Artykuły

Oskarżona Elfriede J.

Ta pisarka wywodzi się z tradycji sztuki politycznie zaangażowanej, posługującej się scenografią okrucieństwa. Pokazuje zabójstwo jako krzyk rozpaczy. Dokonuje sekcji, ale nie legitymizuje morderstwa. Pozostawia czytelnika z krwią na rękach - obrona książek Elfriede Jelinek [na zdjęciu].

Elfriede oskarżona

"Nagroda Nobla 2004 dla Elfriede Jelinek zniszczyła wartość tego wyróżnienia. Bo Nobla przyznano jednorodnej, obsesyjnej twórczości, tekstowej masie skleconej byle jak, bez śladu artystycznej struktury" - napisał Knut Ahnlund w artykule opublikowanym 11 października 2005 r. w dzienniku "Svenska Dagbladet" (i przedrukowanym w "Gazecie Świątecznej" 22-23 października pod niewinnym tytułem "Noblowska katastrofa"). W tekście tym dominuje ton niechęci osobistej, sformułowania: "narastający niesmak", "zeszłoroczna gafa", "mdłości".

Jasne. Oczywiście. Domagając się tolerancji dla swoich przekonań artystycznych, trzeba przyznać i Knutowi Ahnlundowi prawo do niesmaku, prawo do stwierdzenia: "ta lektura to katorga". Tyle że niesmak Ahnlunda jest jego prywatną sprawą, jego niechęć jest wypadkową wielu czynników, w tym zapewne roku jego urodzenia (1923), tego, że mieszka w Szwecji, kraju praktycznie pozbawionym pamięci historycznej, gdzie blisko 10 proc. młodzieży w ankietach zaznacza, że nie ma pojęcia, o co chodziło z tym Holocaustem, w kraju, który od około dwustu lat żyje bez wojen, a od pół wieku stopa życiowa waha się tu między wysoką a bardzo wysoką.

Żyjąc w kraju, którego premier - Goran Person - deklaruje, że jest feministą, Knut Ahnlund może pisać o "idiotycznych" jego zdaniem "barokowych przerostach w walce o prawa kobiet". Ahnlund sam zresztą swoją odrębną przynależność kulturową z wyższością podkreśla i afirmuje: "Katolicki i środkowoeuropejski kodeks moralny przez długi czas przejawiał dużą powściągliwość in rebus naturalibus [w sprawach związanych z naturą], opóźniając swobodę manewrów, do której my, ludzie Północy, od dawna przywykliśmy".

Brawo dla Knuta Ahnlunda, człowieka Północy! Człowiekowi Północy nie podoba się styl i kompozycja książek Elfriede Jelinek. Jego prawo. Choć trochę to dziwne, że jako historyk literatury z ponadpółwiecznym stażem nie dostrzega koronkowej kompozycji, mistrzostwa formy, że wszelkie pochwały nazywa "fałszywym oznakowaniem towaru". Może nie lubić tego sposobu pisania, dziwne, że nie docenia warsztatu.

Trudno, nie to jest najstraszniejsze. Najstraszniejsze jest to, że wieloletni członek Akademii Szwedzkiej przyznającej nagrodę raczej szczególną wyraża w swoim artykule tak rażąco upraszczające klisze myślowe. Czy opiniotwórczy literaturoznawca może pisać tak, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że wybór tematu nie determinuje wektora moralnego pisarza? Z tego, że umiejętność opisania nieludzkiej udręki, w dodatku z dystansem ironii, nie wartościuje w żaden sposób etycznych kwalifikacjach autora? Z tego, że brutalność być może służy przekazaniu czegoś?

Jest to tym bardziej wstrząsające, że Nagroda Nobla nie jest nagrodą czysto literacką, jej laureatami mają być pisarze, którzy reprezentują pewne wartości humanistyczne, postawę obywatelską, społeczne i polityczne zaangażowanie. Stąd nie mógł był jej dostać na przykład Ezra Pound, apologeta włoskiego faszyzmu. W wywiadzie udzielonym wiedeńskiemu tygodnikowi "Profil" krótko po otrzymaniu wiadomości o przyznaniu jej Nobla na pytanie, czy traktuje nagrodę jako wyraz uznania dla jej działalności politycznej, Elfriede Jelinek odpowiada: "Dano mi to do zrozumienia".

Nagrody Nobla to nagrody za postawy społeczne w konkretnym kontekście społecznym i politycznym: mają za zadanie zwrócić choć na chwilę oczy świata na kraj pisarza, przyznawane są w chwilach dla danego kraju ważnych i trudnych. Jelinek dostała Nobla, gdy współkoalicjantem u władzy była w Austrii faszyzująca Partia Wolności Jörga Haidera. "Czy uważa Pani, że wyróżniono Panią za sprzeciw wobec obecnego rządu?" - pytali dziennikarze "Profilu". Elfriede Jelinek odpowiedziała: "Myślę, że moje zaangażowanie polityczne - szczególnie w sprawy równouprawnienia kobiet - ma z tym związek, ale jednocześnie o tym traktują moje książki, nie da się tego rozdzielić. Zaangażowanie polityczne jest składową częścią mojego pisarstwa. Jedno zależy od drugiego".

Opluta

Przerażające jest to, że członek Akademii Szwedzkiej, który powinien służyć misji Nagrody Nobla, tak dalece nie zrozumiał przesłania pisarki, tak ślepy okazał się na prezentowaną przez nią postawę obywatelską, że atak na nią przypuścił na poziomie psa - jak oznacza się piktogramem, dla osób mało inteligentnych, parter w centrach handlowych. Ahnlund reaguje paszkwilem niewiele różniącym się od ataków polityków zantagonizowanych z Jelinek, którzy na jej akty przemocy językowej reagowali realną agresją i osobistymi zniewagami; paszkwilem niewiele różniącym się od reakcji autorów "zabawnych" fotomontaży, na których twarz pisarki doczepiona jest do ciała kobiety uprawiającej koprofilię.

Mniejsza o autorów żartobliwych kolaży, oni szybko wyczują krew gdzie indziej i tam udadzą się na żer, tam zaktywują swoją nienawiść. Gorzej, że Knut Ahnlund, człowiek uczony i opiniotwórczy, nie zadaje sobie trudu, by czytać Elfriede Jelinek w odpowiednim kontekście.

Nad pięknym, modrym Dunajem

A tym kontekstem jest historia Austrii, małego kraju, który powstał po I wojnie światowej, po rozpadzie cesarstwa Habsburgów. Kraju wówczas w złej sytuacji gospodarczej, bez tożsamości, bez wiary w przyszłość.

Ewa Kuryluk, pisarka i eseistka, rówieśniczka Elfriede Jelinek (ur. 1946), w "Wiedeńskiej apokalipsie" pisze, że Wiedeń - miasto do dziś sprzedawane turystom na kredowym papierze prospektów turystycznych jako miasto ciastek z kremem i złotej pozytywki grającej "Nad pięknym, modrym Dunajem" - był od schyłku XIX w. przesiąknięty antysemityzmem, ruchami pronazistowskimi. Wiedeń Klimta i Freuda był też Wiedniem Hitlera.

Konglomerat narodów, kultur i religii nie doprowadził do polityki wielokulturowości, tylko do polityki wykluczenia. Efekt jest powszechnie znany: "Wiara w możliwość samodzielnego przetrwania Austrii była od początku nikła, ale w okresie międzywojennym jeszcze zmalała. (...) Po dojściu Hitlera do władzy prawie wszystkie partie polityczne uznały przyłączenie Austrii do III Rzeszy za nieuniknione, o ile nie wręcz korzystne. Anschluss poparli nawet komuniści" - pisze Ewa Kuryluk. Co więcej, Austria uznana przez aliantów za ofiarę hitleryzmu nie została rozliczona z kolaboracji. "Choć członków NSDAP w Austrii nie brakowało, denazyfikację przeprowadzono powierzchownie. Kraj pociągnięto do odpowiedzialności tak delikatnie, że problem winy znikł, zanim się pojawił. Sporo wielogwiazdkowych mundurowych szybko powróciło na scenę w kostiumach sielankowych". Byłym esesmanem jest jeden z bohaterów "Wykluczonych" - pan Witkowski, beznogi inwalida tyranizujący rodzinę i znajdujący ukojenie w zmuszaniu żony do sesji fotograficznych porno.

Czy można ten kontekst zlekceważyć i zbyć go, jak Knut Ahnlund, słowami: "U Jelinek Austria to wyjątkowo podłe miejsce, siedlisko oportunizmu. To prawda, że najnowsza historia tego kraju zawiera w sobie mroczne wątki, lecz kiedy Jelinek potępia wszystko i wszystkich, jej krytyka traci na wiarygodności"?

Teatr okrucieństwa

Ewa Kuryluk mieszkała w Wiedniu od 12. roku życia i podobnie jak Jelinek wcześnie (na początku lat 60.) poznała działalność wiedeńskich akcjonistów. Akcjoniści, tak samo jak pisarz Thomas Bernhard, żądali rozrachunku z przeszłością, ze złem, na które pozwolili lub do którego przyczynili się ich rodzice, ze złem w człowieku. Akcjoniści: Hermann Nitsch, Otto Mühl, Günther Brus, Rudolf Schwarzkogler performowali jedno-, lub wieloosobowe przedstawienia, "teatr orgii i misteriów", na który składało się samookaleczenie, sprawianie zwierząt, odprawianie krwawych parareligijnych obrzędów i tego rodzaju symboliczna "dokumentacja rozkładu". Środki wyrazu akcjonistów czynią ich jednymi z najbardziej radykalnych artystów XX w. Działali w niszy, odgrywali swoje przedstawienia potajemnie, w jakichś piwnicach, w umówionych miejscach. Po Wiedniu krążyły legendy, że organizują czarne msze etc., opinia publiczna uznała ich za szaleńców.

Drastyczność ich środków ekspresji staje się jednak zrozumiała, gdy uświadamiamy sobie doświadczenia historyczne, które ich uformowały. Agresja ich przekazu miała swój wektor moralny, była dzielnym antidotum na neonazizm obecny pod podszewką ślicznej, tradycyjnej, kawiarnianej, lukrowanej idylli. Akcjoniści przypominali o winie, do której nikt nie chciał się przyznać, bo wszyscy byli zajęci konsumpcją słodkości.

Elfriede Jelinek wywodzi się z tej antyfaszystowskiej tradycji, z tradycji sztuki głęboko politycznie zaangażowanej, która posługuje się scenografią okrucieństwa. Bez tego kontekstu może być niezrozumiała, i tak chyba jest dla Knuta Ahnlunda, skoro zbywa on zaangażowanie Jelinek arogancką ignorancją: "Domyślam się, że niektórym w tym gronie [członków Akademii Szwedzkiej] zaimponowała odwaga , z jaką Jelinek epatuje wiedeńskiego burżuja. Jednak niektórzy, jak mi się wydaje, musieli odczuwać mdłości na myśl o tym wyborze".

Skandalistka? Moralistka

Powierzchowność odbioru, niezrozumienie powodują zarzuty o patologiczną kokieterię, o epatowanie w celu zwrócenia uwagi publiczności. Ahnlund pisze, że Jelinek "utrzymuje się (...) w głównym nurcie rozrywki, tym, który obecnie panoszy się w mediach - reality show złego samopoczucia i prywatnych utarczek".

I znowu: trudno o większe nieporozumienie - Elfriede Jelinek w cytowanym wywiadzie dla "Profilu", mówi,że ciężko pracuje, żeby się utrzymać: z tłumaczeń, słuchowisk teatralnych etc., bo z samej literatury (przed Noblem, rzecz jasna) nie dałaby rady żyć. Konsekwentne odmawianie wywiadów i życie na uboczu nie sprzyja towarzyskim skandalom. Jej powieści są trudne w odbiorze i bynajmniej nie kokietują czytelnika "mroczną erotyką", nie obiecują, że spędzi się przy nich przyjemny wieczór, i rzeczywiście nie da się go przy nich spędzić.

Największym jednak nieporozumieniem jest pisanie w przypadku Jelinek o "prywatnych utarczkach". Nie dość, że, jak sama deklaruje, postaci z jej książek jako indywidua nie mają znaczenia, są jedynie "nośnikami języka", to jeszcze dowiedziawszy się o przyznaniu jej Nagrody Nobla, konsekwentnie powtarzała, że jest to nagroda dla wszystkich piszących kobiet. "Nie wolno mi mówić ja i odbierać nagrody bez dzielenia się nią z innymi kobietami" - powiedziała "Profilowi".

W "Wykluczonych" Jelinek konfrontuje wiele postaw moralnych: egzystencjalizm w ujęciu Sartre'a i Camusa, Dostojewskiego, komunistyczną agitkę, arystokratyczny elitaryzm, dążenie do zysku, ślepą namiętność. Pokazuje drastyczną samotność, czarną rozpacz młodości, oskarża sytuację, analizuje po kolei przyczyny zbrodni. Pokazuje zabójstwo jako krzyk rozpaczy, jako naturalną konsekwencję zbrodni przyswojonych przez bohatera. Dokonuje sekcji, ale nie legitymizuje morderstwa. Pozostawia czytelnika z krwią na rękach.

Przypomina to rozpacz i gorzką konstatację głównego bohatera "Cudzej krwi" Simone de Beauvoir: "Nie wybrałem tego, że jestem. Jestem absurdem, odpowiedzialnym za siebie. (...) Jestem sam. Jestem tą udręką, która istnieje samoistnie, wbrew mnie; mieszam się z tą ślepą egzystencją i tym, co istnieje wbrew mojej woli, a jednak rodzi się tylko ze mnie. Odmów istnienia: istnieję. Zdecyduj o istnieniu: istnieję. Odmów. Zdecyduj. Istnieję. I nadejdzie świt". Mottem do tej powieści Simone de Beauvoir uczyniła słowa Dostojewskiego: "Każdy jest odpowiedzialny za wszystko, przed wszystkimi". Te same słowa, jak znak wodny, obecne są we wszystkim, co pisze Elfriede Jelinek.

Elfriede nie obsługujemy. Wszyscy jesteśmy ofiarami

Artysta może być sygnałem alarmowym, może wychwytywać z powietrza niepokojące symptomy. Jelinek ma tę wrażliwość, stąd rozmach jej pesymizmu. Jednak trzeba pamiętać, że Elfriede Jelinek operuje hiperbolą. A to jest przecież środek, nie cel. Zadaje rany kłute i szarpane, bo sama jest zraniona. I nie chodzi tu bynajmniej o jej osobisty dramat. Chodzi o front. Elfriede zawsze trzyma z ofiarami, broni uciskanych. Ale ich nie usprawiedliwia.

W "Pianistce" i w "Amatorkach" Jelinek oskarża między innymi społeczeństwo patriarchalne o produkowanie szkodliwych klisz zachowań, oskarża mężczyzn o okrucieństwo i bezmyślność, kobiety o bierność i głupotę, telewizję i inne mass media o zatruwanie i zniewalanie schematami myślowymi, oskarża opresyjny system szkolnictwa i wychowania, postępujący proces urynkowienia ciała, urynkowienia miłości, oskarża Austrię - w "Amatorkach" przedstawioną jako czarną alpejską wioskę, rewers miłego serialu familijnego; w "Pianistce" spersonifikowaną przez autorytarną matkę zamykającą męża Żyda w szpitalu psychiatrycznym i tym samym skazującą go na śmierć.

Elfriede Jelinek - powtórzmy - nie usprawiedliwia ofiar, dzięki temu jej książki są literaturą zaangażowaną, ale nie tendencyjną. Dziwne, że według Knuta Ahnlunda literacki Nobel 2004 "wykrzywił powszechny sposób postrzegania literatury jako sztuki". Moim zdaniem Elfriede Jelinek, będąc surową moralistką, daje nam lekcję, której nie sposób przecenić.

Elfriede oskarżona? Elfriede oskarża: wszyscy jesteśmy ofiarami. Wszyscy jesteśmy oskarżeni. Proszę wstać, sąd idzie.

Korzystałam z tłumaczeń artykułów z "Profilu" (11 października 2004), przygotowanych na sesję poświęconą twórczości Elfriede Jelinek (w tym samym miesiącu), i z "Wiedeńskiej apokalipsy" Ewy Kuryluk, WAB, Warszawa 1999. Cytat z "Cudzej krwi" Simone de Beauvoir w przekładzie Kazimierza Kossobudzkiego

*Agnieszka Drotkiewicz (ur. 1981) - autorka powieści "Paris London Dachau" (Wydawnictwo Lampa i Iskra Boża, Warszawa 2004). Skończyła stosunki międzykulturowe na Uniwersytecie Warszawskim, obecnie studiuje kulturoznawstwo na UW.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji