W cieniu Chopina (fragm.)
>>> Na zakończenie odnotować wypada wizytę Arthura Millera i premierę jego głośnej sztuki "Po upadku". Właśnie wróciłam z Teatru Dramatycznego, gala niemała, na widowni był nawet pan w smokingu, którym okazał się Leopold Tyrmand jak łatwo się domyśleć - dążący z Pałacu Kultury wprost na doroczny bal do Teatru Narodowego. Byli także licznie reprezentowani krytycy, kierownictwo Ministerstwa Kultury, a także wielbiciele talentu Jana Świderskiego. Były oklaski, a nawet mała owacja. No cóż, na gusty i upodobania widowni nie ma określonej recepty. W moim głębokim przekonaniu sztuka jest mierna, naładowana pseudofilozofią, uparcie przywołująca na myśl autobiografię pisarza, epizody z życia i tragiczną śmierć Marilyn Monroe. Miller w, programie wypiera się tych skojarzeń wprost, choć nie wypiera się faktu, że brzmią tu pewne elementy osobiste. To, co ma nam jednak w tej pozycji do powiedzenia i zaproponowania, niełatwo zaaprobować. Teatr Dramatyczny próbował "Po upadku" przez kilka miesięcy, były to uparte wysiłki, by pokonać materię sztuki, nadać jej jakiś wyraz, formę teatralną. Jeżdżono nawet do Wiednia, by zapoznać się z tam granym spektaklem. W rezultacie przedstawienie jest dość interesujące - nadspodziewanie znakomicie daje sobie radę z trudną rolą Maggie - Elżbieta Czyżewska uwagę przykuwa jak zwykle Jan Świderski. Na sensację i rozgłos można liczyć.
Miller twierdził uparcie, że jest to najlepsza inscenizacja jego sztuki na kontynencie europejskim. Twierdził to w rozlicznych wywiadach, zastrzegając się przed tym, że takowych nie będzie pod żadnym warunkiem udzielać. Widać, pokonali go wytrawni warszawscy, dziennikarze.