Artykuły

Dobry troll

"Wróg ludu" Henryka Insena w reż. Jana Klaty w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Maciej Stroiński na blogu Teatr jest cute.

Trzeba przeżyć pierwsze półtorej godziny. Trzeba, bo bez tego ostatnie pół nie byłoby takie fajne, takie między oczy. Typowe "zaskoczę ciebie" wlecze się, że idzie zejść - i nagle BUM. Jak w "Dogville". Tutaj sam zaskok jest zaskakujący: cisza po "ścianie dźwięku". Ale zanim co, jeszcze ponarzekajmy. O tej długiej burzy przed ciszą wiele Państwu nie powiem, bo z mojej strony odbiór był unplugged, dziewięćdziesiąt minut PRZEŻYWANIA w sensie "survival". Zresztą się domyślacie: dyskoteka pana Dżeka do rytmów Piernikowskiego i ruchów Prusaka (jest smak), granie do wskazówek Klaty, czyli delikatne to nie jest, głównie lampiłem się na scenografię, bo wyobraźnia Justyny Łagowskiej jest nie do podjebania. Zorganizowała "były basen" z zaciekami i z konstrukcją w stylu "Kevin sam w domu", która szybko przejdzie kontrolowaną reakcję łańcuchową, w sensie się rozwali, i tyle ją widzieliśmy. Taki rozplan, że się nie domyślisz, ile tam jest pochowane, nawet głowa Pawła Kruszelnickiego rodzi pytanie, czy jest żywa. Akcja rusza z offu, z nagrania; gdy grają na żywca, wrażenie jest podobne, jakby ktoś ich puścił z YouTube'a. Tyle fajnie, że witamy Monikę Frajczyk w naszym ukochanym playhousie i, po latach, Zbigniewa Kosowskiego. Frajczyk jest "rekrutacyjnym" strzałem w dziesiątkę, NIESAMOWITA we Freudowskim sensie obecność i uroda. Głos też ma kampowy. Komentuję "warunki" aktorów tylko dlatego, że to ich narzędzie pracy. Zbigniew Ruciński jako "hardkorowy dziadziu" wyjęty z zespołu Kiss, żeby pasowało do postaci o nazwisku Morten Kiil. Dialogi o wodzie, o gazecie i "o wielu jeszcze innych rzeczach" (cyt. za Radosław Rychcik streszczający swego "Diabła"), zawsze można doczytać, nowe tłumaczenie wydał Czuły Barbarzyńca. No to czas na bum.

JULIUSZ CHRZĄSTOWSKI. Tak, to już. To jest to wielkie coś. Po co go oglądać? BO JEST. Zobaczycie, zrozumiecie. Ciekawe, co Wam powie, mnie zapytał, czy recenzja będzie dobra. Pokazałem kciukiem w dół, bo "jeszcze nie wiedziałem" (por. "on jeszcze nie wie"). Aktor zostaje z nami sam, światła na nas i na niego, zaczyna się jakby stand-up, lecz bez mikrofonu i na niewesoło. I już nie wiesz, czy nagroda imienia Zelwerowicza, którą dostał ostatnio, to większy zaszczyt dla niego czy dla tej nagrody. Półimprowizowana konfrontacja jest niby o smogu, niby o uchodźcach, niby o tym, co się nawinie, bo na przykład widz wychodzi i można się odnieść. A żołądek mi wykręca. Dobra, to otwartym tekstem. Juliusza Chrząstowskiego obsadza się w celach ostrzegawczych, jak w Starym Testamencie proroków ("Oresteja": "bogowie widzą plugastwa wszystkie na TEJ ziemi", "Bitwa warszawska": "ten deadline to już jest", "Towiańczycy": "tańczmy, dopóki w piwnicy gniją tylko jabłka", "nie-boska komedia": "na dwa dni przed wybuchem zarazy", "Gorgonowa": "wierzyłem, że wisi nade mną fatum"). Smog, uchodźcy, wychodzenie - okej, mamy to, a co jeszcze MOŻEMY MIEĆ? Podpowiedź ze sceny: "wyjdzie szydło z worka" i "za dwa miesiące ten dowcip będzie na indeksie". Nie wiem, co o tym myślę, bo we wróżkę się nie bawię, a czarnowidzenie jest zawsze najprostsze ("przyszłość, gdzie zawsze jest pusto i gdzie cóż łatwiejszego jak zobaczyć śmierć"). Nic nowego, elita jest w końcu "die klagende Klasse", grupą zawodowych niezadowolonych, i wie tyle, że jest źle albo będzie źle. Ale co by nie mówić, strategia "na wszelki wypadek" daje niezłego widowiskowego kopa. Klata zrobił spektakl pożegnalny na zaś, albo żeby "zepsuć im fun", albo jako przeciwzaklęcie. Dwa lata temu, na inaugurację, wjechał trumną na scenę, co w przesądach teatralnych ma znaczyć koniec kadencji. I pamiętacie, co się wtedy stało: wcale nie tak dużo, z pracy nie wyleciał. Teraz rzuca na ścianę "mane, tekel, fares", bo jak wylatywać, to z klasą, z REŻYSERIĄ, w biblijnej oprawie. I samemu sobie wskazać drzwi: nad wyjściem, którym wypraszał z "Damaszku", wisi we "Wrogu" oczojebne "EXIT". Zresztą może będzie jak poprzednio i skończy się na gardłowaniu (przedstawienie daje próbkę: "won!", "wy-pier-dalać!", "huju" [!]). "Podtytuł spektaklu mógłby brzmieć Co jest lepsze od prawdy?" ("Rzeczpospolita" z 2 października 2015). Albo w tradycji Wojciecha Farugi, nałogowego podtytularza: "Najgorsze przed nami". PLANDEKĄ NAS PRZYKRYJĄ.

Nie chciałbym skrócenia tej kadencji o głowę, bo choć Jan Klata jest scenicznym trollem, to w rodzaju "Jan Kapela", DOBRYM trollem, który nie uważa, że "wszystko, co powstaje, do wytępienia tylko się nadaje" (Johann Wolfgang von Goethe), którego ambicją nie jest, "żeby nie było niczego" (Krzysztof Kononowicz). Ta trollerka coś TWORZY i można się zapoznać, polecam zwłaszcza tytuły kończące się na "u": "Do Damaszku", "Król Ubu" i "Wróg ludu". I tak na koniec, gdyby ktoś zapomniał, kto "za Klaty" zjawił się (choćby ponownie) w zespole aktorskim Starego Teatru: Bielenia, Czarnik, Frajczyk, Kosowski, Krzyżowski, Majnicz, Nieradkiewicz, Polak, Pomykała, Ścisłowicz, Wasilewska, Zarzecki.

**

WRÓG LUDU, Narodowy Stary Teatr w Krakowie, reżyseria Jan Klata, tekst Henrik Ibsen w tłumaczeniu Anny Marciniakówny, dramaturgia Michał Buszewicz, scenografia, kostiumy, światło Justyna Łagowska, muzyka Robert Piernikowski, choreografia Maćko Prusak, obsada Bolesław Brzozowski / Paweł Kruszelnicki, Bogdan Brzyski, Juliusz Chrząstowski, Monika Frajczyk, Zbigniew Kosowski, Radosław Krzyżowski, Michał Majnicz, Zbigniew Ruciński, Małgorzata Zawadzka. Byłem 3 października 2015.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji