Etykieta zastępcza
Widzowie, usadzeni naokoło sceny jak sępy, wpatrują się w życie bohaterów tak jak w ustawiony w centrum telewizor
"Operę mydlaną" streszcza popisowe interludium Dymitra Hołówki, który umiejętnie dozuje wiedzę o swojej postaci. Zaczyna jako Sąsiad - w dresie, ze starą torbą, z której wyciąga umowę na instalację telewizji kablowej. Czyli akwizytor, pracujący za prowizję, głuchy na próby wyproszenia go za drzwi. Zatem cham, zacietrzewiony z powodu braku zgody na jedynie słuszne łącze równoległe. Figura skoncentrowanej nienawiści do inności.
Profity z tragedii
Zanim jednak reżyser Jan Bratkowski wykrzywi intrygę dramatu w tragifarsowej soczewce, do pewnego mieszkania w Budapeszcie zapuka Mężczyzna. Uśmiechnie się szarmancko, z teczki wyciągnie dokumenty, nie pozwoli się wyprosić. Przedstawi się jako przedstawiciel firmy oferującej za drobną prowizję przejęcie formalnej strony wniosku o odszkodowania wojenne. Bo z dokumentów wynika, że przysługują one właścicielce mieszkania. Dla Kobiety, lekarki, sugestia czerpania profitów z tragedii jej bliskich jest obrzydliwa. Lecz bardziej niepokoi ją trzymana przez agenta lista nazwisk. Jako dowód, że współcześnie, 50 lat po II wojnie światowej, wciąż aktualizuje się hitlerowskie ewidencje, na których ona, jako spadkobierczyni ojca, zamordowanego w obozie, figuruje jako Żydówka.
Spiro nie oferuje łatwych rozstrzygnięć, stawia za to gorzkie pytania o podstawy selekcji, nie tylko narodowościowej. Doskonale rozumieją to grający główne partie aktorzy. Barbara Dembińska (Kobieta) dotkliwie piętrzy wątpliwości, dlaczego, skoro wojna dotknęła wszystkich, odszkodowania należą się tylko Żydom. Autor przypomina, że obwołanie się Narodem Wybranym przez lud Izraela jest gestem z gruntu nazistowskim. Kobieta, świadoma krzywdzącego mechanizmu selekcji, nie godzi się przyjąć odszkodowania.
Juliusz Chrząstowski (Mężczyzna) wiarygodnie rozwija postać akwizytora: od niedowierzania - pierwszy raz spotyka się z pogardą dla pieniędzy - do irytacji niezrozumiałą dla niego postawą. Szydzi, że przy tak głębokim humanizmie Kobieta powinna stać się wegetarianką. I nagle pyta o źródło dochodów. Okazuje się, że lekarka rentgenolog utrzymuje się z promowania firm farmaceutycznych. Firm, które testują lekarstwa na ludziach w krajach Trzeciego Świata. Spiro drastycznie pokazuje, że współcześnie wciąż wyrabia się symboliczne mydło z ludzkiego tłuszczu, czerpiąc zysk z ofiar selekcji; że "opera mydlana" wciąż trwa.
Bariera powierzchowności
Bratkowski wplótł w spektakl i drugie znaczenie tytułu - apoteozę powierzchowności. Bo ludzi segreguje się tu - jak w serialach - szybko i bezpodstawnie. W świecie "Opery mydlanej" Spiro wsłuchiwanie się w drugiego człowieka zastępuje przylepiona mu pośpiesznie "etykieta zastępcza". Sąsiad, posądziwszy Mężczyznę o konkurencyjną sprzedaż kablówki, rzuca się na niego. Uspokojony, że Mężczyzna nie handluje telewizją, zmienia zdanie o 180 stopni. Przedstawiciel firmy mnoży w głowie twardą walutę, nie słuchając racji Kobiety. Ona z kolei, reagując alergicznie na samo hasło "pieniądze", zamyka przed nim drzwi, obrażona na rzeczywistość. Ale przed światem nie sposób się schować. Wystarczy popatrzeć na doskonałą scenografię Grzegorza Małeckiego: przez mieszkanie w poprzek dywanu szoruje ulica. Przez nieistniejące ściany wdzierają się dźwięki i pastiszowa muzyka Piotra Salabera: hałaśliwa czołówka serialu oraz sentymentalne melodie w chwilach zwierzeń bohaterów. Bo mimo prób postacie nie mogą przełamać bariery powierzchowności. Ani w relacji kobieta-mężczyzna (pada propozycja wspólnego wyjścia na chińszczyznę albo pizzę), ani nawet w relacjach rodzinnych. Syn (Paweł Kropiński) ucieka na kolejną imprezę, Córce (Magdalena Płaneta) chodzi wyłącznie o pożyczkę na grę na giełdzie; w wersji dla schorowanej Matki (przejmująca Maria Białobrzeska) oboje studiują. A jej nieżyjący od 50 lat mąż wciąż pracuje.
W naszym świecie "opery mydlanej" liczy się tylko szybka kwalifikacja: student, akwizytor, Żydówka. Na tej selekcji można jeszcze zarobić: czasem pieniądze, czasem święty spokój - za każdym razem jest to zysk z cudzego nieszczęścia.
Nikt nie uniknie uczestnictwa w tej "operze mydlanej". Widzowie, usadzeni naokoło sceny jak sępy, wpatrują się w życie bohaterów tak jak w ustawiony w centrum telewizor.