Artykuły

"WRÓG LUDU" CZYLI ROMANTYK Z OPORNIKIEM

Na scenie Teatru Nowego idzie kompletami "Wróg ludu" Henryka Ibsena w inscenizacji Izabelli Cywińskiej. Twierdzę, że jest to sukces uzyskany dosyć tanimi środkami, "tanimi" w tym sensie, że u jego podstaw leżą przede wszystkim proste emocje, stereotypy myślowe, kompleksy i obsesje, także zwyczajne w naszych warunkach ludzkie zmęczenie, zniechęcenie i nieufność. Chociaż nie można zapominać i o zadrach, nieraz bardzo bolesnych.

Spektakl daje się odczytywać dwojako. Po pierwsze - aluzyjnie, poprzez proste odniesienia do sytuacji dzisiejszej lub - czego twórcy nie przewidywali i na czym z pewnością im nie zależało - do sytuacji lat 70. Po drugie - uniwersalnie. W tym sensie spektakl byłby nośnikiem modelowej sytuacji konfliktowej na linii jednostka - społeczeństwo i jednostka - władza, z zaakcentowaniem imperatywu moralnego, którym owa jednostka winna się kierować.

Sztuka Ibsena uwikłana w historyczny kontekst, w inną epokę, napisana równo sto lat temu, obciążona pewnym dydaktyzmem społecznym, heroiczną filantropią na rzecz społeczeństwa, zyskuje nagle w świadomości widzów współczesny wymiar, przybiera cechy scenicznej paraboli, konstruowanej z elementów teatru absurdu, kabaretowego skeczu i karykatury. Co zresztą nie wyklucza tonacji serio, która przecież stanowi tu swoisty kontrapunkt.

Entuzjaści twierdzą, z czym się zupełnie zgadzam, że jest to rzecz o bezkompromisowym dążeniu do prawdy. Także Andrzej Górny komentując przedstawienie w "Teleskopie", słusznie zauważył, że postawa spektaklowego bohatera jest w finale aktem rozpaczy, gdy tymczasem walka, którą podejmuje literacki bohater Ibsena, wynika z innych pobudek, nie emocjonalnych, lecz racjonalnych, ze zrozumienia złożoności sytuacji. Powiem więcej, bohater Ibsena ma program, nie wiem, racjonalny czy utopijny, ale ma. Natomiast bohater Cywińskiej podejmuje jedynie romantyczną ideę walki, zresztą w sposób deklaratywny. Przedtem jeszcze wykrzyczy w twarz "milczącej większości" swą pogardę do niej. Takie rozważania o spektaklu,choć poprawne, grzeszą wszakże niedomówieniami, sytuują konflikty i postawy na płaszczyźnie modelowej, fikcjonalnej i uniwersalnej jednocześnie. Tymczasem znaczą one dziś cokolwiek i mają swą emocjonalną nośność tylko wówczas, gdy odniesione zostają wprost do naszej rzeczywistości, na zasadzie aluzji czy analogii. Bohater Cywińskiej jest takim jakim jest, bo taką postawę akceptuje lub z taką postawa sympatyzuje, spora część społeczeństwa. Wyraża on - gdyby snuć analogie, gdyby szukać współczesnych odniesień - idee sporu lub krytycznego zwątpienia, sytuuje się więc gdzieś pośrodku, między czynnym opozycjonistą, a wątpiącym nieufnym nonkonformistą, chociaż legalistą.

W tym spektaklu prawda jest jednoznaczna i oczywista. Wskutek tego racje są również jednoznacznie po stronie Stockmanna. Konsekwencją tego - hasłowo pojęta walka, Niestety, w obrębie rzeczywistości pozascenicznej, zarówno prawdy, jak i racje, nie są ani takie proste, ani jednoznacznie, żeby wystarczało wykpić się samym hasłem. Gdyby ów teatralny Stockmann miał być odpowiednikiem aktywnego opozycjonisty, należałoby go ostrzec cytatem z artykułu Marcina Króla (na łamach Tygodnika Powszechnego: "Kto (...) w przegranej upatruje legendę zamiast zmienić taktykę, chce mimo nokautu dalej walić głową o ścianę, ten ma zapewnione i więzienie, i miejsce w narodowym panteonie, ale nie ma co liczyć na sukces polityczny".

Nieco obsesyjny jest w przedstawieniu poznańskim obraz "milczącej większości". Realizatorom nie idzie przecież o jakąś socjologiczną abstrakcję przywołaną na użytek modelowego bohatera sztuki, w celu ukazania - w wymiarze ogólnoludzkim i ponadczasowym - jego szlachetnej i bezkompromisowej postawy. Idzie natomiast o większość dzisiejszego społeczeństwa. Otóż w tym kontekście, proszę mi nie brać tego za złe nieco mnie dziwi głośna reakcja widowni po spektaklu. Być może - po prostu - większość widzów uważa że ta "milcząca większość" to inni.

Sposób interpretowania "Wroga ludu" koresponduje niewątpliwie z postawami faktycznie istniejącymi w realnej rzeczywistości, wynikającymi z psychologicznych barier dzielących nadal społeczeństwo, ale w sposób bynajmniej nie tak uproszczony jak to sugeruje spektakl. Wynikającymi również z odczuwanej i deklarowanej przez część społeczeństwa nieufności i zwątpienia w możliwość odmiany naszego losu, z przeświadczeń o pozorności zmian, które się dokonują. Spektakl zatem odbija mentalność owej części społeczeństwa. Nie zgadzam się z jego uproszczeniami i jednostronnością widzenia, nie neguję wszakże wartości własnego oglądu rzeczywistości. Tym bardziej, iż w kontekście - na przykład - artykułu prof Reykowskiego pt, "Psychologiczne bariery porozumienia" ("Polityka" z 2 X br.:), spektaklowi Cywińskiej w wymiarze fragmentarycznym, w sensie odniesień do pewnych fragmentów naszej rzeczywistości, trudno odmówić głębszych racji. "Jest kwestia do zastanowienia - pisze prof. Reykowski - jak można zapobiec by nie osiągnęły przewagi te siły które w reformach widzą zagrożenie swych doraźnych interesów i, nie bacząc na możliwe konsekwencje w przyszłości, chciałyby je za wszelką cenę zatrzymać lub zniekształcić. Ich sojusznikami mogą być zwolennicy dogmatycznej interpretacji socjalizmu". Czy indywidualista - romantyk, posługujący się hasłami, choćby jego intencje były najszlachetniejsze, jest w stanie przeciwstawić się czemukolwiek?

Chciałbym tu jeszcze wspomnieć o innym, dość szczególnym typie odbioru tego spektaklu Jest to odbiór selektywny, nastawiony na określone cytaty rezygnujący z całościowej interpretacji spektaklu. W tym kontekście "Wróg ludu" jawi się jako polityczny kabaret. Publiczność na wiele kwestii reaguje śmiechem i trudno się temu dziwić, skoro postaci tej sztuki prezentują myślenie i język jeszcze nie tak dawno powszechnie obowiązujące. Nie da się zresztą zaprzeczyć, iż sporo kwestii brzmi i dziś aktualnie.

"Wróg ludu" zrealizowany został sprawnie i rzetelnie, bardzo prostymi zresztą środkami. Jest czytelny, choć przecież wieloznaczny. W sensie aktorskim - bez zarzutu, przy czym dwie role zasługują na szczególne uznanie: Aslaksena zagranej brawurowo przez Janusza Michałowskiego i doktora Stockmanna w subtelnym i szlachetnym wykonaniu Tadeusza Drzewieckiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji