Z KOGO ŚMIEJE SIĘ RÓŻEWICZ?
Jest to najmniej różewiczowska ze sztuk Tadeusza Różewicza. Brak tutaj, tak typowej dla tego znakomitego autora - gęstej od poetyckich znaczeń atmosfery, jest za to wyraźna linia akcji, której nie uświadczysz w jego "Akcie przerywanym", czy w "Małej stabilizacji". Również różewiczowska ironia straciła swą zwyczajną delikatność, drwiące zbitki pojęć montowane są przez autora niemal brutalnie, atakują wyobraźnię widza wprost, bez osłonek, groteskowa tyraliera z cytatów, póz, kawiarnianych porzekadeł i stereotypowych westchnień. Zanim przecież zastanowimy się nad rzeczywistym sensem tej warsztatowej metamorfozy, kilka wprowadzających zdań o treści komedii "Spaghetti i miecz", z której premierą wystąpił niedawno Teatr Dramatyczny m.st. Warszawy. Rzecz dzieje się niby we Włoszech i na pewno w Polsce, włoskość pierwszego aktu jest tu przecież chwytem umownym. Ubarwia tło i dostarcza poecie kilku egzotycznych rekwizytów, nie wpływając na istotę omawianych spraw. A sprawy te od pierwszych zdań dialogu anonsują swą ważkość - mimo włoskiego pejzażu i omasty ze spaghetti i wenecjańskich przekleństw. Bohaterami sztuki są polscy kombatanci, bohaterowie cichociemnych walk, którzy po latach, pod polskim i włoskim niebem, roztrząsają moralny owych walk wymiar. Zatem odwieczny już problem narodowego bohaterstwa? Wojenna mitologia? I tak i nie. TAK - gdyż są to sprawy, o których w sztuce Różewicza przecież się mówi, przy tym jest to tenor w dialogu właściwie dominujący, wszystkie inne tematy pełnią funkcję dygresyjną, nie żyją własnym życiem. A jednak - NIE. Bowiem wojenne i powojenne perypetie pułkownika Sroki, sanitariuszki Wandy etc. stanowią dla autora jedynie pretekst dla rozgrywania spraw bardziej go w danej chwili frapujących. Jakież to sprawy? Sam Różewicz nie udziela odpowiedzi wprost. W krótkim artykuliku, zamieszczonym w teatralnym programie, napomyka tylko,iż nawet w najdonioślejszych wydarzeniach uczestniczą obok ludzi wielkich - ludzie mali, że w każdej sytuacji można śmiać się z samego siebie i z innych. Wyznanie autorskie, które - gdyby je brać literalnie - mogłoby stanowić podnietę do kolejnej, zażartej dysputy ogólnonarodowej, podobnej tym, jakie toczyły się po "Popiołach" Wajdy, po "Śmierci porucznika" Mrożka. Ale literalnie brać go nie należy. Nie należy z tej m.in. przyczyny, że komedia ironiczna Tadeusza Różewicza sama jest właśnie głosem w owych dyskusjach. I uważna lektura, zamieszczonego w "Dialogu" tekstu "Spaghetti i miecz" wykazuje dość niedwuznacznie, iż to w polemice z mrożkową bajeczką o wskrzeszonym poruczniku Ordonie powstała różewiczowska groteska o wskrzeszonej pannie Wandzie, która utopiła się w Adriatyku, by wypłynąć żywa w środku nadwiślańskich sporów. Różewicz atakuje tu sam sposób, w jaki zwykło się u nas mówić o sprawach i sytuacjach, które mogą być, oczywiście, śmieszne i zminiaturyzowane, na tej samej zasadzie, na jakiej mogą być i sentymentalne i patetyczne i nawet ckliwe. Doprowadzając przecież ów "sposób ironiczny" do pełnego absurdu, Różewicz udowadnia zawodność samego sposobu podejścia. Które jest możliwe, które może nawet mieć werbalne pokrycie w rzeczywistych faktach z przeszłości, które atoli niczego w tej przeszłości nie wyjaśnia, nie służąc zarazem przyszłości. "Śmiejmy się z siebie i z innych" - woła Różewicz. Po czym śmieje się z ludzi, którzy śmiech uznają za jedyny sposób interpretacji dziejów, a groteskę za jedyny język współczesnej sztuki. Oczywiście, cały powyższy wywód upraszcza nieco wymowę sztuki, w której nie brak i gorzkiej refleksji nad narodową skłonnością do łatwych legend, do zbędnego ubarwiania przeszłości, do kreowania nieudanych bohaterów, ów atak na prymityw groteski jest przecież w "Spaghetti i mieczu" wartością najbardziej cenną.
Twórcy przedstawienia w Teatrze Dramatycznym (reżyser - Witold Skaruch oraz dekorator - Jan Kosiński) trafnie wychwycili ów ton ironiczny tekstu Różewicza. Mnożąc sytuacyjne absurdy, zabudowując przestrzeń sceniczną w przyciągające uwagę widza ruchome linie i spirale, osiągnęli efekt wewnętrznego niepokoju, który podpowiada widzowi, że nie same słowa płynące zza rampy są tu ważne. Że dopiero są nimi kryje się rzeczywisty sens wydarzeń: sprawdzalny w dawnych czynach, nie tylko w dzisiejszym śmiechu. W myśl tych reżyserskich założeń grają i aktorzy, wśród których wymienić trzeba przede wszystkim Mieczysława Mileckiego, z cienkim sarkazmem prowadzącego niełatwą, bo prowokującą do taniej szarży, rolę Pułkownika Sroki. Obok niego Wojciech Pokora w roli weneckiego adoratora nadobnej panny Wandy, Janusz Paluszkiewicz jako roztropny strażak gminny, Barbara Horawianka (Wanda), Jarosław Skulski (Pan I), Olgierd Jacewicz (Przewodnik), Feliks Chmurkowski (Cudzoziemiec).