Artykuły

Melodramat w stylu amerykańskim

Teatr Dramatyczny chce nas przy­chylnie usposobić do nieznanego nam autora Franka D. Gilroy'a. W programie można przeczytać, że na­leży on do kręgu pisarzy znanych i uznanych, że jego literackiego ro­dowodu należy właściwie szukać w twórczości Ibsena, że młody Ame­rykanin gardzi pieniędzmi, bo chce pracować dla prawdziwej sztuki. Można też obejrzeć rozczulające zdjęcie: "Autor z żona z trzema synkami na łące przed swoim ma­łym domem w Monroe koło Nowe­go Jorku". I jeszcze: jego sztuki - jak głosi program - grane są w 12 krajach. Tych sztuk jest... dwie.

Pierwszą z nich "Kto zabił "wie­śniaka?", mamy okazję zobaczyć. Jest to opowieść o zmarnowanym życiu, nie spełnionych marzeniach-zawodach i rozczarowaniach. Sztu­ka rejestrująca losy ludzi złączo­nych ze sobą biegiem wypadków, kultywujących w sobie tę zależ­ność, starających się wyciągnąć z niej wnioski i konsekwencje. Je­den z bohaterów sztuki uratował na wojnie życie przyjacielowi, stąd przekonanie, że jest za to uratowa­ne życie za los drugiego człowieka odpowiedzialny. Tymczasem ten drugi nie jest szczęśliwy, nie umiał pokierować swoim życiem, zmarno­wał to, co dane mu było za cenę... drugiego zmarnowanego życia, je­den z przyjaciół jest śmiertelnie chory po otrzymanej ranie, drugi całkowicie przegrany. Chcą wobec siebie udawać, starała się być mę­scy, ukrywać prawdę o swoim ży­ciu. Są biedni. Ratują się przed całkowitą depresję tym, co jest tyl­ko iluzoryczną przyjaźnią.

Życie nie jest takie proste. Nie pozostaniemy jedynie z pytaniem: czy bohaterstwo, poświęcenie moż­na mierzyć doraźną opłacalnością? Bohaterzy amerykańskiej sztuki ze chcą przed nami odsłonić naga prawdę swoich losów, zrobią to z brutalną szczerością. I to już trud­niej zrozumieć, trudniej akcepto­wać. Jest jeszcze bowiem żona, nie szczęśliwa oczywiście. Jest jeszcze kochanek taki dziwny, niezupełnie chyba normalny. Jest jeszcze dziecko, skrywane przed oczami sąsiadów, przyjaciół, ciekawych. Dziecko nie jest istotą rodzaju ludzkiego, bo między obojgiem małżonków było "coś". Okrucieństwo losu? Szukanie mo­tywów postępowania w skrywa­nych głęboko psychicznych skrzy­wieniach czy urazach?

Frank D. Gilroy zna współczes­ność amerykańską, amerykańską literaturę, umie wykorzystać panu­jącą tam modę na dramaty psy­choanalityczne, napisał jednak tyl­ko melodramat w styiu amerykań­skim, Słucha się tego, szczególnie w pierwszej części, całkiem dobrze, trochę zresztą jak opowieści sensa­cyjnej. Dajemy sie wciągnąć i w prostych, codziennych zdaniach, szukamy podwójnych znaczeń, cze­goś, co symbolizuje coś więcej niż proste odruchy, zwykła logikę zda­rzeń. Mimo wszystko bowiem, lu­bimy czasem melodramaty, nienaj­lepiej zresztą napisane. Część dru­ga - leczy nas już całkowicie. Przedstawienie Małej Sceny Tea­tru Dramatycznego zrobione jest tak, że potrafi nas początkowo zainteresować, stwarzając pozory, i że uczestniczymy w przeżyciach ludzi choć na pozór zwykłych, ale obdarzonych intensywnością uczuć, głębią przeżyć. Zasługa to reżyse­rii JANA ŚWIDERSKIEGO, wydobywającej owo napięcie, zasługa doskonałych aktorów: przede wszy­stkim WIESŁAWA GOŁASA I ED­MUNDA FETTINGA, a także HA­LINY DOBROWOLSKIEJ. Również interesującej i sugestywnej sceno­grafii ZENOBIUSZA STRZELEC­KIEGO.

Po powrocie do domu, kiedy otrząśniemy się już z tego nastro­ju i z tych niesamowitości - pozo­staje uczucie prawie całkowitego zawodu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji