Labirynt z kadzidłami
Biją dzwony i rozlegają się kościelne śpiewy. Wprowadza to od razu w klimat "Urzędu". Tak, właśnie głośny, na równi niemal ze "Spiżową bramą" - "Urząd" Tadeusza Brezy został, po wcześniejszym spektaklu krakowskim i po znakomitym przedstawieniu telewizyjnym, wystawiony w stołecznym Dramatycznym, w adaptacji i reżyserii Władysława Krzemińskiego. Po chwili, po dzwonach i śpiewach, kurtyna idzie w górę i ukazuje się wielka, monstrualna, kapiąca złotem, dostojeństwem i wypełniona posągami, scena przypominająca labirynt. Jest to umowna i symboliczna sceneria. Ma wyobrażać, zgodnie z myślą książki, labiryntową zawiłość watykańskiego urzędu, jedną z sal w tym państwie tysiąca czujnie strzeżonych drzwi.W głębi tej złotej sceny, w jednych z drzwi staje On. Tak to określa program. Syn konsystorza z Torunia. Staje, rozgląda się, dziwi. Polak na salonach watykańskich. Przypomina się Kordian, który przyszedł do papieża po błogosławieństwo dla umęczonego narodu, a usłyszał, że mech się Polacy modlą i słuchają cara. Syn konsystorza toruńskiego przyjeżdża jak wiadomo, w dużo skromniejszej sprawie - w sprawie swego skrzywdzonego przez polską kurię ojca i nawet nie dotrze do papieża. Po wszystkich perypetiach z zamkniętymi bezdusznie drzwiami urzędu watykańskiego dostanie się wreszcie przed oblicze starego, zgrzybiałego kardynała, ale usłyszy podobną odpowiedź: "No, jak tam u was synu? A kiedy wyjeżdżasz? To dobrze, dobrze, że wyjeżdżasz...".
Dostatecznie jest u nas "Urząd" znany, bym miał go szerzej prezentować. Dostatecznie też wiele razy porównywano go z Kafką i jego zimnym światem. Człowiek w trybach bezdusznej, biurokratycznej machiny, od której machina watykańska niczym się nie różni. Od drzwi do drzwi i zimne, obojętne spojrzenia urzędników w sutannach. Niech pan przyjdzie jutro, niech pan przyjdzie pojutrze... "Skrzywdzono pana ojca? Ależ nie ma żadnej krzywdy. Nie mamy na to żadnego potwierdzenia na piśmie"... A do tego wszystkiego dochodzi jeszcze to, skąd przybywa "skrzywdzony". "Pan z Polski? Zza żelaznej kurtyny?". I spojrzenia jeszcze bardziej zimne. Bezduszny urząd bezdusznych polityków. W rezultacie "skrzywdzony" usunięty zostanie nawet z biblioteki watykańskiej, zostanie zmięty, wyżęty i pokonany. Tak się skończy, zresztą autentyczna w realiach. wizyta watykańska współczesnego Kordiana. Jest bezsilny i w pewnym momencie z rozpaczą zawoła: dość, dość. Będzie to kapitalna reżyserska scena. W pewnym momencie, zza kulis, jakby przez dziesiątki drzwi wychodzą postacie z kobitkami w ręku i kołacząc otaczają siedzącego w milczeniu i załamaniu bohatera. Klekot kołatek rośnie i wtedy z krzykiem "dość" syn konsystorza zerwie się... Po tej scenie reżyser wprowadzi jeszcze tłum biblijnych postaci i każe im odegrać biblijny moralitet o fałszywym miłosierdziu. Będzie to już jednak zbędna przysłowiowa kropka nad "i".
Tak właśnie z tym scenicznym "Urzędem" jest. Jest bardzo nierówny. Pomysły i reżyserskie dobre i zarazem obok - pomysły, które stawiając ową kropkę nużąco przedstawienie rozciągają, gubiąc jego rytm i dramatyczny i nerw. Trzy bite godziny. Scenografia sama w sobie piękna, zgodna zresztą z założeniami reżyserskimi, a zarazem przytłaczająca problem i niezbyt we wszystkich sytuacjach funkcjonalna. Przedstawienie telewizyjne "Urzędu" trwało o połowę krócej i rozgrywane było w skromnej, kameralnej scenerii, a powiedziało o wszystkim dostatecznie mocniej. Uczmy się z telewizji. Andrzej Łapicki gra tu główną rolę zręcznie i jak zwykle błyskotliwie, ale nie ma wyraźnej koncepcji: ma grać człowieka, któremu powoli otwierają się oczy i spada w przepaść rozbitych złudzeń, a gra człowieka, który jakby od razu wie, co go w urzędzie watykańskim może spotkać. Nie zadowala też w drugiej głównej roli urzędnika watykańskiego, profesora Campilli, włoskiego przyjaciela konsystorza z Torunia - Jan Swiderski. Gra tego "przyjaznego" profesora z potrzebnym podtekstem ironicznym, ale jednocześnie kompromituje go środkami niezbyt wyszukanymi, mało "profesorskimi". I tak dalej, i tak dalej. Świetna scena i świetna gra, a zarazem obok scena, na którą trzeba się zżymać. Powodzenie? Mimo wszystko raczej pewne. "Urząd" Brezy ma już dostateczna sławę