Artykuły

Tuwim na dziś

"Żołnierz królowej Madagaskaru" w reż. Tadeusza Bradeckiego w Teatrze im. Osterwy w Lublinie. Pisze Grzegorz Józefczuk w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Kiedy ulizany populista Andrzej Lepper zostaje wicepremierem IV Rzeczypospolitej, farsowy, ramotliwy wodewil z czasów międzywojennych staje się hitową satyrą na dzień dzisiejszy.

Przed premierą reżyser Tadeusz Bradecki zastrzegał, że żadnych współczesnych wtrętów w dziele Juliana Tuwima i Tadeusza Sygietyńskiego nie będzie, albowiem ta fantastycznie zwariowana farsa, jaką jest "Żołnierz królowej Madagaskaru" to samowystarczalny, znakomity materiał dla teatralnej zabawy - zabawy w konwencje. A jednak w pewnej chwili chciałoby się o Tuwimie krzyknąć: - Prorok czy co? Na przykład wtedy, kiedy prezes "Lilii radomskiej", mecenas Saturnin Mazurkiewicz, wdziera się za kulisy teatrzyku Arkadia, czyli do krainy Sodomii i Gomorii, aby ochronić młodego Władysława Mąckiego przed zgubnym wpływem długonogiej, frywolnej i obracającej mężczyzn wokół palca tancerki Kamilli. Saturnin za kulisy wpada z białą lilią - niczym z krzyżem - i z bogobojnym okrzykiem: "Przychodzę w imieniu rodziny!". Kogo wam przypomina? Jest więc w "Żołnierzu" krzywozwierciadlany, śmieszny, ale wcale niepłytki, wciąż aktualny, portret zakłamania i podwójnej moralności, demagogii każdej, także katolickiej maści, postępującego skundlenia świata. Lecz namalowany kreską lekką - farsy, gagów i humoru. Co więcej, "Żołnierz" jest z drugiej strony peanem na cześć lekkoduchowości, szaleństwa, świata jako flirtu i wariactwa. A również pyszną zabawą słowem, językiem, rozgrywaną na przykład zdrobnieniami, jak choćby sławnym ciapuchną czy sodomią i gomorią.

Co do zabawy w konwencje, Tadeusz Bradecki poszedł na całość, robiąc balet z zupełnie niebaletowych aktorek, co publiczności zapiera dech ze śmiechu. Kankan w wykonaniu takiego baletu to wielkie, niezapomniane przeżycie, clou tej inscenizacji. W ogóle z aktorów wyciskano siódme poty, bo przedstawienie jest bardzo ruchowe, ciągle gdzieś ktoś chodzi albo biega. A przecież mówić lub śpiewać w biegu, to nie jest prosta sprawa. Niestety, zespół naszego ukochanego teatru nie składa się z pieśniarzy. Inscenizacja Bradeckiego jest bardzo precyzyjnie pomyślana, każda scena rozpisana bez zarzutu, wszystko skonstruowane w całość o wyrazistej logice, lecz, jak na cierpliwość publiczności, najwyraźniej chyba za długie. Dlatego całość zachwyca, ale jakby niecała.

W postać Mazurkiewicza wciela się Witold Kopeć, który rolę buduje również na ruchu oraz na kapitalnym opanowaniu tekstu. Jego Saturnin przypomina kogucika krążącego wokół kurki, nie ma nic ze stetryczałego wdowca, lecz przeciwnie, tryska energią, radość łączy z zaskoczeniem, zadumanie z roześmianiem. Znakomita rola. Dialogi Saturnina z ezoteryczno-erotyczną Sabinką (Monika Domejko), a szczególnie ze sprytną, okręcającą mężczyzn wokół palca Kamillą (Katarzyna Skonecka) to słodki miód na serce teatralnego widza. Zresztą o każdym z aktorów wypadałoby tu skreślić ciepłe słowo.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji