Artykuły

Sztuka nieambitna?

Mieliśmy czarną serię widowisk teatralnych, filmów, programów telewizyjnych, które stawiały sobie zadanie dostarczenia rozrywki zwykłemu, przeciętnie wymagającemu odbiorcy, szukającemu w teatrze, w kinie, w telewizji odpoczynku, zabawy, odprężenia. Otóż dzieła te okazały się - łagodnie mówiąc - nieudane. Darujmy sobie podawanie ich metryczek, zawierających tytuły, nazwiska autorów i realizatorów. Nie tylko z poczucia fałszywej delikatności; także dlatego, że zna je w tej chwili cała Polska. Bo cała Polska dotknięta została skutkami tej radośnie nieudolnej twórczości. Łatwiej przeboleć niepowodzenie widowiska ambitnie zamierzonego, adresowanego do wąskiego grona widzów, któremu zawsze towarzyszą profesjonalne grymasy pisanej opinii. Tu jednak porażkę poniosły produkcje przygotowane z myślą o masowej widowni. Widowni nieprzygotowanej - jak się to mówi, widowni - jak się sądzi - mało wymagającej, gotowej przełknąć wszystko, co jej zostanie zaprezentowane. Otóż nieprawda. Klęska tych wytworów twórczości masowej odczuta została w sposób dotkliwy. Tak samo dotkliwy, jak niepowodzenia ostatnich festiwali piosenkarskich, opolskich i sopockich. I tylko jedno uchroniło nas tym razem od debaty ogólnonarodowej, z interpelacjami sejmowymi włącznie: że na porządku dziennym znalazły się w tym samym czasie sprawy znacznie ważniejsze dla życia kraju.

Szkoda jednak, że tak się stało. Szkoda że publicystyka chciała albo musiała nabrać w tej sprawie wody w usta, że echa tych spraw odezwały się jedynie głosem wstydliwym w marginesowych kącikach prasy, w drukowanych nonparelem listach do redakcji. Bo sprawa była i jest poważna. Może właśnie rozmowa o stanie rozrywki w Polsce, o serialach telewizyjnych, o premierach w teatrach nieelitarnych, o operetce i o komedii użytkowej jest nam w tej chwili bardziej potrzebna od niedawnej połajanki na temat pomysłów reżyserskich, od nękającego środowisko teatralne pytania o to, czy istnieje bądź nie istnieje dramaturgia współczesna? Sądząc wedle tego, jaki jest zakres oddziaływania "Snu srebrnego Salomei" i "Doktor Ewy", jakie są skutki społeczne nieudolnie przygotowanego warsztatu reżyserskiego granego pięć razy na scenie studyjnej i nieudolnie skleconego scenariusza w teatrze dla "zwykłego", "masowego" widza - tym właśnie tematem warto się było w pierwszym rzędzie zająć. Rozgrzeszyliśmy się jednak pozornie logicznie brzmiącym usprawiedliwieniem: sztuka nieambitna, sztuka popularna nie może być dobra. To, co jest masowe, nie jest warte analizy krytycznej. Z góry wiadomo, że ta kategoria widowisk musi być nędzna.

Sztuka nieambitna? Ci, którzy słuchali Edith Piaf, którzy oglądają westerny, którzy z rozrzewnieniem wspominają "West Side Story", "My Fair Lady", "Olivera Twista", tracą nagle ochotę do poważniejszego interesowania się sztuką popularną z chwilą, gdy jest ona płodem autorów i realizatorów rodzimego chowu.

Jest to myślenie na tyle powszechne, że aż zastanawiające. Sztuka przeznaczona dla masowego odbiorcy - nieambitna, programowo nieudolna, bez znamion profesjonalnego rzemiosła? To, co powinno być oczkiem w głowie dyrekcji teatrów, wytwórni filmowych, redakcji telewizyjnych, co powinno być dziełem fachowców o najwyższych kwalifikacjach - oddane w ręce miernych realizatorów, pozbawione kompetentnej opieki artystycznej, pisane i firmowane przez twórców ostatniej i przedostatniej gildii, beztrosko akceptowane do upowszechniania przez komisje, ciała doradcze, tolerowane przez przedstawicieli mecenatu? Jest w tym coś niepojętego. Zwłaszcza, gdy uświadomimy sobie, że dzieje się to w państwowych placówkach artystycznych, za państwowe pieniądze, za przyzwoleniem państwowych instytucji polecających. I w niekomercjalnych celach.

Na jednym biegunie mieści się Szekspir, Norwid i Różewicz, na drugim biegunie odnajdujemy "Wariata", show barburkowy, opowieść o przygodach szejka w Warszawie. I nikt się tego nie wstydzi. Nikt nie zauważa w tym nic nienormalnego. Są przecież artyści i rzemieślnicy, jest sztuka ambitna i jest użytkowa sztuka masowa, cenimy talent tych, którzy przecierają nowe drogi sztuki i tolerujemy nieudolność powielaczy igrzysk dla przeciętnego zjadacza chleba.

Tak, wiadomo, że brak jest nam fachowców w tej dziedzinie. Że kształcimy i wychowujemy w pierwszym rzędzie artystów, którzy zajmują się twórczością na piętrze najwyższym kultury narodowej, niechętnie spoglądających na to wszystko, co uznane być może za dzień powszedni sztuki. Że każdy, kto zechce z własnej woli zejść poniżej poziomu twórczości ambitnej, narazić się może na śmieszność, wzgardę, politowanie. Nic dziwnego, że w tej sytuacji wielkie obszary sztuki uznanej za użytkową wypełniane są radosną twórczością miernot i pseudofachowców. Ci, którzy piętnaście razy skompromitowali siebie i gatunki sztuki przez siebie uprawianej, są w dalszym ciągu jedyni, niezastąpieni, poszukiwani.

Ale przecież ten dziwaczny stan rzeczy nie odbiera nam prawa do zapytania, czy rzeczywiście sztuka popularna musi być sztuką nieambitną. Czy fachowości wymagać trzeba jedynie od twórców sztuki, której nazwa pisana jest z dużych liter, której powstanie jest dziełem natchnienia, dla której rzemiosło i uznanie przez zwykłego widza są czymś w rodzaju obelgi? Jest coś niezdrowego w sytuacji, która premiuje obojętnym wzruszeniem ramion to wszystko, co jest nieudolne - bo mało ambitne. Ambitne mogą być intencje. Ambitny może być także zamiar zrobienia w sposób uczciwy, fachowy i udany tego, co z góry jest adresowane do wielu odbiorców. Zdaje się, że to drugie jest dziś w Polsce dużo rzadsze. I trudniejsze do stworzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji