Tankred, czyli wokalne szaleństwo
Czy dzieło, stworzone niemal dwa wieki temu, a opatrzone podtytułem "melodramma eroico" (opera bohaterska), z bardzo swobodnie potraktowanym tłem historycznym - wiek XI, Syrakuzy, wojna z Saracenami i walka o władzę, główna intryga oparta na błahym bo łatwym do wyjaśnienia motywie rzekomej zdrady (stanu i ukochanego), z wielkimi uczuciami wyrażanymi w rozwlekłych opisach słownych, z wydarzeniami dramatycznymi rozgrywającymi się poza sceną - ma szansę spodobać się dzisiejszej publiczności?
Czy opera tak mocno osadzona w wyśmianych już kilkadziesiąt lat temu sztywnych konwencjach, praktycznie pozbawiona akcji, trwająca trzy i pół godziny, może liczyć na aplauz widza nawykłego do kalejdoskopowych zmian obrazów na dużym czy małym ekranie?
Owszem, ma szanse i może liczyć na zainteresowanie odbiorcy, jeżeli jest to dzieło tak świetnego kompozytora jak Gioacchino Rossini i jeżeli jest tak znakomicie przygotowane i wykonane muzycznie jak właśnie "Tankred" w obecnej realizacji Teatru Wielkiego-Opery Narodowej w Warszawie. Bowiem nie akcja sceniczna, nie dramatyczne wątki i teatralna widowiskowość, lecz walory muzyczne tej wczesnej i "poważnej" opery Rossiniego - znanego u nas głównie jako twórca komedii - są jej zasadniczą wartością i niepodważalnym pięknem.
Dlatego nie wydaje się też istotną sprawą reżyseria tego utworu, z młodzieńczą i nadmierną chyba ambicją Tomasza Koniny usiłująca wydobyć z "Tankreda" jakieś symboliczne odniesienia do ponadczasowych sytuacji. Spektakularne zalety dzieła wystarczająco podkreślają tutaj doskonale skomponowane z efektami świetlnymi sterowanymi przez Stanisława Ziębę i kostiumami (za wyjątkiem strojów statystów) Zofii de Inez oryginalne elementy scenograficzne projektu Borisa E Kudlicki.
Ale naprawdę wszystko i tak pozostaje "w rękach" śpiewaków, dla których Rossini chwilami - wydaje się - nie miał wprost litości, wymagając nie tylko karkołomnej sprawności technicznej, ale także głębokiej, szczerej i wielkiej ekspresji. Te wymagania świetnie zna i rozumie dyrygent warszawskiego przedstawienia, specjalista wyjątkowej klasy - Alberto Zedda - i umie je wyegzekwować od solistów, zespołu orkiestry i chóru (wyłącznie męskiego), pomysłowo usadowionego w kanale orkiestrowym, co oczywiście dało dodatkowe efekty jednolitości brzmienia zespołowego.
A grono solistów-śpiewaków udało się tu zgromadzić prawdziwie znakomite, toteż powiedzieć trzeba, że z podobną maestrią wykonawczą dawno już w naszych operowych teatrach nie mieli-śmy do czynienia. Odtwórczyni tytułowej roli Ewa Podleś (która zresztą jako Tankred odnosiła już liczne sukcesy na największych scenach świata, z mediolańską Scalą włącznie) stanowi tu klasę sama dla siebie, zachwycając słuchaczy zawrotną koloraturową techniką oraz pysznym brzmieniem głosu w niskim kontraltowym rejestrze. Partnerowała jej jednak godnie świetna młoda sopranistka Agnieszka Wolska, która poza tym - co w operze tego rodzaju jest szczególnie trudne - jako ukochana Tankreda, Amenaida, potrafiła stworzyć żywą, ekspresyjną i bardzo prawdziwą postać sceniczną; dwa efektowne duety obu śpiewaczek stały się więc prawdziwymi kreacjami.
Jedyny w tej obsadzie zagraniczny gość, holenderski tenor Harald Quaaden, nie wyróżniał się może szczególnymi walorami barwy głosu, ale imponował rewelacyjną techniką wokalną, pozwalającą mu swobodnie pokonywać niedostępne dla wielu śpiewaków trudności partii ojca Amenaidy Argiria, najeżonej koloraturowymi pasażami i sięgającej w niejednym momencie ponad słynne wysokie "c". Także i pozostali soliści - Katarzyna Suska, Elżbieta Pańko i Piotr Nowacki - spisywali się na ogół pięknie (a zaznaczyć warto, że każdemu z nich kompozytor przypisał także efektowną solową arię). Wspaniałe również były pod mistrzowską batutą Alberta Zeddy sceny zespołowe, z pięknym sekstetem na tle chóru w zakończeniu I aktu na czele.
Jedynie długość tego przedstawienia mogła trochę zmęczyć co mniej odpornych słuchaczy. Pietyzm realizatorów wobec dzieła wielkiego twórcy, nie wystawianego przy tym w naszym kraju od 180 z górą lat, jest wprawdzie zrozumiały i godny pochwały, ale trochę względów dla odbiorcy który następnego ranka musi przytomnie stanąć do codziennej pracy, także warto wziąć od uwagę, jeśli przedstawienie "Tankreda" miałoby dłużej utrzymywać się na afiszu (a byłaby wielka szkoda, gdyby szybko z niego znikło). Z drugiej jednak strony - urok muzyki Rossiniego oraz wyjątkowe walory wykonania sprawiają, iż prawdziwym miłośnikom opery i pięknego śpiewu nawet tak potężnych rozmiarów spektakl na pewno nie będzie się dłużył.