Bez harmat i bez oręża
Premiera w Dramatycznym : Słowackiego "Ksiądz Marek". Trzeci to już w tym sezonie Słowacki na scenie warszawskiej, po "Samuelu Zborowskim" i "Śnie srebrnym Salomei". Renesans Słowackiego? Jeśli już używać tego słowa to jedynie w odniesieniu - zwróćmy choćby uwagę na powyższy trzytytułowy zestaw - do grupy dramatów z tzw. mistycznego okresu życia poety, dramatów, które w różnych okresach otoczone milczeniem, uprzedzeniami, dopiero teraz są odkrywane, ujawniając swe nieznane i niejednokrotnie wysokie wartości, ujawniając poprzez warstwę mistyki wyjątkową, niekiedy racjonalistyczną trzeźwość, wyjątkową, skrywającą ową trzeźwość ironię, kpinę w widzeniu przeszłości szlacheckiej, w widzeniu uświęconych dla wielu współczesnych Słowackiemu, a bolesnych tradycji naszego narodu. Czy również w "Księdzu Marku"? W owym dramacie bardzo kontrowersyjnym, dyskusyjnym, co zresztą dowiodły bardzo kontrowersyjne recenzje obecnego przedstawienia?
O historycznej genezie dramatu rzadko się raczej mówi w recenzjach. Bo i kogo to wiele obchodzi. Tu jednak kilka słów na ten temat wydaje się niezbędnych. Jest oto lipiec 1843 roku. Wyraźnie psują się stosunki Słowackiego z kołem towiańczyków. Mistrz Towiański wyjechał w tym czasie z Francji, przewodnictwo obejmuje "zaczadzony" jeszcze mistycyzmem Mickiewicz i wtedy to właśnie ma miejsce głośny, opisywany przez wielu pamiętnikarzy spór wynikły z przeciwstawienia się Słowackiego projektowi towiańczyków urządzenia nabożeństwa w intencji ducha cara Aleksandra I. Towiańczyk - "brat Juliusza" przejrzał jakby na oczy i nie chce się dalej bałamucić. I w tej to atmosferze rozbratu i innego trzeźwego spojrzenia na sprawę niepodległości, którą szabla, a nie duchy czy modły mogą odzyskać, powstaje "Ksiądz Marek", a dokładniej, pisany w tymże gorącym lipcu trzeci akt dramatu osnutego na tle wydarzeń konfederacji barskiej.
Na dwóch aktach, na co uwagę zwracało już wielu krytyków, znać jeszcze wyraźne niezdecydowanie Słowackiego. Wierzący w potęgę szabli szlachcic Kosakowski, wprowadzony jako przeciwstawienie księdza Marka, jest tu jeszcze zwykłym zabijaką, rzezimieszkiem i awanturnikiem. Nie lepiej z Pułaskim. Tu jeszcze - "bez harmat i bez oręża" - prowadzi do walki cudotwórczy Marek. Nieoczekiwana, zaskakująca wolta w portretowaniu postaci dokonuje się właśnie w akcie trzecim. I tu właśnie kpina z banialuk cudotwórczego Marka. z jego "bez harmaty 1 bez oręża, lecz Pan Bóg za nas zwycięża" najmocniej dochodzi do głosu. Prorok, mistyk, cudotwórca, przyjmujący aureolę świętego, bredzący o "latających kościach", "poruszonych popiołach", trafiający zresztą wreszcie do niewoli i uwolniony nie dzięki opatrzności, a szablom wojsk Pułaskiego, jest jednoznacznie wyszydzony. Na pewno więc nie jest to, jak słusznie ktoś zauważył, ksiądz-patriota stawiany przez Słowackiego za wzór jako bohater powstania. Przeciwnie - to antybohater. I w tej płaszczyźnie jest to nawet rozrachunek z tym nurtem naszej historii, który obok bohaterstwa niósł głupotę, kabotyństwo i lekkomyślność wyrażaną w popularnym "jakoś to będzie".
Wydaje się niestety, te Adam Hanuszkiewicz jako reżyser nie poradził sobie z wspomnianymi niekonsekwencjami ideowymi "Księdza Marka". Przesunął wprawdzie nieco w cień postać tytułową, stuszował cudotwórstwo i mistykę, wyeksponował w zamian - nie wiem dlaczego - postać Żydówki Judyty i sprawę tragedii żydowskiej, ale moim zdaniem jest to raczej unik, a nie rozwiązanie.Niezdecydowanie Słowackiego w ocenie księdza Marka zamieniło się mimo wszystko w pierwszych dwóch aktach spektaklu niemal w jego pochwałę. W każdym razie zagubiła się gdzieś, mająca go kompromitować kpina. W grze Józefa Duriasza - księdza Marka, niewłaściwie chyba przy tym obsadzonego, zabrakło elementu komedianckiej egzaltacji, o której w rozmowie z Markiem mówi tu wyraźnie skłócony z nim Marszałek (Feliks Chmurkowski) i która pozwoliłaby na wytworzenie ironicznego dystansu. Komedianctwo, błazeństwo Marka dochodzi do głosu dopiero w finałowej scenie, gdy obnażony i wyglądający jak biblijny Łazarz wśród trędowatych, tarza sie obłąkańczo wśród czołgających się na kolanach tłumów. Pięknie to skomponowana, w wielkim stylu scena, ale nie jest zdolna przywrócić zachwianej wcześniej równowagi przedstawienia. Poza tym...
Czy kolejne uwagi? Cóż poradzę - budzi sporo zastrzeżeń ten spektakl mimo pięknych fragmentów, scen, urzekającej poezją scenografii i samej poezji słowa, doskonałej gry wielu aktorów, m.in. Jana Świderskiego, Feliksa Chmurkowskiego, Józefa Kondrata i Zofii Rysiówny - Judyty, choć wydaje mi się,że w głosie aktorki postawionym w tonacje żałosnego lamentu, zabrakło chwilami prostoty. Trzeba byłoby na pewno znacznie więcej miejsca poświęcić temu spektaklowi, ponieważ z różnych względów zasługuje na uwagę. Od wielu lat nie był "Ksiądz Marek" wystawiany, jest otoczony niedobrą tradycją ideową, sceniczną, a warto go na pewno przywrócić dobrej tradycji. Przedstawienie obecne - pionierskie jest jednak sporne.