Teatr smutku
"To ma być teatr rozrywki? To przecież teatr smutku!" - to najkrótsza i najcelniejsza recenzja. Podczas antraktu wykrzyczał ją ściekły widz, po czym udał się po zwrot kosztów. Z reklamówką foliową, na wysublimowanego odbiorcę kultury nie wyglądał. Bo też nie o wyrafinowanie chodzi, lecz o dobrą zabawę. A w Chorzowie śladu po żadnym. Trzy godziny na widowni to tortury bliskie mąk samego Jekylla. Słysząc beznadziejne libretto, o prymitywnych rymach i archaizmach typu "pierwej", trudno w nim odnaleźć świetną nowelę Stevensona. Gdy się otworzy oczy, jest jeszcze gorzej. Brak pomysłu na kostiumy, niedopracowanie choreograficzne - trudno uwierzyć, że to jeden z ciekawszych musicali, który nie schodził z desek Broadwayu. Gdyby nie odtwórca głównej roli - Paweł Tucholski, wyjść należałoby po 10 minutach. Szkoda jego talentu do tak prowincjonalnych przedstawień. Szkoda Polaków, którzy tak rzadko mogą odnaleźć rozrywkę w kulturze.