Artykuły

Lament nad Holocaustem

"Lacrimosa" Teatru Pieśń Kozła miała w czerwcu swą premierę w siedzibie teatru we Wrocławiu. Reżyser Grzegorz Bral przewiduje, że spektakl w pełni wykrystalizuje się za rok. Tym niemniej odważył się go pokazać, by mógł dojrzeć w konfrontacji z widzami. Na razie ma tylko 45 minut, ale jakże intensywnych. W konstrukcji przedstawienia można wyróżnić trzy warstwy.

Pierwsza, fabularna, to epizod z historii miasta Arras zdziesiątkowanego zarazą w 1458 r. opisany przez Andrzeja Szczypiorskiego w jego "Mszy za miasto Arras". Na skutek zarazy doszło w Arras do całkowitego pogwałcenia wszelkich praw boskich i ludzkich. Nastąpiła eksplozja zła. Gdy zaraza wygasła, do miasta powrócił jego rządca biskup i zarządził rozprawę ze złem, uznając za jego przyczynę wiedźmy i Żydów. Sąd nad miastem to szukanie kozłów ofiarnych i zabijanie ich w celu oczyszczenia wspólnoty, co łączy się z drugą warstwą związaną z egzorcyzmowaniem demonów i oczyszczaniem się ze zbrodni. Tu wzorcem jest grecki obrzęd onostenorow - rytualnego tańca boso na rozżarzonych węglach z ikonami lub Biblią w rękach przy wtórze śpiewów oraz akompaniamencie lir i bębnów, którego zespól był kilkakrotnie świadkiem w czasie wypraw do Grecji. Nazwa anastenaria pochodzi od słowa oznaczającego wzdychanie. Tancerze-onostenorides to "wzdychacze", czyli tancerze lamentowi. Lament na rozżarzonych węglach namiętności łączy się z trzecią warstwą - śpiewem fragmentów "Requiem" Mozarta, służącym oczyszczeniu serc żywych i uspokojeniu zmarłych.

Ponieważ pogromy w Arras są archetypem holokaustu w katolickim kraju, mamy jak najbardziej aktualną klasyczną tragedię. Ofiarami są Matka i Dziewczyna (Córka), Żyd oraz Hrabia de Saxe. Katami Biskup i jego Uczeń Jan jako przedstawiciele władzy oraz Piekarz jako reprezentant tłumu.

"Jeśli jest Bóg, skąd pochodzi zło?", pytał św. Augustyn, a po nim rzesze teologów. Jeśli istnieje wszechmogący, sprawiedliwy, miłujący Bóg, czemu mamy wojny i rzezie, wybuchy wulkanów i tsunami? Dlaczego rodzaj ludzki, ponoć przez Boga stworzony, jest tak agresywny? Czemu religie, systemy etyczne i kultura nie rozbroiły naszych destrukcyjnych zachowań?

Jeden z mitów greckich głosi, że człowiek powstał ze zmieszanych popiołów dziecka-koźlątka Dionizosa i dręczących go Tytanów, których spalił grom Dzeusa. Stąd w nas to dramatyczne napięcie między szlachetnymi uczuciami a namiętnościami prowadzące często do tragedii. Dionizos-koźlątko to nie tylko bóg ekstazy wyzwalającej za pomocą wina z więzienia ciała, lecz również archetyp ofiary - prekursor Chrystusowego Baranka. Pieśń i taniec kożlątka Dionizosa to źródło attyckiej tragedii l Teatru Pieśń Kozła.

Kilka scen "Lacrimosy" jest wybitnych. Znakomita jest chorea mnichów, wiodących spór o pochodzenie zła i tańczących z inkunabułami Biblii w rękach, które raptem płoną żywym ogniem. Ten spór przecina ostateczny argument -zatrzaśnięcie i zgaszenie Księgi z hukiem przez Biskupa. Świetnym rozwiązaniem jest budowanie chóru mnichów z całego zespołu i przeistaczanie się go w zindywidualizowane postaci protagonistów w zależności od potrzeb.

Nieczęsto w teatrze widzi się duet wybitnych tragiczek (Matka - Anna Zubrzycka, Dziewczyna - Anna Krotoska), który nie wpadałby w pusty patos ani nie epatowałby bebechowatością, lecz precyzyjnie artykułowałby każde drgnienie serca kobiecych ofiar okrutnych, męskich demo-

nów. Gdy koźlątko-baranek zostało zamordowane, można zaśpiewać lament Lacrimosy. Czyni to z wielkim uczuciem i maestrią Piekarz w typie aryjskiego hitlerowca (łan Morgan). Energią motoryczną spektaklu są fanatyczny Biskup (Marcin Rudy) i jego Uczeń Jan (Rafał Habel), pamiętni Enkidu i Gilgamesz z Kronik - lamentacji, wzniecający terror i grozę. Dariusz Chojnacki jako spanikowany Hrabia de Saxe kluczy jak zziajany lis, tworząc swą rolą bardzo udaną pracę dyplomową. Mathieu Bellon kreuje postać osaczonego Żyda tak sugestywnie, że niemal czuje się zapach jego strachu. Ta anatomia fizjologii lęku wywołuje ciarki na plecach.

Słów mówionych pada niewiele. Siłą przedstawienia jest chorea artykułująca wszystkie uczucia, lęki, namiętności, oskarżenia, błagania i lamenty. Sceny udręczeń przypominają sztychy "Caprichos" Goi uwieczniające okrucieństwa inkwizycji w Hiszpanii. Równoważą je sceny religijnych uniesień mniszego chóru. W rezultacie powstało przejmujące misterium o dobru i złu, które porównać mogę jedynie z "Apocalypsis cum figuris" Grotowskiego.

Niedowiarkom pragnę wyznać, że nic mnie tak nie drażni jak tandetna grotowszczyzna, nadekspresyjne i histeryczne powielanie chwytów mistrza. Mam absolutnie dosyć ukrzyżowań w teatrze, jak i pseudognostyckich interpretacji posłania Jezusa Chrystusa przez "wtajemniczonych". Na szczęście Lacrimosa Brala nie ma z tym nic wspólnego. Jest to jak najbardziej oryginalna wypowiedź o naturze zła i dobra, własna i żywa wiwisekcja namiętności i odruchów serca. Ten spektakl poraża prawdą ekspresji uczuć. Żaden akord wydobywany przez aktorów nie brzmi fałszywie.

Zachowanie równowagi wynika z przyjętej w pracy naczelnej zasady pełnej koordynacji. Aktorzy są od początku pracy zbiorem naczyń połączonych i gest każdego rezonuje we wszystkich. Takie podejście odróżnia ten teatr od wielu. Na pokazie pracy zespołu Teatru Pieśń Kozła, podczas obchodów 40-lecia Odin Teatret w Aarhus w październiku zeszłego roku, Grzegorz Bral wyjaśniał zebranym, że nigdy nie pracuje osobno z aktorem poza grupą i nie montuje potem scen z takich indywidualnych dialogów, lecz że wszystko rodzi się w obecności pozostałych. Barba był tym oświadczeniem bardzo zaskoczony, ale uznał ten sposób pracy, mówiąc mi po pokazie, że "reżyser ma dużą jasność, choć jest nieco fanatyczny". Jednak nawet to ostatnie określenie brzmiało jak komplement w jego ustach.

Podziwiając kunszt aktorów i reżysera, muszę jednak wyrazić pewien niepokój, bowiem Brał żąda od swych koleżanek i kolegów zbyt wiele. Przy takiej intensywności artykułowania głębokich uczuć precyzja śpiewu Mozarta uzyskiwana jest z najwyższym wysiłkiem. Wypadałoby sceny bardzo dramatyczne poprzedzielać choćby krótkimi sekwencjami przygotowującymi aktora do kolejnego pełnego dynamiki aktu. By głos był czysty, oddech musi być spokojny. Bezustanne forsowanie systemu nerwowego może prowadzić do przebodźcowania i utraty wewnętrznej równowagi, a wraz z tym precyzji artykulacji głosowej i ruchowej. Chodzi mi o naturalne chwile ciszy, w których odgłosy oddechów i stąpnięć stóp mówiłyby same za siebie. W takiej sytuacji niemal bezgłośna sekwencja taneczna solisty czy zespołu może dać szansę na wewnętrzne zestrojenie się kolejnemu soliście, czy chórowi. Taka była budowa Kronik - lamentacji, poprzedniego spektaklu Pieśni Kozła. Jest to więc do osiągnięcia.

Konsekwentna praca z całym zespołem nad organicznym budowaniem chorei krok po kroku z impulsów, których świadkami jest cały zespół zaowocowała niezwykle czułym, plastycznym, przezroczystym i nasyconym uczuciami ruchem ciał i głosów. Ten ruch ma w sobie szlachetną siłę, godność i klarowność. Ci młodzi ludzie nie są stachanowcami kapitalizmu z wyścigów szczurów żądnymi popisania się i spragnionymi sukcesu w postaci natychmiastowej gratyfikacji oklaskami po solówce. Nie są też zblazowanymi narcyzami sceny kryjącymi się za maską pozornego ironicznego dystansu do wszystkiego. Oni są bardziej żywi od wielu z nas, ponieważ bardziej intensywnie zapytują o prawdę tej chwili, ponieważ odważyli się zakwestionować wszystkie dotychczasowe stereotypy treningu aktorskiego z kultem ezoterycznych i egzotycznych tradycji włącznie.

Ten teatr wyrosły z Gardzienic i pracujący we Wrocławiu w cieniu legendy Grotowskiego już nikogo nie naśladuje i mam nadzieję, że będzie czujnie wystrzegał się maniery naśladowania samego siebie. Imitatorzy i tzw. kontynuatorzy to zazwyczaj epigoni. Teatr polski jest teatrem niebywale konserwatywnym, patrzącym niemal zawsze wstecz. Natomiast buntownicy teatralni w Polsce łatwo wpadają w chęć epatowania destrukcyjną negacją kultury wysokiej, co prowadzi do fascynacji patologią w postaci brutalizmu, perwersji i dekadencji. W wysokiej sztuce nie wystarczy bunt przeciw zastanym formom i wypięcie się na mieszczucha, muszą być stawiane głębokie pytania. Teatr Pieśń Kozła czyni to z powodzeniem. Oby nie ustał w poszukiwaniach.

Miałem zaszczyt wygłaszać laudację przy wręczaniu Annie Zubrzyckiej i Grzegorzowi Bralowi przez Pana Ministra Macieja Klimczaka odznaczenia "Zasłużony dla kultury polskiej" w Ratuszu wrocławskim 7 lipca br. Powiedziałem wtedy m. in.: "...stworzony przez (nich) trening aktorski opiera się o zasadę wzajemności, czyli zasadę wymiany energii między aktorami, jak również o zasadę pełnej koordynacji, stosowanej zarówno w odniesieniu do środków ekspresji poszczególnego aktora, jak i do pracy całego zespołu. Aktor uczy się zestrajać ze sobą i z innymi, co wymaga rozwijania uważności, wrażliwości i samodzielności. Jest to trening sprzyjający harmonijnemu rozwojowi człowieka jako istoty scalonej, co w naszych czasach jest szczególnie potrzebne". Mamy w Polsce wybitny teatr misteryjny, strzeżmy go jak źrenicy oka, jest to bowiem źrenica oka naszego pokolenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji