"Szkoda wąsów"
Właściwie to znowu Leonowi Schillerowi zawdzięczamy ten uroczy spektakl. Znowu - bo odgrzebał go "z pyłu zapomnienia",jeszcze zresztą za swoich lat młodzieńczych, a później przygotował adaptację tej komedioopery czy - jak określał ten gatunek sceniczny - śpiewogry i wystawił z muzyką Feliksa Rybickiego w 1938 r. w Warszawie. Dziesięciolecie śmierci Schillera było niewątpliwą inspiracją dla przypomnienia tego klejnociku scenicznego, który znowu miał szczęście do jubilera: śliczną jego oprawę zawdzięczamy Irmie Czaykowskiej(reżyseria) i Zenobiuszowi Strzeleckiemu(scenografia).
Ale jest też rzadka okazja przypomnienia w paru słowach właściwego twórcy "Szkoda wąsów". Ludwik Adam Dmuszewski to jedna z najbarwniejszych i najbujniejszych postaci warszawskich z pierwszej połowy XIX w. Komediopisarz, tłumacz, aktor, dyrektor teatru, dziennikarz, redaktor, wydawca - i to nie kolejno - łączył przez blisko pół wieku niemal wszystkie stanowiska i funkcje. K. Michałowski wymienia w "Operach polskich" przy nazwisku Dmuszewskiego aż dwadzieścia siedem tytułów libret. Prapremiera interesującej nas tu "śpiewogry" odbyła się równo 109 lat temu w Warszawie (a więc nie byle jaka "rocznica" i okazja do przypomnienia), potem grywano ją w innych miastach, z różnym podkładem muzycznym, m. in. W. Simona.
Obecne przedstawienie w warszawskim Teatrze Dramatycznym (warte dużej sceny, idzie w Sali Prób) grane jest w kształcie Schillerowskim a więc i z muzyką Rybickiego. Wodewilowa ramotka o zwietrzałych już sprawach obyczajowych nabrała na tej scenie wiele wdzięku, lekkości, dowcipu - więcej tu smakuje się Leona Schillera, pyszną robotę reżyserską Czaykowskiej, niż starego Dmuszewskiego. No ale bez niego nie byłoby tego przedstawienia.
Poza wielu przyjemnościami dodatkowa satysfakcja: rozkwit aktorskiego talentu. Cykliczny, bardzo interesujący program telewizyjny "Spotkania z przyrodą" zaczyna się zawsze projekcją rozkwitających w przyspieszonym tempie kwiatów. Na "Szkoda wąsów" przeżywało się taki rozkwit aktorski, obserwując Joannę Jedlewską. Co za radość dla oczu i uszu! Przez kilka lat gdzieś coś tam grywała, niedostrzeżenie - i nagle rola garderobianej Dorotki postawiła ją w aktorskiej czołówce. Zresztą i pozostała obsada - J. Skulski, A. Wesołowska, J. Nowak, W. Pokora - to pokazowa wirtuozeria aktorska. Szósty z wykonawców, Z. Leśniak, w roli Arlekina okazał się świetnym mimem, wykazując przy tym zdumiewającą sprawność fizyczną.
Wszyscy wykonawcy radzą też sobie nieźle z partiami wokalnymi.
Przemiły wieczór. I pokaz dobrej teatralnej roboty.