Artykuły

Tron-szalet, czyli teatr pretensjonalny i nadekspresyjny

"Mary Stuart" Wolfganga Hildesheimera w reż. Agaty Dudy-Gracz w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.

"Mary Stuart" Agaty Dudy-Gracz z Agatą Kuleszą w Ateneum to festiwal kiczu.

Mało jest tak wyrazistych reżyserek jak Agata Duda-Gracz. Wyrazistych nadmiernie! Dlatego albo ktoś lubi jej styl, albo teatr córki wybitnego malarza jest nie do zniesienia: pretensjonalny, kiczowaty, nadekspresyjny.

Dla mnie "Mary Stuart" jest okropnie pretensjonalna. Wskrzesza przebrzmiałą na przełomie lat 70. i 80. stylistykę teatru studenckiego, plastycznego, opartego na tak zwanych mocnych obrazach, choreograficznym chaosie z dodatkiem słownego bełkotu. Taka sceniczna mieszanka miała wstrząsnąć mieszczańskim widzem, a wręcz porażać eksplozją spazmatycznych emocji. Dziś budzi zażenowanie.

W lamusie Dudy-Gracz jest, oczywiście, miejsce na takie rekwizyty jak gumowa łysinka szkockiej królowej z resztką włosów oraz na łachy w fekaliach. Są też szkielety ukochanych psów królowej. Kiedyś marionety były wielkie. Teraz nawet one skarlały, wyliniały.

Trzeba podkreślić wierność reżyserki w stosunku do autora sztuki Wolfganga Hildesheimera. Idą pod rękę - jak ślepcy z obrazu Bruegla. Sztuka Hildesheimera powstała na fali studenckiej rewolty pod koniec lat 60. Płyciutka na tle dzieł Schillera i Słowackiego o szkockiej królowej. Rebeliantka skazana za bunt przeciwko Elżbiecie I wyje, a jej kat (Przemysław Bluszcz) pozostaje beznamiętny. Jak to władza. Wątek zbrodniarki, która się doigrała zasłużonej kary, głębią nie poraża.

Retrospekcje poświęcone zamordowanym mężom odgrywane z udziałem dworaków są powierzchowne, a religijne monologi podkreślone pracą świateł migawkowe. Mamy do czynienia z dramaturgicznym szkicem: partyturą, która pozwala jedynie na kilka plakatowych scen.

Reżyserka tyle samo uwagi poświęciła sprawie śmierci, ile kopulacji w wymyślnej figurze z Caravaggia.

Mamy też ruchomy tron-szalet, bo Maria Stuart musi się wypróżnić przed egzekucją. Jest więc wszystko to, co proponował niemiecki jarmarczny teatr. Jego twórcy miewali jednak poczucie humoru. Duda-Gracz doprowadza do śmiechu... patosem.

Bałbym się też na miejscu reżyserki użyć efektów, które wywołują wrażenie, że gdzieś już je widzieliśmy. Tymczasem Tomasz Schuchardt wykonuje spastyczne ruchy i kaleczy mowę, tak jak to Dawid Ogrodnik zrobił już trzy razy: raz w filmie, dwa razy w teatrze. W "Do Damaszku" Jana Klaty scenę okalała trójstronna ściana z czaszek, a po jej szkielecie wspinał się Krzysztof Globisz, przyjmując również pozycję ukrzyżowanego. W Ateneum konstrukcję z czaszek zastąpiły kraty. Reszta w wykonaniu stołecznych aktorów jest taka sama jak w Starym.

Plastyczny teatr Dudy-Gracz i epatowanie wysoką temperaturą emocji nie daje też szansy samej Agacie Kuleszy. Mimika wybitnej aktorki jest unieruchomiona przez bohomaz upiornego makijażu. Poza krzykiem przez większą część spektaklu niewiele ma do zagrania. Z początku współczułem Przemysławowi Bluszczowi, bo przez dwie godziny musi stać z rękami założonymi na plecach i mówić jednostajnym głosem. Ale przy nadmiarze złego gustu reżyserki jego minimalizm okazuje się, ostatecznie, wyjątkowo szlachetny. W finale mamy balecik Marii Stuart i Kata z toporem. Miało być dance macabre. A wyszła polska makabra.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji