Artykuły

Łaźnia w Kameralnym

"Czy to prawda, że w 10-12 roku rozbijał pan popiersia Puszkina i chodził po Moskwie w żółtych spodenkach?" - jedno z pytań rzucone Majakowskiemu w czasie spotkań z czytelnikami.

1.

W roku 1955 sławna "Łaźnia" w reżyserii Kazimierza Dejmka kończyła się okrzykiem aktora ucharakteryzowanego na Majakowskiego: "Towarzysze, obudźcie ludu gniew, za partię, za komunizm!". W tamtym czasie i jeszcze znacznie wcześniej sztuki największego poety proletariackiego były w niełasce, budziły podejrzenia tych, którzy dopatrywali się w "Pluskwie" czy "Łaźni" nawet tendencji antysocjalistycznych. Kiedy więc Dejmek mógł wreszcie wprowadzić "Łaźnię", trzeba było jeszcze mimo wszystko sztukować dobitniejsze pointy, które by rozwiewały jakiekolwiek wątpliwości. Potem i te powątpiewania się ostatecznie rozwiały, "Łaźnia" weszła do wielu teatrów, a przed kilkoma laty Bohdan Korzeniewski wyinterpretował w Klasycznym w Warszawie "Łaźnię" antydygnitarską.

Teraz mamy tę sztukę w Krakowie, na scenie Kameralnego. W reżyserii i scenografii Józefa Szajny, artysty wywołującego tyle kontrowersji, co - jak wiadomo - nigdy nie ubliżało żadnemu twórcy. Szajny - mąciciela spokoju, ekspansywnego inscenizatora, upartego obsesjonisty swego teatru. Zażartego nonkonformisty, nie przyjmującego właściwie żadnych kontrpropozycji. Znmy takich artystów, że wspomnę tylko o Julianie Przybosiu na terenie poezji. Nie klasyfikuję tej postawy, stwierdzam jej istnienie i jej twarde trwanie.

2.

Przypomnijmy jednak słowa Majakowskiego na temat "Łaźni":

"Próba, aby uczynić z teatru na nowo widowisko, a ze sceny trybunę - oto istota mojej pracy w teatrze. Z grubsza biorąc perypetie "dramatu" są następujące:

1. Wynalazca Czudakow wynajduje maszynę czasu, która może wieść w przyszłość i z powrotem.

2. Wynalazek nie może przejść przez biurokratyczne rogatki, zwłaszcza przez najważniejsze z nich, przez towarzysza Pobiedonosikowa, Noczdyrdupsa, czyli naczelnego dyrektora dla uzgodnienia pewnych spraw.

3. Sam towarzysz Pobiedonosikow przychodzi do teatru, ogląda samego siebie i twierdzi, że w życiu to się nie zdarza.

4. Z przyszłości przybywa na maszynie czasu Fosforyczna kobieta, pełnomocnik dla selekcji najlepszych ludzi i dla przeniesienia ich w wiek komunizmu.

5. Uradowany Pobiedonosikow wystawił już sobie delegację i legitymacje oraz diety podróżne na 100 lat.

6. Maszyna czasu ruszyła naprzód pięcioletnimi, siedmiomilowymi krokami, unosząc z sobą robotników i pracujących. Pobiedonosikow i jemu podobni zostają przez nią po prostu wypluci".

3.

Ten tekst był jak ulał do Szajny! "Łaźnia" przecież to przede wszystkim sprawa przenośni, metafor, autor budował nie tyle ludzi, ile tendencje. Tekst jest pretekstem do przekazywania zjawisk i problemów ogólniejszych, jak owa okrutna biurokracja. Szajna, tak myślę, lubi takie sztuki - stwarzają bowiem mu one okazję do tworzenia własnej kreacji teatralnej, rozgrywania, mówiąc językiem muzycznym, wariacji na wybrany temat.

Poszedł też artysta po swojej normalnej, że tak powiem, linii, tworząc ostrą, obsesyjną inscenizację o rakotwórczej, zniewalającej biurokracji, o antyludzkim Urzędzie. Wprowadził nas w wir swojej okrutnej zabawy, w czeluści potwornego biura posiekanego szufladami-gi-gantami, tonącymi w hałdach papierów sekretarkami i owymi koszmarnymi Pobiedonosikami.

Pierwsza część przedstawiania przeszła jednak nieporównywalnie lepiej niż druga - Szajna-insccnizator akompaniował Szajnie-reżyserowi dyskretnie, nie nachalnie - pointy tekstu nie gubiły się w tak ustawionej współpracy, spektakl zapowiadał się nader interesująco. W drugiej jednak części inscenizator nie wytrzymał i poszedł w taniec, na całego uruchamiając korowody kukieł, wstawek dekoratorskich, symboli - Majakowskiego tekst daleko odpłynął, zaczęły się owe autonomiczne wariacje, cięty humor pierwszej części wyparował, dosięgło nas znużenie. Wydaje mi się, że na przykładzie "Łaźni" klinicznie można było sprawdzić, jak rezygnacja z oszczędności i niepowstrzymana chęć do nieustannego gadania - może zaszkodzić przedstawieniu. A szkoda. Po pierwszej połówce siedziałem w siodle, jako stary stronnik Szajny, po przerwie jednak ległem na ziemi. W sumie jednak nie przegrało ni przedstawienie, ni ja. Sposobem sportowym wyznaczyłbym remis.

Aktorsko spektakl był dobrze wyrównany, ze świetną rolą Marka Walczewskiego jako Pobiedonosikowa. Ten klimat kosmicznego kaca, który stworzył, przesiąkł we wszystkie pory Urzędu, porażał i truł, lecz jednocześnie wywoływał naturalne odruchy samozachowawcze, domagał się odtrutki, protestu. Walczewski miał wokół siebie dobrych partnerów, wśród nich zaś przede wszystkim Kazimierza Kaczora (Optymistienko), Zdzisława Zazulę (Czudakow), Andrzeja Kozaka (Noczkin) czy Kazimierza Witkiewicza (Belwedoński). Spod niełatwej ręki Szajny aktorzy wyszli właściwie bez pudła, mimo że i Majakowski nie daje pola do tworzenia wielu głębszych postaci.

Bardzo dowcipnie brzmiała muzyka Bogusława Schaeffera. Przy okazji warto dodać, że w Krakowie na scenie Szkoły Teatralnej, można zobaczyć jeszcze "Pluskwę" w reżyserii Jerzego Jarockiego. I wreszcie czas odnotować smakowity afisz teatralny, który do każdego programu załączą Jerzy Got.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji