Artykuły

Przecieranie szlaków

Staramy się pracować z dziećmi nie tylko teatralnie, ale też bardzo zwracamy uwagę na ich procesy indywidualne oraz na ich sposób funkcjonowania w grupie - mówi Aleksandra Rajska ze Stowarzyszenia Biały Zdrój w rozmowie z Justyną Czarnotą.

Wybraliście sobie niełatwą formę działania: organizujecie kolonie dla 12 dzieciaków z Kalisza Pomorskiego i okolic, ale macie też na warsztatach prawie tyle samo małych mieszkańców Białego Zdroju.

Troszkę się bałam tych kolonii. Na pewno inaczej - i chyba jednak łatwiej - pracuje się w sytuacji, kiedy dzieci przychodzą na 6 godzin i potem wracają do domu. U nas pojawiło się dużo maluchów, często to ich pierwszy wakacyjny wyjazd. Tutaj, w "Karczmie jak malowanie", śpimy wszyscy razem, więc bez przesady można powiedzieć, że z częścią dzieci przebywamy 24 godziny na dobę.

Jak zatem wygląda Wasz dzień, skoro połowa dzieciaków idzie po zajęciach do domu?

My pracujemy w dwóch blokach: 10:00-13:30 i 15:30-18:00, ale zdarza się, że mamy jeszcze jakieś wspólne działania, takie jak kino, czy nauka gry na bębnach. Tutejsi rodzice zabierają dzieci na kolację, a potem one jeszcze do nas wracają. Dziś już czwarty dzień, więc można powiedzieć, że sytuacja się ustabilizowała i z grubsza tak to będzie wyglądało dalej. Najbardziej gorąco dla nas, organizatorów, robi się w okolicach pory obiadowej, bo trzeba jechać po obiad.

No tak widziałam - my właśnie siedzimy w samochodzie, a reszta jest nad jeziorem (śmiech).

Dowozimy te obiady, bo catering, który przyjeżdża na miejsce, wychodził tak drogo, że to się kompletnie nie opłacało.

Macie sponsora, który za nie płaci?

Nie, od sponsorów mamy słodycze i pasztety - właśnie dziś przyszła duża paczka (śmiech). Obiady płacimy z własnych pieniędzy, trochę MOPS się dołożył. Bo te dzieci, które są na koloniach, w większości zostały skierowane przez MOPS właśnie. One mieszkają na terenie gminy, ale na tyle daleko, że nie dałyby rady wracać do domu.

Te dzieci mają opinię trudnych?

Myślę, że tak, w większości sprawiają problemy. Dlatego staramy się z nimi pracować nie tylko teatralnie, ale też bardzo zwracamy uwagę na ich procesy indywidualne oraz na ich sposób funkcjonowania w grupie. Mamy tu na przykład jedną bardzo nadpobudliwą dziewczynkę. Więc staram się jej pokazywać, jak rozładowywać emocje, szczególnie te negatywne, w inny sposób niż bicie dzieciaków z grupy. Rozmawiamy o tym, jak sobie radzić w sytuacjach, kiedy wybuchasz gniewem. Jednocześnie zajęcia prowadzi kilka osób, co daje szansę, żeby zwrócić uwagę właściwie na każdego uczestnika z osobna. Poza tym obie z Dorotą, która tu w Karczmie mieszka na co dzień, skończyłyśmy podyplomowe studia arteterapii, ja jestem z zawodu psychologiem.

Czyli dysponujecie konkretnymi narzędziami, z których możecie korzystać.

Jak często bazuję na rysunku diagnostycznym, bardzo lubię od niego wychodzić. Arteterapia mnie fascynuje, bo zwraca uwagę na to, co dzieje się podczas pracy. Chodzi więc o proces, a nie o efekt końcowy. Tym się różni arteterapia od terapii zajęciowej, w której głównym celem jest zajęcie czasu i wytwór. My przyjmujemy, że na końcu do czegoś tam się po prostu dochodzi, ale nie oceniamy tego.

Nad spektaklem planujecie pracować dopiero w drugim tygodniu. Co robicie teraz?

Naszym tematem jest lokalność. Badamy, jak kiedyś wyglądał Biały Zdrój. Na początku zrobiliśmy mapkę - zapis dzisiejszego krajobrazu wsi. Dzieciaki rysowały też, jak wyobrażają sobie ludzi, którzy to mieszkali kiedyś. Inspiracje czerpali z fotografii, które przekazali nam starsi mieszkańcy. Zadaniem dzieci było też wybrać sobie ze zbioru zdjęcie, a następnie umieścić na kartce jako fragment szerszego kadru i domalować resztę. Do fotografii jeszcze powrócimy: zafunkcjonują jako stopklatki, od których będą wychodziły działania ruchowe lub improwizacja będzie musiała zakończyć się dojściem do obrazu widocznego na zdjęciu.

Wspomniałaś o starszych mieszkańcach - odwiedzacie ich, robiąc wywiady. Czy dzieciakom rozmowy ze starszymi sprawiają frajdę?

Tak, niektórzy bardzo to lubią. Jeden z bardziej niegrzecznych chłopaków dziś siedział jak zaczarowany, słuchając opowieści starszego pana. Widać, że dzieciaki pytają o rzeczy im najbliższe: Wiktor ciągle wraca do sportu, a Patrycja do spraw damsko-męskich. Dzięki Wiktorowi wczoraj dowiedzieliśmy się, jak dawniej wyglądały buty, a dzisiaj - z czego robione były piłki. To są takie pytania, które nam dorosłym nie wpadłyby do głowy.

Rozmowy z tymi ludźmi są czasem trudne, nie tylko ze względu na to, że osoby starsze wolniej mówią, niedosłyszą, ale też ze względu na przeżycia tych osób. W Białym Zdroju mieszka ludność napływowa - często pochodzą z Kresów, skąd zostali wysłani na roboty do Niemiec, a po wojnie zajęli w Białym Zdroju domy pozostawione przez wysiedlonych Niemców. Dużo osób miało naprawdę trudne życie.

Przygotowaliście dzieciaki do tych rozmów?

Wczoraj mieli zajęcia dziennikarskie, żeby wiedzieli, jak zadawać pytania, robili też wywiady ze sobą nawzajem. Potem dopiero poszliśmy w teren. My zresztą na długo przed rozpoczęciem turnusu my, instruktorzy, odwiedziliśmy tych ludzi, żeby dowiedzieli się, co to za projekt, czym będziemy się zajmować, o czym rozmawiać. Chcieliśmy ich uprzedzić, że przyjdziemy z dzieciakami. Niektórych trzeba było zresztą całkiem długo namawiać i przekonywać. Ale dzięki naszej wcześniejszej wizycie jeden z panów przygotował różne pamiątki z dawnych czasów. Trochę przetarliśmy młodym szlak, ale po tej naszej ścieżce oni będą musieli już kroczyć sami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji