Artykuły

Publiczny, narodowy, repertuarowy?

Jeśli domagamy się określenia misji publicznej telewizji, może warto byłoby pomyśleć o sformułowaniu misji teatru publicznego - pisze Elżbieta Baniewicz w Twórczości.

Obchodzimy dwieście pięćdziesiątą rocznicę powstania teatru. Publicznego czy narodowego? W tej kwestii ujawniły się znaczne różnice stanowisk. Im mniejsze środowisko, tym animozje i różnice zdań większe, choć teoretycznie powinno być odwrotnie, ponieważ zagrożeń dla artystów, badaczy i krytyków - od ekonomicznych po ideologiczne - nie brakuje. W majowym numerze pisma "Teatr" wywiad z szefową Instytutu Teatralnego Dorotą Buchwald, tłumaczącą ideę jubileuszu łączącego obie tradycje, poprzedzony został wypowiedziami krytyków, uzasadniających, że powinniśmy szczególną uwagę przykładać do święta Teatru Narodowego, którego powstanie liczy się od 19 listopada 1765 roku, gdy Aktorowie Jego Królewskiej Mości przedstawili publiczności "Natrętów" Józefa Bielawskiego. Nie mnie rozstrzygać te spory, ale swoje trzy grosze chciałabym wtrącić, dyskusja nie wydaje się bowiem zakończona.

Na specjalnie stworzonej stronie www.250teatr.pl poświęconej jubileuszowi obok pełnej informacji o inicjatywach z nim związanych i wywiadów z dyrektorami teatrów, poproszonych o diagnozę dzisiejszej sytuacji, można będzie przeczytać dwanaście esejów (na razie są cztery) wybitnych postaci naszego życia teatralnego. A w numerze (77/2014-2015) -"Notatnika Teatralnego" zatytułowanym - "stan zagrożenia" znajdujemy szeroki opis zagrożeń czyhających na teatry publiczne, niektóre opinie brzmią wręcz katastroficznie. Warto więc wyciągnąć po kolei kilka nitek z zaplątanego kłębka problemów.

Z ponad dwustu stron "Notatnika" wylewa się ogromna rzeka frustracji i pretensji, głównie pod adresem władz, zwłaszcza samorządowych, że nie są partnerem teatrów publicznych, nie rozumieją ich problemów i nie dają dość pieniędzy. Ludzie teatru przeważnie mówią o skandalicznym traktowaniu kultury przez państwo, czyli braku polityki kulturalnej w ogóle. Słusznie. U nas to piąte koło u wozu, a nie ważna dziedzina życia i pewnie rozmowa głuchych nadal będzie trwała, gdyż bez określenia miejsca kultury przez państwo niewiele uda się zrobić. Kiedy dwadzieścia lat temu cytowałam słowa Kazimierza Dejmka - "kultura to psi obowiązek państwa" - byłam wyśmiewana jako osoba nienowoczesna, zacofana wręcz. W ówczesnych kręgach opiniotwórczych obowiązywała liberalna wiara w niewidzialną rękę wolnego rynku, która wszystko wyreguluje, pozwoli kulturze i na kulturze zarabiać. Wiara ta dawno znikła wraz z nadzieją lokowaną w sponsorach, czyli klasie średniej, która nadal się bogaci, a na kulturę płacić nie chce. Poza nielicznymi szlachetnymi wyjątkami.

Warto tu przypomnieć, że konflikt z władzą, który się wyraźnie zaostrza, teatry mają niejako na własne życzenie. W ferworze reformy samorządowej z 1999 roku oddano teatry w gestię marszałków, rad miejskich i powiatowych.

Szatan podpowiedział, wspólnie z ZASP i ministerstwem, by puścić to wszystko na żywioł w odruchu sprzeciwu wobec centralnego planowania. A teraz płacz, że się artyści z urzędnikami gadać nie mogą, gdyż ci rozliczają teatr za efektywność ekonomiczną, statystykę frekwencji i wpływy za bilety. Do niczego innego nie są przygotowani, nie mają kompetencji do rozmowy o programie teatrów, ich roli, funkcji, potrzebach, bo też skąd mieliby być przygotowani do rozumienia wielu funkcji tej instytucji, różnych języków sceny, poetyk, eksperymentów itd. Zbieramy smutne owoce ówczesnego braku wyobraźni, niestety. Można by o tym dyskutować jeszcze długo, ale najpierw warto sobie uświadomić, o czym mówimy.

Dorota Buchwald w "Notatniku Teatralnym" oraz w periodyku "Teatr w Polsce", ujmującym sezon 2012/2013, podaje, że mamy 752 teatry o różnym statusie i źródłach finansowania. W tym 117 instytucjonalnych teatrów publicznych (64 dramatyczne, 25 lalkowych, 21 muzycznych, 5 tańca i ruchu, 2 inne). Najbardziej stabilne pozostają teatry podległe agendom rządowym: 3 teatry narodowe, 43 marszałkowskie, 70 miejskich i jeden powiatowy. Lawinowo wzrasta liczba scen prywatnych - jest ich już 142,106 utrzymują inne działy instytucji publicznych, 163 sceny prowadzą stowarzyszenia, a 44 różnego rodzaju fundacje, 45 scen wspomagają finansowo różne inicjatywy społeczne, duży sektor, aż 179 scen, ma finansowanie z innych źródeł. Mało kto zdaje sobie sprawę z tych liczb i stojących za nimi pieniędzy. Dotacja państwa dla instytucjonalnych teatrów publicznych wyniosła wtedy 830 020 807 zł (w tym dla dramatycznych to blisko pół miliarda - 466 275 256 zł), cała kwota dotacji na cele teatralne wyniosła ponad miliard - 1 015 690 518 zł, gdyż nie tylko teatry publiczne mają prawo do wsparcia z kasy państwa. Przy czym wpływy do budżetu w teatrach publicznych wyniosły zaledwie 18,7%. Teatry publiczne dały 558 premier, w tym 100 prapremier, a 18 524 spektakle obejrzało 3 662 036 widzów. Dużo to czy mało?

Dotacje nie zawsze pokrywają koszta stałe - utrzymanie budynku i pensje - więc nie wystarczają na nowe spektakle i prawidłową ich eksploatację (taniej jest nie grać niż grać). Od lat te kwoty nie są rewaloryzowane, a często arbitralnie obcinane przez władze lokalne. Czy zatem warto utrzymywać aż tyle scen? Nie tylko warto, ale wydaje się to konieczne!!! W skali kraju nie są to sumy zawrotne, choćby w porównaniu do kwot, jakimi państwo dotuje prywatne płatne autostrady, jakie są marnowane przez urzędników wszelkich szczebli na rozmaite sposoby. Jeśli zlikwidujemy teatry finansowane przez państwo, zwłaszcza w mniejszych miastach, jedyną poważną refleksję nad życiem zapewni telewizja bez misji, msza święta w niedzielę oraz komercja kabaretowo-farsowa. Chyba nie o to chodzi.

Jeśli domagamy się określenia misji publicznej telewizji, może warto byłoby pomyśleć o sformułowaniu misji teatru publicznego. Niestety o tym autorzy "Notatnika" milczą. Jeśli obywatele rękami samorządowców mają płacić na teatr publiczny, może mogliby się dowiedzieć, na co mogą liczyć. Jakie funkcje kulturotwórcze i edukacyjne zapewni teatr publiczny? Na podstawie jakiego repertuaru? Jak wykonanego? Czy widz ma szukać w teatrze kanonu sztuk dramatycznych, stanowiących bazę edukacji i wzorzec języka, czy też ich nowatorskiego ujęcia i aktualności repertuarowych? Akademizmu czy eksperymentów? Czy teatr ma być zaangażowany w debatę polityczną (jaką?), czy niekoniecznie? Czy wszystkie sceny mają działać w ramach jednego modelu, czy stawiamy na różne? Czy teatr repertuarowy, z natury swej eklektyczny, zaspokajający gusta różnych grup widzów, ma być komponentem teatru publicznego? Czy stawiamy na teatry autorskie? Sprofilowane estetycznie, ideowo czy nie? Każde z tych pojęć obejmuje różne zagadnienia i ich zdefiniowanie nie wydaje się do końca możliwe. W teorii, co dopiero mówić o praktyce, gdy się do tych pojęć przyłoży konkretne nazwiska.

Czy to znaczy, że nie da się sformułować misji teatru publicznego? Czy środowisko teatralne, przecież nie urzędnicy, którym się odmawia kompetencji, jest w stanie sformułować i realizować ową misję? Wątpię. Solidarności w nim za grosz, każdy ratuje się, jak może, i chętniej by zamknął sceny konkurentów, zwłaszcza w dużych miastach, by samemu mieć więcej pieniędzy. O współdziałaniu raczej nie ma co marzyć, trzeba by tu silnego autorytetu, a charyzmatycznego przywódcy środowiska, jakim był Leon Schiller, raczej nie widać. Może trzeba by go wymyśleć? Ale kto? Z kim? Jak?

Definicję teatru publicznego formułują na razie teoretycy. Marek Beylin na stronie www.250teatr.pl za najważniejszy uważa teatr publiczny: "Obejmuje on bowiem krytyczny namysł nad współczesnością i przeszłością oraz poszukiwania nowych form wyrazu. [...] Taki teatr mamy zresztą w całej Polsce; jak nigdy dotąd sceny w większych i mniejszych miastach tworzą wspólne narodowe laboratorium poddające wiwisekcji nasze genealogie, mity tożsamości, nadzieje, lęki, rozczarowania i zahamowania. Z fascynacją patrzę, jak od lat teatr towarzyszy Polakom w ich przygodach z demokracją, ukazując jej dobre i złe strony. Owszem, złości mnie czasem w teatrze wyraźna przewaga tego, co mroczne, niebezpieczne, skłamane, jakby nasz świat był tylko taki. Ale w tej irytacji uświadamiam sobie, że tak przecież działa sumienie. Właśnie, teatr publiczny to dla mnie teatr-sumienie, który docieka, gdzie jest zło, wnika w zagrożenia, demaskuje nasze kłamstwa i mistyfikacje, stawia nam przed oczyma poniżonych i wykluczonych, zwłaszcza tych, którzy na co dzień są pozbawieni głosu, więc żyją poza horyzontem naszych doświadczeń. I wadząc się tak z nami, pokazuje czasem, gdzie kryją się szanse na bardziej godziwy świat albo na to, byśmy sami stali się nieco lepsi czy prawdziwsi".

Trudno się z autorem nie zgodzić, szlachetny program każdy przytomny obywatel powinien poprzeć. Co niniejszym czynię, ale jednocześnie zgodzić mi się trudno, ponieważ obserwuję jego urzeczywistnianie na scenie. Bardzo chciałabym obcować z mediami, politykami, działaczami samorządowymi i artystami, którzy te szczytne hasła demokracji, walki o prawa wykluczonych, słabszych oraz walki o prawdę i lepszy świat poświadczają dziełem i praktyką życia. Tak jednak nie jest, stan naszej demokracji jest raczej żałosny, wojna polsko-polska niszczy nie tylko tzw. klasę polityczną, dawno już zagościła także w kulturze. Mamy spółdzielnię zideologizowanych recenzentów po obu stronach tej wojny, wspierających słuszną miernotę, a wycinających zwolenników innej wiary artystycznej, która doprowadziła do zachwiania kryteriów. O tym bez ogródek mówi w "Notatniku" Bartosz Szydłowski, dyrektor Łaźni Nowej i Festiwalu Boska Komedia. Mamy też wielu artystów nie tyle podążających duktem prawdy i sumienia, ile brutalnie walczących o własne kariery, bynajmniej nie sztuką. Nie znaczy to, że nie warto formułować marzeń i szlachetnych celów. Warto, zawsze warto wiedzieć, jak powinno być, ale też czasem warto zobaczyć, jak jest.

Piotr Morawski na wspomnianej stronie dopowiada rzecz jeszcze dobitniej: "We współczesnej demokracji - bo przecież tak naprawdę o nią chodzi - większe znaczenie ma dyskusja na publicznej agorze niż zamykanie się w - jakkolwiek rozumianej - tradycji narodowej. W teatrze publicznym jest sens demokracji. Dzisiejsze określenie teatr publiczny to przechwycenie. Nie wrogie przejęcie, lecz leksykalne przechwycenie słowa i nadanie mu współczesnych sensów. To poszerzenie pola działania teatru. [...] W przeszłości szukamy tego, co nam dzisiaj bliskie: sporów ideowych i obyczajowych, przełamywania tabu, uwikłania teatru w politykę, wreszcie postrzegania go jako narzędzia przemian społecznych [...]. I o to właśnie chodzi. I temu poświęcony jest rok 250-lecia polskiego teatru publicznego. Tak naprawdę chodzi przecież o teatr dzisiejszy i o dzisiejsze rozumienie słowa publiczny, konstytutywnego dla demokracji". Pięknie, też poparłabym ten program, gdyby nie to, co widzę na scenach. Otóż idea teatru, który ma być publiczną agorą, "rzeźbi w społeczeństwie" otwiera furtki, czasem wrota, na różne zjawiska niekoniecznie artystyczne. Wchodzi przez nie ideologia, dosłowność, publicystyka, uniwersalne sensy uproszczone do przyjętej modnej tezy i - nie na końcu - amatorstwo pożenione z grafomanią reżyserów, dramaturgów i dramaturżek. Mamy autonomię teatru, więc mało który reżyser odczytuje sensy wybranego utworu, jego styl, poetykę, gdyż to wymaga wiedzy o autorze' i jego twórczości, filozofii, znajomości epoki i przede wszystkim pokory, by urzeczywistnić na scenie niepowtarzalny świat autora. Zamiast tej trudnej pacy łatwiej jest wypowiadać własne myśli - najczęściej przeczytane we wczorajszej gazecie, reportażu, modnej książce o teorii teatru - zatem przeważnie reżyseruje się komentarz do autora i jego dzieła. Niestety, rzadko w takim przypadku sensy spektaklu wychodzą ze sceny, najczęściej są mało czytelne, niewyartykułowane przez działania i grę aktorów, wobec czego koledzy recenzenci próbują je podsłuchać w bufecie. Stąd bierze się konfuzja widzów, którzy nie są w stanie zrozumieć przedstawienia albo - przeciwnie -są zdruzgotani infantylnym przekazem, publicystyczną "mądrością". Coraz częściej czytam w recenzjach młodszych kolegów, że jako esej w "Krytyce Politycznej" sens spektaklu byłby interesujący, ale ogląda się go w męczarniach. Moi studenci z wydziału aktorskiego mówią, że wielu spektakli nie są w stanie zrozumieć, podobnie reagują inni pedagodzy. Wielu znajomych, niektórzy są wykładowcami wyższych uczelni, pożegnało się z teatrem, choć był to ważny element ich życia. Nie są w stanie wysiedzieć na lansowanych przedstawieniach. Sama też męczę się jak potępieniec, oglądając rzeczy odklejone od człowieka, sensu, normalnych reakcji.

Artyści niezmiernie się wysilają, by widza zaskoczyć, sprowokować, poruszyć, ale rzadko widzę w tych działaniach spójne myślenie o świecie, choćby najbardziej obrazoburcze. Przeważnie jest to efekt dla efektu. Niekonieczny, nieuzasadniony artystycznie. Ponieważ ostatnim słowem mody stał się performans zarówno w refleksji badawczej, jak i w pojmowaniu spektaklu teatralnego, mamy wysyp projektów performatywnych, jak - nie przymierzając - eventów. To słowa wytrychy, które otwierają furtki na wszelką blagę i humbug, gdy całe obszary doświadczeń egzystencjalnych, społecznych politycznych pozostają nie opisane, świat nie przedstawiony - by użyć tytułu znanej książki Juliana Kornhausera i Adama Zagajewskiego - wydaje się coraz rozleglejszy. Z tym że tamten był nie przedstawiony z powodów politycznych, dzisiejszy z powodów mody na taki nie inny dyskurs, komercji i potęgi mediów, które zaburzają, a na pewno zmieniają, sposoby międzyludzkiej komunikacji.

Teatr, niestety, nie znosi publicystyki i dyskursu, tak jak nie znosi obrzędów religijnych, propagandy, politycznych ani światopoglądowych manifestacji ani przykrawania uniwersalnej literatury do jednej określonej tezy. Bywa cudowną przestrzenią wolności, metafory, ironii, żartu, poważnej lub dotkliwej refleksji, jeśli pokazuje człowieka w powiększeniu, tak by jego wielkość i małość, żałość, radość czy cierpienie pozwoliły współodczuwać i współrozumieć. Tymczasem coraz częściej wychodzę z teatru z poczuciem zmarnowanego wieczoru i z przekonaniem, jakbym obcowała ze współczesnym bankiem uprawiającym kreatywną księgowość. Instytucją, gdzie zamiast depozytów i kredytów sprzedaje się produkty bankowe - poliso-lokaty, które nie są żadnymi polisami, obligacje, które nie są obligacjami, inwestycje, które nie są inwestycjami itd. Normalny człowiek tych produktów nie rozumie, nie wie też, jak można zarabiać prawdziwe pieniądze w wirtualnym świecie międzynarodowego kapitału i giełd, na których wygrywają cwańsi, więc gdy da się nabrać doradcom i kupi reklamowany produkt, traci swoje pieniądze. Banki się tym nie przejmują, bo nawet gdy przyjdzie, jak niedawno, kryzys i trzeba oddać prawdziwe pieniądze, to przecież i tak nie upadną, rządy się złożą z pieniędzy podatników, a prezesi nie będą zarabiać mniej. Wszystkich teatrów nikt nie zamknie, więc nie trzeba się przejmować, czy ludzie będą chcieli owe produkty, performase, projekty oglądać, czy nie. A nie chcą, o czym świadczy rozkwit teatrów komercyjnych, prywatnych i innych. W teatrach publicznych wzrasta liczba tytułów, zwłaszcza współczesnych, które wypychają "drogą" klasykę, ale frekwencja spada. To znaczy, że widzowie z teatrów publicznych przenoszą się do wielu teatrów prywatnych, impresaryjnych, czyli tak zwanych teatrów środka, gdzie nie ma żadnych eksperymentów, ale artyzmu też niewiele. To realne zagrożenia dla teatru publicznego i dopóki nie sformułuje on swej misji, dobrze nie będzie.

Może powinna być to obrona teatru repertuarowego nie tylko jako miejsca pracy z etatem, zabezpieczeniem socjalnym, choć i to ważne, ale przede wszystkim jako formuły działania publicznej instytucji ze stałym, wielopokoleniowym i zawodowym zespołem aktorskim, który dzięki zróżnicowanemu repertuarowi ma szansę rozwoju. Teatru z określonymi statutowo zadaniami kulturotwórczymi i edukacyjnymi, zatem sensownie ustalonymi proporcjami poważnego i lekkiego repertuaru, spektakli bardziej i mniej eksperymentalnych, słowem: z programem działania zrozumiałym i dla urzędników, i dla widzów. Jeśli to się nie stanie, za kilka lat przestaną istnieć teatry publiczne, i te eksperymentalne, i repertuarowe, i te, które chcą być demokratyczną agorą, a zwłaszcza teatry-sumienia. Ostaną się co najwyżej rozrywkowo-dochodowe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji