Kto szybko zaczyna, szybciej kończy
- Nie jestem zahipnotyzowana ideą ograniczania się do jednej dyscypliny i specjalizacji. W ogóle myślę, że sztywne oddzielanie dyscyplin szkodzi sztuce. Ja mam tak, że patrzę po prostu na to, co teraz mnie porusza, i sprawdzam, w jakiej formie to zadziała - mówi reżyserka Anna Karasińska w rozmowie z Arkadiuszem Gruszczyńskim w Dwutygodniku.
Arkadiusz Gruszczyński: Nie miałaś za bardzo do czynienia z teatrem, prawda? Anna Karasińska: Jestem po szkole filmowej, jeśli o to pytasz. Studiowałaś reżyserię? - Tak. I to było super. Nie jest tak, jak wszyscy przypuszczają, że próbuję w teatrze, bo w filmie mi nie poszło. Poszło spoko i mam do tej pory sporo propozycji. To dlaczego z nich dotąd nie skorzystałaś? - Przez kilka lat po szkole potrzebowałam przerwy. Intensywnie pracowałam twórczo, ale w domu. Nie chciałam i nie mogłam zrealizować żadnego ze swoich projektów.
Dlaczego?
- Musiałam pobyć z boku.
Żeby obserwować?
- Nie. Odbywał się we mnie bardzo ważny wewnętrzny proces i czułam, że nie wolno temu przeszkadzać. Gdybym była bardziej zaangażowana w świat zewnętrzny, nie miałabym przestrzeni na taką totalną pracę i rewolucję w rozwoju wewnętrznym, duchowym.
I co się takiego stało, że postanowiłaś zacząć pracować?
- Pewien etap tego procesu się zakończył. Teraz wiem, że mogę wejść w świat. Mogę też skapitalizować swoje wewnętrzne doświadczenie, coś dać. Oczywiście z perspektywy tak zwanego świata jestem opóźniona.
W "Ewelinie" jeden z bohaterów mówi, że kto szybko zaczyna, ten szybciej kończy. Co cię pociąga w teatrze?
- Długi proces pracy z ludźmi.
Na planie filmowym tego nie ma?
- Nie. W pracy nad filmem - tak się przeważnie robi - wszystkie decyzje są podejmowane za biurkiem. A potem pod wielką presją czasu odfotografowuje się scenariusz na planie. Nic nie można już zmienić, stworzyć, na nic zareagować, bo każdy ruch wiąże się z ogromną kasą. Usiłuję wymyślić dla siebie jakiś sposób, który przekonfiguruje te etapy, bo dla mnie ten proces jest opresyjny, kompletnie nieadekwatny do tego, co bym chciała robić.
I stąd teatr?
- Nie jestem zahipnotyzowana ideą ograniczania się do jednej dyscypliny i specjalizacji. W ogóle myślę, że sztywne oddzielanie dyscyplin szkodzi sztuce. Są ludzie, którzy mają ukierunkowany talent. Ja mam tak, że patrzę po prostu na to, co teraz mnie porusza, i sprawdzam, w jakiej formie to zadziała. Miałam kilka pomysłów, które lepiej sprawdzą się w teatrze.
Pojawia się konkurs Teren TR, startujesz w nim. Dziewczyna znikąd.
- Bycie znikąd to wspaniałe miejsce do twórczej pracy. A ten konkurs to prostu była okazja pracy tu, w TR, a ja jestem psychofanką aktorstwa Rafała Maćkowiaka (śmiech). Naprawdę jestem.
Powstał przewrotny spektakl, w którym aktorzy TR Warszawa grają wolontariuszy wcielających się w role aktorów TR Warszawa.
- Już na samym początku mojego spotkania z TR Warszawa czułam, że nie ma sensu realizować projektu, z którym tam poszłam. Poza tym okazało się, że teatr nie przewidział do rozwijania projektów prób z aktorami, a ja ich potrzebowałam. Zaproponowano mi studentów aktorstwa ze szkoły Romy Gąsiorowskiej. No, i przyszli - na pierwszej próbie było ich wielu, na drugiej zostało pięć dziewczyn, a ja miałam napisane same sceny zbiorowe. Oddawałyśmy się przez jakiś czas uczuciu beznadziei. To nas dość zbliżyło i wtedy pomyślałam, że skoro już otacza mnie ta narracja aspiracji, startu w konkursie organizowanym przez modny teatr, to przyjrzę się tej sytuacji. Tak wymyśliłam dla dziewczyn zadanie wcielenia się w aktorki i aktorów TR. Zaufały mi i dały się wciągnąć w fazę plecenia tych bzdur, w nonsens, w te w pewnym sensie nadużycia. Część ostatecznego tekstu "Ewelina płacze" [na zdjęciu] to fragmenty improwizacji dziewczyn, poprzeinaczanych przeze mnie, część napisałam sama. Razem z Magdą Rydzewską, która zawodowo nie ma nic wspólnego z teatrem, opracowałyśmy sens i mechanizm tego, co ma się wydarzyć na scenie, w każdym aspekcie i w wielu wersjach. Byłyśmy nadprzygotowane do prób. Bawi mnie, kiedy ktoś myśli, że nasz spektakl jest luźną improwizacją, bo to jest skomplikowany mechanizm.
Na czym się opiera?
- Spektakl ma falistą strukturę - utrzymujemy widza cały czas w stanie rozśmieszenia, niepokoju i zajmujemy jego rozum czymś innym niż to, o co tu dokładnie chodzi. Ludzie nie wiedzą, dlaczego w taki sposób reagują. Ale czegoś doświadczają. Nie ma sensu tego wprost nazywać. Ale to działa, dostałam trochę listów od widzów, tzn. wiadomości na Fejsie.
Co w nich jest?
- Że bardzo śmieszne, że inteligentne, ale właściwie dlaczego ja to tak przeżywam?
Co odpowiadasz?
- Że dziękuję, że o to przeżycie nam chodziło, że też bardzo przeżywaliśmy, jak to robiliśmy, i nadal przeżywamy.
O czym opowiadasz w tym spektaklu?
- W szkole filmowej odpowiada się na to pytanie: o miłości, samotności lub o śmierci. A co się mówi w teatrze?
Różnie. Że porusza się problemy społeczne, które są ważne dla Polski.
- Aha. No to ja nie, nie poruszam. Nam chodzi o metafizykę i pytania o egzystencję, a posługujemy się rozbiorem sytuacji teatralnej, roli, tożsamości.
Jaki według ciebie jest współczesny polski teatr?
- Teatr polski jest często podobny do wypracowania z języka polskiego - rozwija się inteligentnie jakiś klasycznie ujęty temat. Nie chcę jechać, że jest źle, żeby nie było, że się wzoruje na Eminemie i na dzień dobry chcę pokazać wszystkim faka, ale jest taka poprawność, i myślenie po literach.
Czyli nie interesują cię polskie, wielkie tematy?
- Po prostu mniej interesuje mnie sztuka, która porusza się w obszarze tzw. uzgodnionej rzeczywistości, choćby podawała nie wiem jak rewolucyjne i mądre treści. Interesuje mnie to, jak uzgodnioną rzeczywistość przekroczyć.
I teatr jest dobry do takiego działania?
- No tym razem był.
A jaki mógłby być twój teatr?
- Oj, to brzmi jakoś dumnie... Podoba mi się realność spotkania w teatrze, obecność. Chciałabym z tym pracować. Na początku trzeba rozbroić narrację: widz-przedstawienie-teatr. A potem stworzyć wspólnotę, miejsce wymiany.
W jaki sposób pracujesz?
- Traktuję swoje życie jako eksperyment. Wszystkie swoje doświadczenia przerabiam na milion sposobów. I staram się być wewnętrznie niepodległa. A w ogóle to poszłam do Wojtka Ziemilskiego na warsztat z Real Time Composition i okazało się, że zawsze pracuję tą właśnie metodą, tylko o tym nie wiedziałam. To było świetne odkrycie.
Jaka to metoda?
- Skupiam się na jednym temacie - to może być przestrzeń, jakość - i zadaję sobie pytanie: "o co tutaj chodzi". Badam to. Traktuję siebie jako narzędzie, poprzez które coś się ujawni. Nie wyrażam siebie, nie dodaję pomysłów do sytuacji. Pozwalam, żeby przemówiła przeze mnie wyższa siła (śmiech).
Co z zapleczem teoretycznym?
- Skończyłam filozofię, ale czuję, że nigdy nie powinnam się do tego przyznawać.
Korzystasz z tej wiedzy?
- Korzystam z umiejętności.
Kim jest dla ciebie widz?
- Kimś, komu mogę coś dać.
Swoją opowieść? Myślisz, że wiesz więcej od niego?
- Po to pracuję, żeby mieć się czym podzielić. Chcę, żeby widz przeżył coś ważnego.
Nie boisz się etykiet, które przylgną do ciebie po tym spektaklu?
- To jest ciężkie, bo po dobrych recenzjach od razu przyszła bardziej wymagająca publiczność. Wiesz, my liczyliśmy na to, że "Ewelina płacze" nam nie wyjdzie, że zrobimy coś, czego nikt nie doceni i będziemy artystami niezrozumianymi. A teraz, nie oszukujmy się, to jest sukces. Boimy się, że nam odjebie. Że już po nas.
Dzwonią dyrektorzy?
- Jeden dzwonił.
***
Anna Karasińska - ur. 1978 w Łodzi. Studiowała na ASP w Łodzi oraz filozofię na Uniwersytecie Łódzkim. Absolwentka reżyserii na PWSFTViT. Jej etiudy krótkometrażowe fabularne i dokumentalne były pokazywane na kilkudziesięciu festiwalach na całym świecie i zdobyły kilka międzynarodowych nagród. W TR Warszawa wyreżyserowała właśnie spektakl "Ewelina płacze".