Przetańczyć całą noc?
Szalona sylwestrowa noo w Operze Wiedeńskiej. Na parkiecie arystokratyczne pary wirują w rytm walców Straussa, podziwiane z lóż przez szacowne matrony. Białe, wydekoltowane suknie pań tajemniczo szeleszczą przy kolejnym obrocie i zetknięciu się z czarnymi frakami panów. Nad wszystkim delikatną mgiełką unosi się zapach perfum.
Opowiadać o takiej nocy z moich snów mogłabym długo; a tu przecież czeka bardziej przyziemny i mniej wyrafinowany temat. Jak na karnawał przystało też związany z tańcem. W Teatrze Im. J.Słowackiego (jakie to cudowne miejsce na bal!) przygotowano spektakl "Tańce w Ballybeg" Briana Friela - rzecz o pięciu samotnych kobietach, dla których jedyną rozrywką są pląsy przy ciągle psującym się radiu. Podobnie jak dobrze urodzone damy, one też szykują się do swego święta. Jest to pogańskie święto Lughnasy, obchodzone w Irlandii z okazji rozpoczynających się właśnie żniw. W żarze sierpniowego słońca dojrzewają tęsknoty za miłością, za mężczyznami, w których ramionach można się poczuć bezpiecznie. W upalne dni rozkwita pełna erotyzmu kobiecość. Co by nie sądzić o Frielu, jest on świetnym obserwatorem kobiet, potrafiącym z subtelną ironią wydobyć naszą skłonność do ulegania nastrojowi chwili.
Bardziej bezwzględnego poprzednika miał on w osobie Strindberga. "Panna Julia" jeszcze brutalniej wyciąga na wierzch tę, chyba nie najlepszą, cechę naszej natury. W noc świętojańską, w noc letniego przesilenia Julia, pod wpływem ekstatycznego tańca i mocnego zapachu kwiatów, oddaje się prymitywnemu i niegodnemu jej mężczyźnie. Usprawiedliwić ją może tylko dziwna, niepowtarzalna aura sobótkowych obrzędów.
Czyżby z tego wynikało, że na wszystkie kobiety, niezależnie od wykształcenia, poziomu życia, działa klimat upojnych, roztańczonych chwil? Zdaje się, że tak. Dowodem na to niech będą moje pensjonarskie marzenia o wspaniałym, staroświeckim balu. Z jednym tylko zastrzeżeniem, którego nie wzięli pod uwagę piszący o nas sztuki panowie. Ja, jak chyba większość pań, wolę poruszać się w takt walca, którego figury nie zmuszają do bezwzględnego podporządkowania się partnerowi, niż tańczyć, podniecające skądinąd, tango, kierowana zbyt pewną i nieomylną ręką mężczyzny. A wiecie panowie dlaczego? Bo nawet po najbardziej niesamowitej nocy przychodzi dzień, a ta ręka nie zawsze okazuje się nieomylna.