Gulgutiera w Teatrze Studio
Pewnego pięknego poranka, bodaj w okresie przygotowań do wystawienia "Śmierci na gruszy" w Ateneum, spacerowałem po Wybrzeżu Kościuszkowskim w towarzystwie Józefa Szajny, gawędząc o różnych sprawach. Zaczęliśmy wspominać premierę "Pustego pola" i wtedy uczyniłem uwagę, że dokonał on drastycznych zabiegów na tekście sztuki. Rozbił jego strukturę, czyniąc z realistycznego awangardowy dramat nonsensu, zbudowany ze strzępów zdań, uwag, myśli. W przedstawieniu rola wiodąca przypadła obrazowi, któremu zaledwie towarzyszyło słowo wyrwane z kontekstu, uwolnione z więzi logicznych, brzęczące niespokojnie po scenie... I wtedy Szajna powiedział: "Wie pan, ten spektakl najlepiej wypadł na festiwalu we Florencji. Tam ludzie już nic nie rozumieli z tekstu, nie znali przecież języka. Słowa stały się tylko dźwiękiem..."
Identycznie dzieje się na ,,Gulgutierze" w Teatrze Studio. Wszystko zostało sprowadzone do ożywionej scenografii, plastyki, dynamicznych obrazów goniących jeden za drugim. Obrazów, w których słowa stanowią jedynie zbitki dźwięków, ilustrację "muzyczną" spektaklu pozbawioną niemal do cna wartości znaczeniowych. Zresztą może i lepiej, ponieważ te strzępki zdań, które docierają do uszu PT. Publiczności, nie wzbudzają żalu za resztą zgubioną w toku zabiegów inscenizatorskich. Z magmy czczej gadaniny, poprzetykanej cytatami z klasyków rodzimej literatury i żarcikami opartymi na eksploatacji "słów grubych", nawet najznakomitsi aktorzy nie są w stanie ulepić czegokolwiek z sensem. Reżyser - co należy do zwyczaju u Szajny - poddaje świat totalnej destrukcji. Zarówno wtedy, gdy jest nim jego własny i Marii Czanerle tekst, jak i wtedy, gdy jest to cudzy spoisty dramat czy zwarta komedia. Owa destrukcja nabiera sensu, gdy niszczy silne, zwarte struktury dramatyczne, jest zabiegiem zbędnym gdy dotyka tworzyw zetlałych, rozłażących się samorzutnie. Szajna mógł z równym powodzeniem skomponować przedstawienie korzystając z książki telefonicznej, urzędowego rozkładu jazdy, czy słownika polsko-węgierskiego. Może byłoby to nawet lepsze, gdyż w każdym z tych wypadków natrafiałby bardziej zwarte, oporniejsze wobec ataków, konstrukcje.
I tak o ile tekst literacki ostatniej premiery Teatru Studio uważam za całkowite nieporozumienie, to nie mógłbym powiedzieć tego samego o stronie wizualnej spektaklu. Jest w nim kilka niezwykle interesujących scen, zaskakujących świeżością, bogactwem pomysłów i wrażliwością plastyczną inscenizatora. I to pomimo obsesji tematycznej (Lager, zniszczenie, śmierć), pomimo natrętnego nawracania do wykorzystanych już uprzednio chwytów (taczki - "Akropolls", kółka rowerowe - "Śmierć na gruszy", koza - "Rewizor", czerwone drabiny - "Łaźnia", emaliowane miednice - "Witkacy" itd.), pomimo degradowania aktorów do funkcji żywych elementów scenograficznych. Szkic do "Makbeta" rozegrany przez nad-marionety z Bread and Puppet Theatre rodem, pełznący w czerwono zakratowanej przestrzeni tłum "heftlingów", umywanie rąk i braterski łańcuch splecionych dłoni, wznoszenie barykady ze śmietniska rzeczy i jeszcze kilka scen - to znaki autentycznego talentu Szajny, to przebłyski studia wykraczającego już poza teatr, w powszechnym tego słowa rozumieniu. Ale przecież nie starcza tego na cały spektakl, reszta jest tylko chaosem gulgutiery! A pojedynki na protezy ortopedyczne, kostiumy stwarzające wrażenie, że się nam demonstruje aktorów obdartych ze skóry, czy z rozpłatanymi brzuchami, cały ów teatr pseudo-okrucieństwa zostawmy studentom. To dobre dla młodzieży, choć i ona też nie wierzy w duchy i "czarnego luda".
O aktorach spełniających głównie funkcje scenograficzne, trudno powiedzieć cokolwiek. Leszek Herdegen (Animator) zajęty przenoszeniem różnych rekwizytów zdołał powiedzieć pięknie parę oderwanych zdań, podobnie jak Czesław Roszkowski (Pobiedonosikow) zarysował sylwetkę bohatera z Majakowskiego. Ale trudno odgadnąć czy to właśnie było ich zadaniem. Reszta została pozbawiona własnych osobowośd fizycznych l psychicznych. Być może, takim był zamiar reżysera?
Z tekstu "Gulgutiery" zdołałem wyłowić zdanie, które brzmi: "Ludzi wychowuje się według potrzeb: artystów przeciw krytykom, krytyków przeciw artystom". Generalnie tej opinii nie podzielam, natomiast zastanawiam się, dlaczego chcą mnie na gwałt wychowywać przeciw Teatrowi Studio? I to właśnie w tymże Teatrze.