"DRZEWO" NIE DO SPIŁOWANIA?
BARDZO to sympatyczne, że Teatr Dramatyczny w Warszawie wystawił sztukę wypróbowanego przyjaciela naszej literatury, tłumacza wielu polskich książek i utworów scenicznych na Język czeski Jaroslava Langera. Jest to pierwsza oryginalna sztuka czeskiego pisarza. Jej teatralną prapremierę poprzedziła adaptacja telewizyjna. "Drzewo" jest utworem ciekawym, ujawniającym filozoficzne zainteresowania autora, dającym duże pole do popisu aktorom. Sztuka sięga po metaforę dla wyrażenia oceny etycznej działań ludzkich, ujawnia, i słusznie, niebezpieczeństwa płynące z oderwania idei od życia. Zmuszając do przemyśleń i konfrontacji. Mimo to przedstawienie "Drzewa" pokazuje podstawową słabość utworów, które chciałyby w jednej wyrazistej metaforze uchwycić złożoność mechanizmów psychologicznych,prowadzących do wynaturzenia idei. Daje to w efekcie powiastkę filozoficzną, która, owszem, zaciekawia, ale oddziałowywuje dość powierzchownie. Zamiarem pisarza, a przede wszystkim pisarza scenicznego, powinno być ujęcie wielości zjawisk, w kształt sugestywny przez swoją syntetyczność. Jeśli jednak nie mamy pozostać tylko przy efektownym, ale gasnącym szybko fajerwerku intelektualnym - zawierzywszy jednej metaforze, wokół której opleciona zostaje akcja i zderzenie racji bohaterów - należy jednocześnie ujawniać złożoność prawd ludzkich. Wydarzenia, które rozegrały się w domu, odciętym przez zimę na kilka miesięcy od świata, nie są i nie mogą być miniaturowym odbiciem wydarzeń w społecznym makrokosmosie. Zamiar ukonkretnienia zwycięstw i manowców idei, przez ludzi wszak tworzonych i dla ludzi przeznaczonych, może łatwo spowodować przerodzenie się metafory w aluzję. Langer zastrzegł się w programie, że nie o konkretne odniesienie w niedalekiej przeszłości mu chodzi.
Pisze on: "Drzewo" nie jest polemiką ideologiczną z dogmatyzmem, nie jest obrazem metaforycznym wstrząsów, które przeżywaliśmy lub przeżywamy. Tym wszystkim nie jest, chociaż z tego niewątpliwie, wyrasta i to wszystko znajduje w sztuce swoje odbicie". Rozumiemy i zgadzamy się. Tylko po co ta sztuczność sytuacji, po co monstrualne drzewo, które już wyraźnie metaforyczną rolę spełnia, mimo że scenograf Romuald Nowicki ukonkretnił je dając potężny zarys pnia. Mimo pozorów realistycznej, akcji, konstrukcja dramatu jest sztuczna, nie odczuwamy też autentycznej i swoistej poezji, tak ujmującej w sztukach Szaniawskiego, ani ostrości widzenia procesów społecznych i bezkompromisowości dramatów Ibsena. Wybieram nazwiska, które padły przy okazji omówień przedstawienia. Zbyt tu wszystko wydumane, choć zręcznie ukazuje Langer narastanie konfliktów między bohaterami, mieszkańcami zagubionego w górach domku, a intruzem, agresywnym w przeprowadzaniu swoich zamysłów. To, co w sztuce najciekawsze, to właśnie ujawnienie charakterów ludzi w trudnym okresie niepowodzeń, świetny rysunek charakterologiczny postaci. Sztukę pogrąża natrętność tezy wiodącej, bardzo szlachetnie zresztą pomyślanej: że ocalenie i uszczęśliwienie człowieka wbrew jego woli prowadzi zazwyczaj do stosowania przemocy. Ale teza ta, potraktowana uogólniająco, posiada tylko pozorne uzasadnienie w akcji sztuki. Autor, ograniczony ramami utworu, który zbudowany został na zasadzie psychologicznego realizmu, zbyt blisko znalazł się sztucznych konstrukcji sytuacyjnych, z których wyskakiwała raczej aluzja niż metafora. Szkoda. Bo sztuka, mimo że mocno rozgadana, wskazuje na intelektualne ambicje autora. Teatr Dramatyczny wystawił sztukę Jaroslava Langera znakomicie, choć dał się uwieść natrętnie napierającym na sztukę aluzjom. Lech Wojciechowski zdołał - choć nie mógł przecież wkraczać zbyt daleko w tekst - przerzucić uwagę widza na proste konflikty ludzkie, na spięcia charakterów, nie uwłaczając ambicjom autora. Znakomici byli aktorzy, przede wszystkim skupiony, pełen prostej godności, a przy tym lekko idealizowany przez Mieczysława Mileckiego - Albert. Janina Traczykówna,w roli Ani, nie upiększała tej wiejskiej, ale bystrej i wrażliwej dziewczyny, łącząc jej wdzięk z uporem i stanowczością. Zygmunt Kęstowicz doskonale ujawnił proces opanowywania sympatycznego obieżyświata przez obsesję, ale jednocześnie niewiele wskazywało na to, że jest to człowiek, który jakie takie wykształcenie i ogładę wyniósł z domu i ze szkoły. Jarosław Skulski chyba słusznie zaznaczył drugoplanowość Jana w tym domu, jego przyciężką. naiwną osobowość człowieka, któremu już nic, nie zostało poza poświęceniem. Sympatycznie zagrał rolę Aninego adoratora. Derka - Jerzy Karaszkiewicz.