Artykuły

Szalone i niespójne koszmary

Ślub" Witolda Gombrowicza w reż. Zbigniewa Lisowskiego z Teatru Baj Pomorski w Toruniu. Pisze Grzegorz Giedrys w Gazecie Wyborczej - Toruń.

"Ślub" Witolda Gombrowicza miał być korowodem sztuczności - to dramat pustych gestów i masek, powtarzania słów aż do zatracenia sensu. Baj Pomorski w Toruniu pokazał, że teatr lalek jest stworzony do tego rodzaju przerysowań.

Trudno sobie wyobrazić, w jakim kierunku zawędrowałby najnowszy spektakl Zbigniewa Lisowskiego w Baju Pomorskim, gdyby nie ograniczenia wiekowe widowni. Odnoszę wrażenie, że reżyser chciał zafundować nam intensywną terapię szokową Gombrowiczem, ale przed tym powstrzymały go obowiązki wobec młodzieżowej publiczności. Lisowski zrezygnowałby wtedy z objaśniania świata Gombrowicza, a zacząłby go twórczo reinterpretować.

W efekcie otrzymaliśmy sprawną inscenizację pozycji spoza głównego nurtu lektur szkolnych. Lisowski jest wierny Gombrowiczowi tak mocno, że całkowicie oddaje mu głos. Inaczej pewnie by ten spektakl wyglądał, gdyby z tych zasuszonych idei i salonowych gierek słownych reżyser wykrzesał krytyczny komentarz do dzieł autora "Pornografii". Gombrowicz w tym spektaklu wydaje się uroczo postarzały i mało żywy - wznosi mu się pomnik, choć dziś jego psychologiczne dedukcje przypominają raczej natchnione rozmowy studentów pierwszego roku kulturoznawstwa.

Czy idąc wiernie tropem stylistycznych przypisów Gombrowicza, można przesadzić ze sztucznością? Najnowszy projekt Baja poradziłby sobie bez ornamentów. Można się zastanawiać, czy w tym spektaklu potrzebne były nawiązania do surrealistycznych wizji Salvadora Dalego, papieskich portretów Francisa Bacona i postapokaliptycznych dzieł Zdzisława Beksińskiego. Zupełnie zbędnym elementem wydają się piosenki Kultu, Marii Peszek i Lao Che. Scenę zaludniają manekiny bez głowy, odarte ze skóry, odsłaniające wszystkie swoje nerwy i żyły - jak z ponurych projektów Stanisława Szukalskiego i Adama Jonesa. To dzieło czeskiego scenografa Pavla Hubicki. Chory i senny klimat buduje zaś muzyka Piotra Nazaruka.

Można się też zastanawiać, czy dobrze zrobił Lisowski, dodając do spektaklu postać Artysty (w tej roli Jacek Pysiak), który prezentuje Gombrowiczowską koncepcję uwikłania człowieka w społeczne rytuały. Bohater, złożony z fragmentów listów i dzienników autora "Kosmosu", komentuje to, co się dzieje na scenie. Przerywa niektóre wątki, objaśnia, w jakim miejscu się znajdujemy. Dla tych, którzy doskonale znają dzieło Gombrowicza, jego obecność nie ma żadnego inscenizacyjnego uzasadnienia. Ale dla widza nieprzygotowanego, a do tego ten spektakl jest w końcu adresowany, Artysta ma znaczenie - wprowadza go płynnie do filozofii Gombrowicza.

Lisowski błyskotliwie zauważa, że tylko człowiek mający nieograniczoną władzę nad innymi może wyzwolić się spod mocy zwyczajów, umów i praw. Tylko bezwzględnego władcę stać na całkowicie anarchistyczne oddalenie się od "bycia rządzonym". W świecie Gombrowicza taką władzę można zdobyć jedynie przemocą.

Spektakl trwa niemal trzy godziny. Z początku widz czuje się nieco zagubiony. Henryk (gra go Krzysztof Parda) nie potrafi rozgryźć logiki tego chorego i kalekiego świata, ale gdy pozna jego zasady, staje się coraz pewniejszy siebie. I przeżywa sen tak szalony i niespójny, że widać, że ktoś pomylił się w jego obsadzie.

Parda powoli osiada w swojej roli. Ten aktor stworzony jest do stawiania mocniejszych akcentów, w ciszy staje się nieco bezradny. Z drugiej strony jest Pijak w interpretacji Krzysztofa Grzędy - postać demoniczna, nawiązująca do Jokera z komiksów o "Batmanie". Wspaniale się ogląda także pozostałych aktorów - szczególnie Mariusza Wojtowicza w roli Ojca i Edytę Łukaszewicz-Lisowską jako Matkę.

Reżyser skoncentrował się na urodzie plastycznej widowiska, nie skupiał się na inscenizacyjnych detalach. Mańka (dobra rola Marty Parfieniuk-Białowicz) grzęźnie w swoim koszmarze - tak jak w każdej sennej ucieczce zatrzymuje się w powietrzu. Miecz okazuje się dmuchaną zabawką dla dzieci, a nóż, który zabija, ledwo kroi jabłko. Szkoda, że nie zobaczyliśmy więcej tego rodzaju scen - teatr Lisowskiego właśnie z nich słynie.

To dobre przedstawienie. Spójne mimo różnych temperatur, światów, języków i głosów. To jedno z takich przedstawień, które potrafi odmienić teatr - dać pewność jego pracownikom, że w pełni wykorzystało się ich umiejętności. Historia Baja, przynajmniej przez chwilę, będzie biegła w zupełnie nowym kierunku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji