Metafizyka dwugłowego cielęcia
Oglądając to przedstawienie miałem chyba zły dzień, a może sytuacja biometerologiczna była niepomyślna, w każdym razie przyszło mi do głowy, że albo Witkacy nie jest jednak dobrym dramaturgiem, albo to nie jest dobre przedstawienie jego dramatu, albo nasza epoka nie jest tą, w której dramaturgia Witkacego mogłaby być odbierana szczerze i autentycznie jako interesująca, aktualna sztuka, albo też reżyser nie znalazł transmisji myślowej i artystycznej, którą potrafiłby przeprowadzić między naszą epoką, naszymi problemami, moim zainteresowaniem - a tamtą epoką, tym tekstem, ówczesnymi problemami.
Znów przyszło mi do głowy, że aby grać Witkacego dobrze, trzeba być artystą miernym, trzeba na to złych aktorów, bezmyślnego reżysera i głupiej tradycji teatralnej. Tutaj natomiast reżyser był niezły, miał własną koncepcję sztuki, aktorzy byli dobrzy, znani i lubiani w naszym mieście, scenografia była bardzo interesująca a w efekcie cały czas miałem wrażenie, że wszyscy się w tej sztuce straszne męczą. Lub też inaczej mówiąc - że to co grają, to nie jest to, co chcieliby grać. Starają się co prawda przezwyciężyć jakąś nieznaną trudność, lecz nie udaje im się to. Może ta trudność leży w obcości epoki lat dwudziestych (gdy ten dramat powstawał) naszej epoce; może jest to obcość bijąca z całego dzieła Witkacego; może wreszcie wypływa ona z braku podstaw historycznych, kulturowych i estetycznych między nami a nimi - ludźmi roku 1920?
Sądzę, że przyczyną jest właśnie ostatnia z wyliczonych możliwości. Witkacy w "Metafizyce dwugłowego cielęcia" nic tylko przedstawia świat, który już zniknął, ale przede wszystkim dokonuje parodystycznego zburzenia tego nieistniejącego już świata. Stąd ogromna trudność dla współczesnego odbiorcy: nie tylko musi rekonstruować na podstawie tej sztuki stronę faktyczną utworu, jego podłoże psychologiczne, artystyczne itd.; lecz także jest zmuszony obserwować, jak autor rozprawia się z tym rekonstruowanym światem.
Jest takie proste prawo: aby zrozumieć pewne dowcipy, trzeba żyć w tym samym kręgu co ten, który je opowiada. Do rysunków satyrycznych sprzed dwudziestu lat dzisiaj trzeba by ogromnych komentarzy. Aby zdać sobie sprawę, z czego chciano się wtedy śmiać i z czego się śmiano - trzeba pamiętać tamtą epokę lub przeprowadzać studium historii obyczaju. Komu dzisiaj na przykład wywoła uśmiech na oblicze powiedzenie "wysiada demokrata z demokratki"? Chyba nikomu. Dwadzieścia kilka lat temu był to dobry dowcip. Podobnie i z Witkacym. Żeby zrozumieć cały okrutny żart zawarty w jego sztukach, w tej sztuce choćby, trzeba by znać tamtą epokę, a w szczególności: doniesienia prasowe, zwłaszcza z dzienników tzw. "brukowych" na temat ekscesów tzw. "lepszego towarzystwa" w koloniach angielskich i holenderskich na Pacyfiku. Trzeba by znać potoczną wtedy produkcję szmiry sensacyjnej, pornograficznej i pseudopsychologicznej, która umiejscowiona jest w tropikach. Wtedy bowiem temat ten stał się modny. Chiny i morza południowe, obnażone Tahitanki i ziemski raj na Bali. Dalej - ważne byłyby doniesienia amerykańskich popołudniówek o romansach na jachtach miliarderów, które krążyły po morzach koralowych wiozą na swoich pokładach gwiazdy filmowe i młodych milionerowiczów lub młode milionerzanki i filmowych amantów. Trzeba by znać te wszystkie "Tajemnice Hongkongu", "Zemsty wodza", "Czerwone kwiaty jej warg", "Chore tygrysy salonu" itd. Trzeba by znać także atmosferę lepszego towarzystwa europejskiego - z Londynu i Paryża, które wśród szałów narkotycznych, jazzowych, erotycznych i alkoholowych; wśród krachów giełdowych, wśród podniecających i niebezpiecznych podróży egzotycznych śniło swój sen o upadku mieszczańskiego świata,
Właśnie to sprzężenie - nowoczesnych środków komunikacji, wielkiego światowego stylu, z elementami krytyki kultury współczesnej, z elementami jej zdegenerowanej i świadomej własnej ułomności teorii - wszystko to leży u podstaw dramatów Witkacego. Ale tego wiedzieć widz nie ma obowiązku. To powinien wiedzieć twórca teatralny i z wiedzy tej winien wyciągać konsekwencje. Winien widzieć związki między szmirą ówczesną a dramatem Witkacego, między burleską filmową a tymże dramatem. Niestety. Jeszcześmy się nie doczekali takiego przedstawienia. I nie jest takim przedstawieniem to, co pokazano nam w Teatrze im. J. Słowackiego.