Ulica przecina życie
Teatr Nowy po "Hamlecie" i " Czarującej szewcowej" postanowił sięgnąć do dramaturgii współczesnej. Wybór padł na sztukę węgierskiego autora Gyorgy Spiro "Opera mydlana".
O sensowność wyboru można się spierać. Sztuka bowiem napisana jest boleśnie niebłyskotliwie, a na dodatek bardziej przypomina gazetową publicystykę niż dzieło sceniczne. W tym kontekście zasługują na uznanie realizatorzy i aktorzy, bowiem premierowa prezentacja w Małej Sali wypadła nadspodziewanie dobrze.
Bohaterami dramatu jest dwoje ludzi: mężczyzna niewiele ponad trzydziestoletni i kobieta przed pięćdziesiątką. On (świetny Juliusz Chrząstowski), typowy domokrążca, przybywa do jej mieszkania z niezwykle atrakcyjną ofertą: proponuje odszkodowanie za prześladowania Żydów. Zachowuje się tak, jakby usiłował sprzedać komplet eleganckich noży po niewygórowanej cenie z gwarancją i atrakcyjnym futerałem.
Nią (fantastycznie naturalna Barbara Dembińska) propozycja wstrząsa. Jako osoba inteligentna domyśla się, skąd ów człowiek, czy też firma, jaką reprezentuje, ma listę osób, którym takie odszkodowania mogłyby przysługiwać. Szokujące jest, że w pięćdziesiąt lat po wojnie sporządzone przez nazistów listy osób żydowskiego pochodzenia nadal funkcjonują, mało tego, są systematycznie aktualizowane.
Kobieta nie jest w stanie zgodzić się na przyjęcie pieniędzy, bo byłoby to handlowanie śmiercią podobne do tego sprzed pięćdziesięciu lat. Mężczyzna nie widzi w tym niczego niestosownego. Swoje zdecydowanie nieskomplikowane pojmowanie świata w wyniku dyskusji z kobietą, która zaczyna go fascynować, odrobinę przewartościowuje.
Ona, niestety, nie może pozwolić sobie na romans. W pokoju obok mieszka matka z objawami demen-cji (piękny i bardzo wzruszający epizod Marii Białobrzeskiej), którą musi się opiekować. Powinien też mieszkać syn, który stale ucieka w zabawę (Paweł Kropiński), powinna też i córka (Magdalena Płaneta), z matką niemająca żadnego porozumienia. No, może tylko w kwestii wyciągania od matki pieniędzy. Ale i główna bohaterka nie jest bez winy. Jej specjalnością stała się samotność, nie umie, a nawet chyba nie stara się dotrzeć do dzieci. Choć potrafi być imponująco stanowcza, zdarza się, że gubi się pośród nadmiaru problemów, czasem nie potrafi rozróżnić w hierarchii ważności.
Przedstawienie rzeczywiście nie byłoby niczym nadzwyczajnym, gdyby nie fantastyczna gra wszystkich aktorów (jest jeszcze potwornie prymitywny sąsiad w bezbłędnym wykonaniu Dymitra Hołówki). Zwłaszcza Dembińska i Chrząstowski doskonale potrafili znaleźć własne drogi, poruszyć tę delikatną materię warsztatu, która sprawia, że aktor nie "gra", tylko jest. Tak normalnie, tak prawdziwie.
Reżyserujący spektakl Jan Bratkowski znalazł w osobie Grzegorza Małeckiego idealnego scenografa do realistycznego odtworzenia współczesnego mieszczańskiego salonu i symbolicznego przeniesienia go na ulicę. Bo czyż nie jest tak, że przez nasze domy, naszą intymność, codziennie "przelewa się" ulica? Nieczuła, rycząca, groźna.