Artykuły

Farsa z teatru publicznego. Bezprawie w Toruniu

Szanowni dziennikarze mediów lokalnych, ogólnopolskich i branżowych, przedstawiciele władzy lokalnej i centralnej, przedstawiciele instytucji i organizacji, obywatele. Bardzo proszę o zapoznanie się z poniższym listem i zdecydowaną reakcję w celu doprowadzenia do zaprzestania łamania prawa - pisze Wojtek Bogusławski.

Nie prośmy, nie apelujmy o uznanie konkursu na dyrektora Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu, unieważnionego przez Marszałka Województwa Kujawsko-Pomorskiego. Żądajmy od władz niełamania prawa!

Unieważnienie wyniku konkursu w toruńskim teatrze jest tak samo kuriozalne, jak gdyby Państwowa Komisja Wyborcza unieważniła wyniki wyborów prezydenckich, bo nie wygrał preferowany przez nią kandydat. To jakby organizator konkursu "Miss Polonia" unieważnił werdykt Jury, bo nie wygrała dziewczyna organizatora. Albo... jakby komisja ostatecznie wybrała jednak panią Kalatę na prezesa ZUS-u, a pani premier od niechcenia unieważniła całą procedurę OK, głupi przykład. (w przypadku ZUS-u przedstawiciele władz byli sprytniejsi niż Marszałek - "znokautowali" niechcianą kandydatkę podczas rozmowy. Na szczęście-nieszczęście przy wyborze dyrektora teatru trudniej skompletować "ustawioną" komisję, bo jej 9-osobowy skład szczegółowo określa ustawa ), angażując różne środowiska, podczas gdy w naszym demokratycznym państwie o wyborze prezesa ZUS, który ma zarządzać wielomiliardowym długiem, decyduje... zaledwie 3-osobowa komisja bez szczególnych wymogów co do jej członków. Przejrzystość gwarantowana)

Ale wracajmy do teatru. "Na szczęście" kultura znajduje się hen! na dalekim miejscu w rankingu zainteresowań władz centralnych, dlatego pewnie w ustawie przeszły zapisy, chroniące wybór dyrektorów przed zbytnią manipulacją polityczną. Teraz trzeba zmusić władze do ich przeczytania i respektowania.

1. Nie-boska komedia.

Wedle dziwnego, ale bardzo powszechnego zwyczaju "utarło się", że gdy komisja wyłoni zwycięzcę w konkursie na dyrektora teatru, stawia go "do zaakceptowania" przed oblicze wszechwładnego Pana. A Pan może obdarzyć ów wybór łaską albo też, z powodu widzimisię, bez podania przyczyny unieważnić decyzję komisji. Nawet jeśli ta wyłoniła zwycięzcę, jak w Toruniu, stosunkiem głosów 8:1. Gdzie tu zdrowy rozsądek? Czy jeden marszałek jest bardziej kompetentny od dziewięciu mądrych głów? Sytuacja kojarzy się raczej z dalekimi od demokracji systemami. Obrońcy wyniku konkursu ubolewają, że choć wszystko to zgodne z prawem (?), to przecież niesłuszne, niesprawiedliwe, nieetycznie. No tak, tylko że odwoływanie się do moralności i sprawiedliwości mało kogo w polityce rusza.

Na szczęście w tym przypadku możemy też odwołać się do prawa! Bo ten mocno zakorzeniony zwyczaj nie jest zgodny z prawem, z czego mało osób z obu stron barykady zdaje sobie sprawę. Ustawa o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej mądrze określa, co można, a co nie. Ale mało kto się na nią powołuje...

A co w ustawie? Jej twórcy podzielili instytucje kultury na "zwykłe" i te "o szczególnym znaczeniu dla kultury narodowej" (wśród tych drugich jest oczywiście toruński teatr. I gnieźnieński zresztą też... I wiele innych, które padły ofiarą "zwyczaju"). Dla instytucji "zwykłych" przewidziano prostszą procedurę wyboru dyrektora, dla "szczególnych" - szerszą, uwzględniającą wielu kandydatów i mądrość wielu osób. To całkiem logiczne i zrozumiałe - ważniejsza instytucja, to i proces wyboru jej władz powinien podlegać głębszemu namysłowi i szerszej dyskusji. I tak, decyzja o powołaniu dyrektora "zwykłej" instytucji podejmowana jest bez konkursu, 1-osobowo przez marszałka, po zasięgnięciu opinii wskazanych w ustawie ciał (jeśli marszałek nie ma kandydata na horyzoncie, może ogłosić konkurs). Natomiast w przypadku instytucji "szczególnych", ustawodawca nie powierza tak ważnej decyzji (to jasne - ze względu na znaczenie dla kultury narodowej!) jednej osobie, w dodatku marszałkowi, niekoniecznie znającemu się na kulturze, lecz NAKAZUJE przeprowadzić konkurs z ekspertami, którzy o tym zdecydują . Zrozumiałe, uzasadnione, właściwe. Nie ma w ustawie procedur unieważnienia czy nieuznania konkursu przez marszałka (chyba że wystąpią przyczyny formalne). Dowodzi tego nawet odpowiedź Urzędu Marszałkowskiego na wniosek o wskazanie podstawy prawnej unieważnienia decyzji: nie był w stanie wskazać odpowiedniego artykułu ustawy .

2. Mrożek by tego nie wymyślił!

Skąd więc to powszechne przekonanie, że komisja konkursowa zaledwie "rekomenduje" kandydata, "przedstawia marszałkowi do zatwierdzenia"? Przecież żadne z tych sformułowań nie występuje w ustawie. Natomiast często pojawia się w debacie publicznej. Być może powodem jest słowo "kandydat", przewijające się w akcie prawnym. Prawda, może wprowadzać zamieszanie, ale czytając ustawę ze zrozumieniem, wyłania się pewien porządek. Pierwszy raz słowo "kandydat" pojawia się w Art. 15 ustawy, przy procedurze wyboru dyrektora instytucji "zwykłych": kandydatem w intencji ustawodawcy jest osoba, którą marszałek wytypował do powołania na dyrektora instytucji "zwykłej" i przeprowadził czynności zalecone ustawą, tj. zasięgnął opinii środowisk. Kolejnym krokiem procedury powołania jest ustalenie i podpisanie przez kandydata umowy dotyczącej warunków organizacyjno-finansowych oraz programu. Do tego czasu wytypowana osoba nazwana jest w ustawie "kandydatem". Przestaje nim być, jeśli nie podpisze tej umowy , w efekcie czego kandydat nie zostanie powołany na stanowisko. Widać, że aktywność leży tu po stronie kandydata, a nie marszałka. I to jest jedyna sytuacja, w której ustawa mówi o niepowołaniu "kandydata" na stanowisko.

A jak to wygląda w przypadku "szczególnej" instytucji? Per analogiam: tutaj jednoosobowy proces decyzyjny jest zastąpiony - o czym już było wcześniej - procesem szerokim i pogłębionym, oddanym w kompetencje komisji, a nie marszałka. A dalej - logiczny ciąg dalszy: wyłoniona osoba jest "kandydatem" do momentu podpisania umowy organizacyjno-finansowej i programu. I tyle w kwestii kandydata.

A na chłopski rozum: "kandydat" to nie jest rycerz, który pokonał innych śmiałków i staje teraz przed obliczem władcy drżąc, czy wszechmocny uzna, że jest ów godzien posiąść królewnę. To nie ta bajka i nie te czasy. Kandydat to osoba wyłoniona jako najlepsza z najlepszych (powtarzam, nie bez powodu ustawodowaca zadbał o to, by decydowało o tym szerokie i bardziej kompetentne od marszałka grono), "przekazana" marszałkowi do wykonania procedury ustawowej, tj. do uzgodnienia i podpisania warunków organizacyjno-finansowych oraz programowych. Marszałek w tym momencie nie ma żadnej mocy decyzyjnej, jest tylko realizatorem przepisów ustawy, czuwającym nad procedurą, jest jej wykonawcą - jak dajmy na to Państwowa Komisja Wyborcza. Ona organizuje wybory, ale nie ma mocy odwołać prezydenta elekta, gdy ten nie spełnia jej oczekiwań. Kandydat w tym rozumieniu to jakby prezydent elekt.

Prawo daje wprawdzie marszałkowi możliwość wystąpienia do ministra kultury z wnioskiem o powołanie dyrektora bez przeprowadzania konkursu, ale w wyjątkowych sytuacjach, przy czym ma obowiązek uzasadnienia wniosku ze szczególnym uwzględnieniem przyczyn zastosowania takiego trybu. "Wolę Magdalenę Piekorz" nie jest szczególnym uwzględnieniem przyczyn. Ale przede wszystkim - marszałek wprawił wcześniej w ruch procedurę konkursową i zwyczajnie musi trzymać się prawa.

3. Co tam panie w polityce?

Zarząd Województwa Kujawsko-Pomorskiego wykazał się naganną ingnorancją prawa i arogancją wobec obywateli i demokracji. Konflikt w Teatrze im. Wilama Horzycy to jeden z wielu obrazów tego, jak politycy lekceważą społeczeństwo. Pamiętajmy, że polityka to też teatr, a publicznością jest opinia publiczna. My. I nasza solidarna, zdecydowana reakcja. Prośby i apele nie działają. Nacisk publiczny może doprowadzić do opamiętania się rozpasanej władzy oraz respektowania prawa i przede wszystkim nas, to jest Władzy Zwierzchniej. Tak, zgodnie z Konstytucją władza zwierzchnia należy do Narodu. Zupełnie zapomniał o tym marszałek, nie widząc niczego niestosownego w swoim uzasadnieniu: "przedstawiona przez osobę rekomendowaną koncepcja nie odzwierciedla oczekiwań samorządowych władz województwa co do misji i repertuaru jedynej prowadzonej przez samorząd województwa sceny dramatycznej". Teatr publiczny ma spełniać oczekiwania marszałka? Mrożek by tego nie wymyślił!

Pisma i apele niewiele dają. Listy poparcia też nie. Minister od kultury ugaduje się z marszałkiem ponad głowami obywateli. Pracownicy toruńskiego teatru bezskutecznie proszą o spotkanie z marszałkiem. Coraz bardziej boją się o pracę i - pod już prawie pewnymi nowymi rządami - cichną. Czego trzeba, by sytuacja została uznana za pilną i ważną? Odczytywania apelu przed każdym spektaklem w każdym teatrze w Polsce? Politycy są zajęci wyborami, nie zasiadają na widowni. Ustawienia solidarnie jednego dnia wspólnej czarnej planszy "pogrzeb teatru publicznego" na stronach www teatrów? Zorganizowania w Toruniu ogólnopolskiego zebrania albo debaty środowiska teatralnego i wspólne ustalenie strategii działania czy metod nacisku w celu zapobiegania podobnym sytuacjom? Otwartego buntu? Czy... wygwizdania polityków w najbliższych wyborach?

Namawiam media lokalne, by mimo nacisków nie ustawały w opisywaniu bezprawia w Toruniu. Nie rezygnujcie z bycia czwartą władzą! Bez Waszej niezależności nie może istnieć debata publiczna, a demokracja zdrowo funkcjonować.

Namawiam media ogólnopolskie do zainteresowania się tematem. Artyści nie przyjadą traktorami do Warszawy, nie krzykną jak górnicy. Podobna drwina z konkursów wydarza się w wielu instytucjach kultury w Polsce. Choćby w tym samym czasie po sąsiedzku, w filharmonii w Bydgoszczy, pod tym samym zarządem. Chwilę wcześniej w Gnieźnie. Media lokalne są kneblowane. Wam trudniej zamknąć usta.

Wzywam Wojewodę Województwa Kujawsko-Pomorskiego do wyegzekwowania od władz samorządowych zgodnego z prawem wykonania przepisów ustawy.

Wzywam Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego do uszanowania demokracji i włączenia do rozmów o wyborze dyrektora teatru podmioty zainteresowane: protestujących przedstawicieli teatru, widzów i środowiska teatralnego.

Wzywam do respektowania prawa, a nie zwyczaju!

4. Czekając na Godota...

Obywatele są coraz bardziej świadomi. Chcą prawdziwego państwa prawa i prawdziwej demokracji. Tego się nie da zatrzymać. Jeśli sprawy będą się toczyć dotychczasowymi torami, uroczyste obchody 250-lecia teatru PUBLICZNEGO w Polsce staną się farsą. Niech dobrze wybrzmią pasujące jak ulał do tej sytuacji słowa Dariusza Kosińskiego, napisane z okazji 250-tej rocznicy:

"inny problem wiąże się z relacjami z władzami, które dysponują środkami publicznymi przeznaczanymi na funkcjonowanie teatru. I dawniej, i dziś owo dysponowanie bywa wykorzystywane jako narzędzie kontroli politycznej i ideologicznej. Granice między rozsądną i konieczną kontrolą roztropności i gospodarności w użytkowaniu pieniędzy podatników, a sprawowaniem ideologicznego i politycznego nadzoru, czy wręcz cenzury i ograniczania wolności słowa i wypowiedzi artystycznej są bardzo płynne i trudne do ujęcia w sztywne reguły prawa. By ustrzec się ich przekraczania, konieczna jest MĄDROŚĆ I DOJRZAŁOŚĆ zarówno WŁADZY, jak i LUDZI TEATRU. Obie strony powinny mieć świadomość, że NIE SĄ WŁAŚCICIELAMI tego niezwykłego narzędzia, ale jego dysponentami, zobligowanymi do wykorzystania go w możliwie najlepszy sposób".

Z tej samej okazji 250-lecia teatru publicznego w Polsce, ale jakby na zamówienie tej sytuacji, napisał Piotr Morawski:

"Tak naprawdę chodzi przecież o teatr dzisiejszy i o dzisiejsze rozumienie słowa "publiczny", KONSTYTUTYWNEGO DLA DEMOKRACJI. (...) I tu pojawia się drugie zasadnicze znaczenie słowa "publiczny", odwołujące się do idei przestrzeni i debaty publicznej oznaczających przestrzeń i proces swobodnej wymiany poglądów, dyskusji zmierzającej () do wypracowania rozwiązań możliwych do zaakceptowania przez jak największą grupę współobywateli. W tym kontekście teatr publiczny stanowi część życia publicznego, instytucję obywatelską, miejsce i narzędzie debaty na tematy, które zbiorowość uznaje za najistotniejsze dla niej samej".

Ignorowanie tak wyraźnego głosu sprzeciwu i tak autorytarne działania przypominają czasy i kraje, które z demokracją nie mają wiele wspólnego. Czy rok obchodów 250-lecia teatru publicznego dzięki toruńskim władzom przejdzie do historii jako kpina z teatru publicznego i państwa prawa?

Wojtek Bogusławski

boguslawski.teatr@gmail.com

Do wiadomości:

Prezydent RP

Premier Rządu RP

Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Marszałek Województwa Kujawsko - Pomorskiego

Wojewoda Kujawsko-Pomorski

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji