Artykuły

Zarażanie powstania popem

Krzysztof Garbaczewski i Marcin Cecko w Muzeum Powstania Warszawskiego zdetonowali bombę. Chcieliście mariażu narodowej tragedii z popkulturą? No to ją macie, skumbrie w tomacie.

Tak mówią i między migające, gada­jące, interaktywne eksponaty mu­zeum wpuszczają... stado zombi. Za­nim parafrazą dialogu z "Boskiej ko­medii" Dantego wprowadzą nas w ko­lejne kręgi powstańczego inferna, przyjrzeli się temu, jak chcemy je pa­miętać i pokazywać. Weźmy zdjęcia z planu filmu "Miasto 44" Jana Komasy drukowane ostatnio w prasie na błyszczącym papierze. Pięk­ne, wystylizowane dziewczęta z opa­skami na ramionach. I sam reżyser - do­wodzi planem umazany sztuczną krwią. Inny obrazek warszawska restauracja reklamuje na Facebooku zestaw sushi w kształcie znaku Polski Walczącej i dwóch czwórek. Łajki sypią się gęsto. W kolejnym obrazie Komasy, zmonto­wanym z powstańczych kronik filmo­wych, klatki zostały pracowicie pokolo­rowane - bo inaczej młody widz myśli, że powstańcy byli czarno-biali, archi­walni, a tak - to powstanie jest jakby dziś. Członkowie grup rekonstrukcyjnych opowiadają, jak wspaniale się czują, gdy zakładają mundury. A w internetowych komentarzach - współcześni dwudziestolatkowie jakoś dziwnie pewni, że gdy­by powstanie wybuchło jutro, poszliby na pewno.

Garbaczewski i Cecko w gmachu Mu­zeum Powstania Warszawskiego doko­nali rzeczy trudnej: zrobili spektakl nie­jako wbrew tej świetnie zorganizowa­nej, pomysłowej i skutecznej instytucji. A bardziej może wbrew temu wszystkiemu, co zapoczątkowała ona w pol­skiej popkulturze, a co sprowadza się w gruncie rzeczy do komunikatu: "Po­wstanie było fajne".

Dlaczego "Kamienne niebo zamiast gwiazd" to ważny spektakl? Bo mówi mocno przeciwko "przemysłowi po­wstańczemu", który co roku w sierpniu zalewa łamy i ekrany.

Mamy tu wszystko, czego potrzeba do opowieści o powstaniu wedle współ­czesnych standardów. Piękne kobiety i przystojni mężczyźni na straconej po­zycji oraz dużo krwi. Obsada aktorska - doborowa. To co, rekonstruujemy?

"Żołnierzu pamięci, co ciebie kręci? Jakie baony, które rejony? Tamte kara­biny, no i te dziewczyny? Urwane koń­czyny? Strażniczko pamięci, co ciebie kręci?" - taki rap rozbrzmiewał w mu­zeum w nocy z czwartku na piątek. Jak zwykle w spektaklach Garbaczewskiego trudno dopatrzyć się tu linearnej fa­buły, a sceną rządzi anarchia. Jednak stoi za nią zamysł widoczny w obrazie, operowaniu kiczem i obsceną. Akcja roz­pina się gdzieś między sytuacją rodem z horroru klasy B a esejem o pamięci. Z jednej strony - rozbitkowie ze znisz­czonej cywilizacji osaczeni przez żywe trupy, z drugiej - rozważania o starej fo­tografii, w której świat chcą wniknąć współcześni bohaterowie. "Wczoraj" jest dla nich prawdziwsze niż "dziś" - ruty­nowe i bezbarwne.

"Kiedyś cegły będą nośnikiem pa­mięci. Jak dyskietki". Poetycki tekst Cecki spiętrza takie metafory, jednocześnie gra się tu środkami tandetnymi - strze­lające pistolety, sztuczne wnętrzności, makieta miasta burzona przy dźwięku "zakazanej piosenki". Nieudolny i przegięty odpustowy realizm - odpowiedź tym, którzy historię wolą "rekonstruować", zamiast ją przemyśleć.

Przedstawienie nawiązuje do ko­miksu "The Walking Dead", znanego w Polsce lepiej z serialowej adaptacji. W postapokaliptycznym świecie tego komiksu wirusem przemieniającym w zombi zarażony jest każdy. Podob­nie - zdaniem autorów spektaklu - jest z pamięcią zbiorową. Jednak w "Ka­miennym niebie..." dowodzą, że im bar­dziej pamięć powstania jest na każdym kroku eksploatowana jako fundament polskiej tożsamości, tym bardziej sta­je się komiksowa i przez to oderwana od prawdziwej historii. Stąd decyzja, by zamiast opowiedzieć, jak było "na­prawdę", pokazać epidemię pamięcio­wej obsesji, od której nie ma ucieczki. Co więc robić?

"Trzeba zniszczyć materiały - one za­wsze będą służyć przeciwko wydarze­niom" - pada w pewnym momencie ra­dykalna, obłędna odpowiedź. Ale spek­takl nie wzywa do zbiorowej amnezji. Mówi tylko o uwiedzeniu przez obrazy. Np. powstańcze fotografie dają złudze­nie, że wiemy, jak to wyglądało, gdy wo­kół umierali ludzie i gniły rany, gdy przed śmiercią uciekało się kanałami. Taki spa­cer zresztą można powtórzyć w muzeum - ale oczywiście bez smrodu ścieków i ry­zyka śmierci. Paradoksalnie, im więcej takich atrakcji, tym bardziej powstanie traci swoją realność. Cecko porównuje postaci żołnierzy do figurek z gry "Warhammer".

Odpowiedzią na tę dokumentalną fikcję jest fikcja ostentacyjna. Na ekra­nach, w filmach wideo Roberta Mlecz­ki, dostajemy wydestylowaną z wy­obrażeń o powstaniu: czar i wdzięk mło­dych ludzi - aktorek i aktorów, już bez "wojennej" charakteryzacji. Jak zdjęcia z serwisu Instagram - wyestetyzowane, przebarwione portrety postaci w styli­zowanych pozach. Brakuje tylko lapto­pów, przed którymi zastygli, w marze­niu o wielkim czynie.

Ten spektakl nie ma służyć uczeniu historii i o powstańcach. To spektakl o nas, nie o nich. Mówi o tym, jak to się stało, że tak wielu polskich uczniów wierzy dziś, że powstanie zakończyło się zwy­cięstwem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji