Artykuły

Człowiek okaleczony jest święty

Marilyn to dla mnie cały czas postać nieodgadniona, wzbudza­jąca fascynację, trudno stworzyć na jej temat jakąkolwiek definicję. Wydaje mi się, że dużo ludzi się z nią utożsamia - ona przede wszyst­kim nikogo nie pozostawia obojętnym, być może każdy mógłby w niej znaleźć coś sobie bliskiego. Zastanawiające jest, że Marilyn wywołu­je w mężczyznach rodzaj agresji i nienawiści, zwykle słyszałam, że to była "idiotka", "głupia blondynka". A mnie się wydaje, że jest przeciw­nie, że miała w sobie jakąś niezwykłą mądrość, niewyuczoną, polega­jącą na instynkcie. Nie da się o niej mówić, ona mieni się tak bardzo, że do niczego nie można się przywiązać. Wystawiła się na pożarcie, so­bie nie pozostawiła niczego.

Z jednej strony można się zakochać w tej postaci - czytam ją, po drodze zaczynam czytać siebie, odkrywać siebie. To niezwykłe. Spo­tkanie z Marilyn to jest jak rozmowa ze sobą. I czasami nie wiem, czy to jest rzeczywiste podobieństwo, czy je sobie wmawiam. Może ból, który należy do kogoś innego, zaczyna wydawać mi się moim bólem? A może moja konstrukcja jest tak krucha i niestabilna, że sobie to przy­pisuję? Ta granica się zaciera. Czytam tekst, który napisał Krystian, i mam wrażenie, że dokładnie jest tak, jak ona mówi, że mi się za­wsze tak wydawało, tylko zostało stłamszone, zaszczute, że nie by­łam ze sobą w zgodzie. Idę ulicą i nagle pojawiają się słowa, które ona mówi, i te słowa wydają mi się najświętszą prawdą. Ale Marilyn jest raczej hasłem - nie mam poczucia, że gram Marilyn, właściwie nie mam z tym nic wspólnego, to raczej twór zlepiony z różnych kawałków - z Marilyn, z Krystiana, ze mnie. Przerażające jest to, że człowiek to wszystko chłonie, jest zafascynowany, ale nagle ugina się pod tą wie­dzą o postaci. Zaczyna się kurczyć pod ciężarem zdjęć, obrazów, tek­stów, widzi, że ten gigant zaczyna go przerastać. I gdy słyszę, że Ma­rilyn była piękna, zjawiskowa, to chce mi się płakać. Ludzie się fascy­nują tą postacią, a ja od razu myślę o zawodzie, który im sprawię, bo nie dosięgnę ich marzenia. A moje marzenie to mieć kondycję na każ­dy spektakl, który zawsze jest ostatecznością, jakby był grany ostatni raz. Jakbym miała zagrać, a później umrzeć. Na ogół zdaje mi się, że to jest "być albo nie być" i lęk, który temu towarzyszy, wiele kosztuje. Choć jeśli tego lęku nie ma, to się boję wyjałowienia, wypłukania, po­jawia się obojętność. Bardzo nie lubię tego stanu przed graniem. Wal­czę, by mi nie było obojętne, ale nie mogę wtopić się w to wszystko, odczuwam brak prawdy, brak uczciwości.

* * *

Marilyn to dla mnie istota, która cały czas żyje. Dlatego nie wiem, czy mam prawo wziąć czyjeś życie, gdy ten ktoś nie może się obronić, zbuntować. Zapytałam Krystiana, czy Marilyn życzyłaby sobie, żebym to ja ją grała. I jeśli uwierzymy w świat pozamaterialny, to Marilyn, je­śli nie chce, może mnie przekląć i się mścić. Chciałabym mieć jej przy­zwolenie. Ktoś powiedział mi po premierze: "Już po wszystkim". Ale to się właśnie dopiero zaczęło! Każdy spektakl jest taki, że ja nie wiem, czy przeżyję, to ma kosztować. Muszę walczyć z umysłowym leniem w sobie, muszę pozbyć się siebie, unicestwić, bo jeśli siebie do końca nie zniszczę, to nie osiągnę pewnego ekstremum. Krystian ofiarowuje tak dalekie marzenie o postaci, tak je wysoko stawia, że ono jest nie­mal nieosiągalne. Z drugiej strony, to marzenie nie może się skończyć, nie może zostać opowiedziane. Krystian naprawdę wierzył we mnie - bo to jest też jego marzenie, on mnie ukochał, dając mi tak piękną postać do dotknięcia. To jego akt miłości, a każdy spektakl jest na ten dar odpowiedzią.

Krystian podkreślał na początku, że Marilyn absolutnie uważa­ła siebie za najpiękniejszą istotę na świecie. Potrafiła godzinami ba­wić się swoimi piersiami, siadała nago przed lustrem, przymruża­ła oczy i wpadała w rodzaj medytacji. Jestem bardzo wstydliwą oso­bą - w tym punkcie ta rola jest dla mnie terapią. Człowiek nie obcu­je ze swoim nagim ciałem, wypiera je i cały czas kłamie. A ciało ma swój wyjątkowy dotyk, zapach, zmienia się, a my widzimy tylko de­tale, niedoskonałości. Pomyślałam, że jestem ślepa, że sobie bezwied­nie robię krzywdę.

Marilyn dręczył przy tym zupełny brak akceptacji siebie. Ona ob­cowała ze śmiercią, nosiła ją w sobie, kilkakrotnie próbowała popeł­nić samobójstwo. Są ludzie, którzy w ogóle o śmierci nie myślą. Zda­rzyło mi się zapytać kogoś o to, czy się boi śmierci, czy jest świado­my tego, że umrze - spotykałam się z zaskoczeniem i odpowiedzią, że przecież o tym się nie myśli i nawet nie wolno myśleć. Codziennie my­ślę o śmierci, może to nawet jest chorobliwe. Z drugiej strony, dlaczego mam się bać tych myśli, być może one właśnie wtedy mają największą siłę? Albo myśl o tym, że chce się umrzeć - żeby nic nie czuć, nie my­śleć, żeby w końcu przestało boleć. To grzech? Bo bluźnię przeciwko życiu, które zostało mi podarowane? W tym kontekście Krystian dużo mówił o reinkarnacji, w którą bardzo kiedyś wierzyłam.

Pamiętam silne wrażenie ciała Marilyn po obejrzeniu filmu "Skłó­ceni z życiem" - ona o sobie mówiła wówczas "gruba świnia". Jej ciało w tym filmie nie jest grube, ono jest przepuchnięte, widać, że już wyzie­ra z tego ciała choroba. Zastanawiałam się, jak ta osoba na ekranie jesz­cze może żyć, funkcjonować, chodzić i mówić. Człowiek nie wytrzymał­by tego, a w niej był taki ból... Pomyślałam, że ona nie ma prawa już żyć. I Marilyn, taka okaleczona, wydała mi się święta, błogosławiona.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji