Artykuły

JAKI IBSEN JEST DZIŚ WSPÓŁCZESNY?

Pytanie: jaki Ibsen jest dziś naprawdę współczesny - czy ten, w którym widziano publicystę zajmującego się emancypacją kobiet, zaangażowaniem politycznym obywateli, zwyrodnieniami życia publicznego mieszczańskiego społeczeństwa, czy ten sięgający głęboko w ludzką psychikę, zgłębiający problematykę egzystencjalną, ujmujący losy swych bohaterów w kategoriach konfliktów ponadczasowych? - wydaje się już od dawna rozstrzygnięte. Na korzyść Ibsena oczyszczonego z publicystycznej skorupy. Rozstrzygnięte tak dalece, że znany polski krytyk Jan Kott w opublikowanym rok temu (w siódmym numerze "Dialogu") studium: "Ibsen na nowo odczytany" - zaledwie wspomniał o "Wrogu ludu" - sztuce, której warstwa doraźnie publicystyczna wydała mu się zapewne nazbyt gruba, i której rozszyfrowanie przyjętym przezeń freudowsko-psychoanalitycznym kluczem byłoby raczej rzeczą daremną. A jednak... Do zlekceważonego przez Kotta "Wroga ludu" teatry sięgają dziś w Polsce częściej niż do innych dramatów Ibsena. Czyżby - wbrew temu co o współczesności autora "Upiorów" powiedzieliśmy powyżej - fascynowała je mimo wszystko publicystyczność tej sztuki?

Owszem - bywa, że fascynuje. "Wróg ludu" - tak jak i inne utwory Ibsena - posiada naturalnie swój głębszy wymiar, ale faktem jest również, że stwarza pokusę, by wystawiać go dziś jako sztukę publicystyczną. Eksponując te wszystkie wypowiedzi jej bohaterów, które wiążą się z określonymi objawami życia publicznego miasta doktora Stockmanna. Eksponując wybiórczo realia i sytuacje, które choć u Ibsena obrazują życie społeczne w epoce prawie o sto lat od nas odległej, mogą jednak publiczności polskiej lat osiemdziesiątych wydać się dziwnie znajome.

Odwołując się do publicystycznej warstwy utworu - "Wroga ludu" niesłychanie łatwo aktualizować. Można ją bowiem czytać wykrywając problematykę: ekologiczną - bo główny bohater dowodzi, że miejskie uzdrowisko zatruwają ścieki, tchórzostwa decydentów - bo burmistrz miasta usiłuje ukryć, że popełniono błędy już w trakcie projektowania obiektu, inwestycyjną - bo przeprojektowanie oraz naprawa miejskiej sieci kanalizacyjo-wodociągowej musiałaby kosztować krocie, manipulatorską - bo administracja miejska mota intrygi i tak dalej, i tak dalej. Czytanie takie jest jednak powierzchownym czytaniem. I choć w teatrze daje na pewno możliwość inscenizacji "Wroga ludu" bardzo bliskiego bieżącym społeczno-politycznym emocjom widowni, to równocześnie trudno sobie wyobrazić, by taki spektakl mógł ową widownię pobudzić do głębszego myślenia.

"Wróg ludu" w poznańskim Teatrze Nowym - wyreżyserowany przez Izabellę Cywińską - jest przedstawieniem nie pozbawionym publicystycznych aktualizacji, bywa że publiczność reaguje na nim bardzo gorąco, jednak w ostatecznym rachunku, dla ideowo-artystycznej rangi spektaklu aktualizacje te nie mają większego znaczenia. Zdziwiłbym się, gdyby Cywińska - od dobrych paru lat uprawiająca teatr polityczny - możliwości publicystycznych aktualizacji "Wroga ludu" całkiem nie zauważyła. Ale przecież nie skorzystała z niej - jak to już przed nią czyniono - metodą selektywnego pointowania określonych opinii, zdań, sytuacji oraz fastrygowania wzdłuż i wszerz tekstu dramatu, bez oglądania się, czy po owych zabiegach coś jeszcze zostanie z rzeczywistych, określonych dramaturgiczną strukturą sztuki, relacji między poszczególnymi jej postaciami. We "Wrogu ludu" w poznańskim Teatrze Nowym skreślenia są duże, są cięcia, są nawet fastrygi. Ale Cywińska nie skreślała, nie chciała w poprzek dramaturgicznych wiązań utworu. Przeciwnie - skróty Cywińskiej więzy te uwyraźniają, i odsłaniają. Podkreśla je także wizualno-plastyczna kompozycja spektaklu. W przedstawieniu nie ma mieszczańskich wnętrz, mieszczańskich mebli, rekwizytów, bibelotów, nie ma całej naturalistyczno-obyczajowej otoczki, w której rozgrywa się akcja sztuki. Jest za to ascetyczna (z rur, płótna, metalu) szkieletowa scenografia Sławomira Dębosza. W aranżowanej przez nią przestrzeni nie tak zwane cienkie aluzje, lecz przede wszystkim zderzenia postaw bohaterów utworu wyznaczają emocjonalny i ideowy klimat spektaklu.

Osią dramaturgiczną "Wroga ludu" jest niewątpliwie konflikt bohatera sztuki - jednostki o silnie rozwiniętej indywidualności - ze społeczeństwem. Zanim jednakże ujawni się on w sposób ostateczny, zanim przeciwko Stockmannowi zjednoczy się cała społeczność miasta, w trzech pierwszych aktach utworu o społeczności tej trudno byłoby mówić, że jest monolityczna. Stosunek do odkrycia Stockmanna odsłania w niej określone podziały, wśród których jako główny jawi się niewątpliwie podział na reprezentowane przez burmistrza - jakbyśmy powiedzieli - władze administracyjno-państwowe i tak zwaną "zwartą większość". W poznańskim "Wrogu ludu" rysujący się tym jaśniej, że "zwarta większość", choć manipulowana i przez burmistrza, i przez redaktorów "Gońca Ludowego", nie okazuje się w końcu gliną, którą można lepić w całkiem dowolny sposób. Zdecydowanego wyraziciela swych interesów znajduje w postaci Aslaksena. Ten błaznowaty, na pozór, zwolennik umiarkowania, w przedstawieniu Cywińskiej ma bowiem wcale nie miękki charakter. W interpretacji Janusza Michałowskiego zdecydowanie przerasta dziennikarzy Hovstada i Bilinga i staje się równoprawnym partnerem, nieco właśnie momentami groteskowego, burmistrza Jerzego Stasiuka.

Społeczność miejska w poznańskim przedstawieniu "Wroga ludu" jest najpierw rozwarstwiona, później, przeciwko głównemu bohaterowi sztuki, zintegrowana - ale kim jest właściwie w spektaklu sam ów bohater? W interpretacji Tadeusza Drzewieckiego bardziej chyba niż wojującym poszukiwaczem prawdy, wyznającym humanistyczne ideały - inteligentem. Wypowiedzi oraz postawa Stockmanna - owszem - demaskują w przedstawieniu i władzę, i tak zwaną "zwartą większość", lecz jednocześnie w znacznej mierze są pozbawione czytelnego w samym tekście dramatu - zacietrzewienia i nawet fanatyzmu. Agresywność ich bywa w spektaklu wyraźnie tonowana.

W czwartym akcie, na zebraniu w domu Horstera, Stockmann, oskarżywszy całe kłamliwe społeczeństwo miasta, kończy swe przemówienie inwektywami: "Wszystkich ludzi żyjących w kłamstwie należy tępić jak drapieżne szkodliwe zwierzęta. To wy rozwleczecie w końcu zarazę po całym kraju (...). I gdyby do tego doszło, wtedy powiem z głębi serca: niech przepadnie cały kraj! Niech zginie cały naród!". Stockmann Drzewieckiego kiedy mówi te słowa jest skupiony, pada nań reflektorowa smuga światła. Mówi bardziej na zasadzie monologu, niż otwartego wyznania wiary.

To bardzo piękna scena. Ale o tonowanie agresywności Stockmanna miałbym również trochę pretensji. Ponieważ w spektaklu zamazuje się wskutek tego odpowiedzialność za ostateczne wyizolowanie Stockmanna ze społeczeństwa - również samego Stockmanna.

Bo jest on po części za swe wyizolowanie odpowiedzialny. Dlatego, że: jak instytucjom miejskim - zmurszałość, "zwartej większości" - oportunizm, tak Stockmannowi można zarzucić - fanatyzm. W przedstawieniu Teatru Nowego sygnalizowany bodaj tylko poprzez zderzenia gorączkowych poczynań Stockmanna z trzeźwą i zaprawioną goryczą postawą życiową pani Stockmann Marii Robaszkiewicz.

Zygmunt Adamczewski - Polak wykładający w Kanadzie filozofię - w książce "Tragiczny protest", cytowaną uprzednio anatemą - rzuconą przez Stockmanna na cały jego świat - tak komentuje: "Zasługa, sprawiedliwość, prawda - zostają tu złożone na szalach w umyśle Stockmanna przeciwko niczemu innemu jak: samej egzystencji człowieka. I abstrakcja przeważa (...) Stockmann uznaje ludzi za mniej ważnych od zasad". ("Tragiczny protest", PIW, 1969 r., str. 236). Tak - i taka możliwość interpretacji postaci, Stockmanna istnieje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji