ taki był wyraźny zamysł autora. Chciał on zbudować swą sztukę raczej z zaniechań niż z działań. Raczej z bezczynności, niż z czynów. Zamierzał pokazać ludzi, którzy swych spraw rozplątywać nie potrafią. Zaniechanie może być czasem pięknym i dobrym uczynkiem. Jan w "Żeglarzu" Szaniawskiego staje się piękny w oczach swej narzeczonej, ponieważ nie przyjął ofiarowanych mu sum pieniężnych, ani za zdemaskowanie kapitana Nuta, ani za ratowanie jego legendy. Iredyński pokazuje ludzi, którym daleko do jakiejkolwiek doskonałości. Jedyną ich zaletą jest - minimalistyczna bierność. Jeden z nich, Bogdan, przyjmuje przynajmniej za zasadę nieszkodzenia nikomu. Ale scenograf Piotr nie umie się zdobyć nawet na przebaczenie Annie czy na zarwanie małżeństwa. I ona też nie próbuje niczego zmieniać, czy naprawić. Nie tylko działać nie potrafią bohaterowie tej sztuki, ale nawet czynnie reagować na silne, dramatyczne pobudki zewnętrzne. Zdaje się, że Iredyńskiemu chodziło o zbudowanie akcji dramatycznej, złożonej z tego, co byśmy mogli określić terminem "niedziałania": podobnie jak Valery próbował pisać wiersze "o tym, co nie istnieje".
Sądzę, że był ta zamysł nieco utopijny i wiodący w ślepy zaułek zarówno z punktu widzenia konstrukcji dramatycznej, jak i problematyki moralnej. Niemniej, młody autor dał dowód śmiałości próbując wejść na tę ryzykowną i karkołomną drogę (czy ścieżkę). Jego sztuka ma znaczenie eksperymentu. Że jednak podjęty przez Iredyńskiego eksperyment nie był bez znaczenia - dowodzi konsekwentnie zbudowany dialog. Repliki nie są tu prawie nigdy, odpowiedziami na zadane przez partnerów pytania; poprzednie kwestie nie padają jednak w próżnię, w jakiś sposób posuwają naprzód problematykę i akcję. W tym "postrzępieniu" można dostrzec jakieś nawiązania do eksperymentu, polegającego na tym, aby budować sztukę raczej z zaniechań i przemilczeń, niż z czynów i replik.
Można to było uchwycić także i w grze aktorów na scenie Teatru Ateneum. Gdy Piotr opowiada o swych przygodach erotycznych, Hanna Skarżanka grająca rolę Anny ma w oczach i głosie ten osobliwy odcień obojętności, jaki się może wydarzyć tylko w wypadku głęboko doznanej przykrości. W ogóle ich rozmowy złożone z "rozmijających" się pytań i odpowiedzi - nabierały, "kontekstu" w samej sile aktorskiej gry. Duszyński ma najciekawszy moment w scenie narastających niepokojów, gdy przypadkiem otrzymuje wiadomość o dawnej przygodzie Anny. Zabrakło mu jednak aktorskiego umotywowania dla późniejszej zmiany nastroju. Jan Matyjaszkiewicz (Bogdan) buduje swą rolę bardzo misternie - z samych niemal reakcji podświadomego lęku przed upokorzeniem, przed własną, czy cudzą krzywdą. Ciekawe, że ta rola niemal groteskowa, rola zgorączkowanego alkoholika, staje się dzięki wyczuwalnej trosce o zachowanie ludzkiej godność - niemal prawdopodobna i sympatyczna. Ewie Radzikowskiej przypadła jedyna w sztuce postać, w gruncie rzeczy martwa i banalna, złożona z wytartych i mało prawdopodobnych szablonów: zgrywającego się w swym rzekomym rozkochaniu podlotka. Miła niespodzianka: talent i rzetelna robota aktorska sprawiają, że postać staje się niemal zaciekawiająca.
Jaka w tym wszystkim rola reżysera, Jana Bratkowskiego? Przypuszczam, że nie tylko interpretował, ale i współtworzył eksperymentalny nastrój utworu, dając mu teatralną ekspresję niepokoju i podniecającego fermentu. Ciekawe mi się wydaje rozwiązanie sytuacji, w której Jan i Marta, przy pomocy naszkicowanego tańca - równocześnie opowiadają sobie dzieje swego poznania i przeżywają moment nieuchronnego zakończenia miłosnej przygody. Inny przykład: użycie płyt muzycznych (i ich powtórzenie) dla podkreślenia pewnych węzłowych partii utworu.